Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Lecz tego wszystkiego ona przecież jemu powiedzieć nie mogła. Milczała, pamiętna poprzedniej z nim rozmowy. - Niech pani będzie pewna - wyrzekł - iż ja wiem, gdzie jest granica zmarnowania się, i na niej jak juhas na krawędzi skały zatrzymam się w tempie! Pani nas, młodych, jeszcze nie zna. My umiemy się bawić, ale... w miarę. - Te bohemie rozwichrzone to mity... klechdy... bajdy... - Och! proszę pana... cóż mnie to właściwie obchodzi? - Widocznie panią obchodzi, skoro pani nie chce, żebym ze swoimi na Czerlę spacerował. Ja nie umiem obejść się bez towarzystwa, a właściwie bez kobiecego towarzystwa. Poza tym jestem solid, jak c. k. urzędnik wzdychający do złotego kołnierza. Voila! Tuśce jakoś zepsuło to ów rozwichrzony obraz żywiołowca, jaki się już przed nią zarysował i z którym się pogodziła. - Nie bardzo temu wierzę! - wyrzekła z uśmiechem. - Jak pani chce. Ale skoro pani mnie pozbawia towarzystwa innych kobiet, to niech pani idzie ze mną. - Dokąd? Na Czerlę? - Niech Bóg broni. Ale pojutrze na przykład do Morskiego. Aż jej serce zabiło, tak jej się uśmiechała ta wycieczka. - Nie - odparła smutnie - to niemożliwe. - Dlaczego? - Boże mój... nie wiem... ale to niemożliwe. - Niby przez przyzwoitość? - Może! Aż w ręce klasnął. - No, wiecie, to już przekracza imaginację. Ależ będzie Pita, a chce pani, to przedstawię pani jakiego wzorowego kolegę, on pójdzie z nami jako przyzwoitka. - Ależ to będzie jeszcze gorzej. Dwóch panów i ja... - I tak źle, i tak nie dobrze. Co za prowincja! A ja muszę być w tym roku przy Morskim. Tak czy tak, pojadę... - To już rzecz pana. - Jaka pani niedobra. Ale ja lepszy, nie pójdę na Czertę, skoro to pani przykrość sprawia... Dobranoc!... idę lulu... Pa... lulu, Pa!... Ręką od ust się jej pokłonił, a potem nagle złożył jej śliczny menuetowy ukłon. - Bonne nuit, marquise! Cofając się znikł w sieni. Posłyszała, jak cichutko przeszedł sień, wszedł do swego pokoju i drzwi zamknął. Ogarnęło ją wielkie uczucie wdzięczności i spokoju. Zamknęła okno, spuściła storę i weszła do pokoju, w którym spała Pita. Dziewczynka leżała z otwartymi oczyma. Widoczne było, iż pośpiesznie rzuciła się na poduszki. Musiała siedzieć w łóżeczku i starać się posłyszeć, o czym rozmawia matka z ich nowym przyjacielem. Tuśka w pierwszej chwili chciała rozgniewać się na córkę za to, że nie śpi, lecz jakiś wstyd ją ogarnął, pewne zmieszanie wobec pytających oczu dziewczynki, zwróconych na jej twarz spłonioną. Odwróciła się szybko, udała, iż nie dostrzega czuwania dziecka. Wzięła w rękę notatkę, usiadła na łóżku i zaczęła machinalnie obliczać wydatki. Lecz myśl jej błądziła gdzie indziej... XX Czarna tualeta Tuśki pożarła pokaźną sumkę, choć była bardzo skromna i z taniego materiału zrobiona. Czarny batyst w czarne grochy połyskujące prezentował się jednak nieźle i rzeczywiście Tuśka, wracając od "miary", była zadowolona. Tylko ten budżet... - Więc co? Napiszę do męża, niech przyśle. Rzeczywiście bez czarnej sukni nie mogę się obejść. Przyda mi się... To nie jest zmarnowane. Tłumaczy się tak przed sobą idąc drogą ku Skibówkom. Zostawiła Pitę pod opieką Porzyckiego. Mieli siedzieć na werandzie i Porzycki miał Picie dawać lekcje rysunku. Okazało się bowiem, że aktor i ten talent posiada. Narysował bardzo elegancko i miło profil Pity i spoza niego wysuwający się profil Tuśki. Na bladobłękitnym, a raczej lawendowym tle, masy złotych włosów, szeroko otwarte lawendowe oczy, noski zadarte z garbkami niewielkimi i usta z wierzchnią wargą cokolwiek wysuniętą... A nade wszystko te podbródki okrągłe, śliczne, u matki pełny i jakby nasycony, u dziecka delikatny i jakby nieśmiały. W liniach jednak podobne i jednakowe, tylko w wyrazie różne i stanowiące dwa osobne światy. Pad tymi dwoma profilami Porzycki podpisał: Tuśka i Pita. Dziecko, kobieta Poemat i dramat. Beatus qui amat. Tuśka postanowiła w duszy zatrzeć przed przyjazdem do Warszawy ten napis. Obecnie jednak pozostawiła go tak, jak był