Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Potem przynio- słam wszystkie latarnie, lampy i świeczniki i ustawiłam je dookoła sceny. Fanny bardzo do- kładnie obserwowała każdy mój ruch. Zewsząd kapało, ale deszcz nie padał. Chmury były tak ciemne, że zapanował zmrok. Gdy wszystko było gotowe, przebrałam się za księżniczkę Florinnę. Włożyłam różo- wą halkę mamy, przypięłam sobie niedzielną kokardę kota i przepasałam się na brzuchu zie- lonym jedwabnym szalikiem. Zanim wróciłam, Fanny zdążyła nazbierać dużo jabłek i ułożyła z nich krąg dookoła teatru. Były tak żółte, że ziemia wydawała się prawie czarna. Nadciągnęła jeszcze ciemniejsza chmura, więc zapaliłam światła. Najtrudniej było z lampami, ale w końcu jakoś poszło. Latar- nie w ogóle nie chciały się palić. Kot usadowił się obok Fanny, każdemu z nich dałam program przedstawienia, jeden położyłam na miejscu dla tatusia. Stanęłam za kurtyną i uderzyłam w gong. Potem odciągnęłam kurtynę i wyszłam na scenę. Najpierw dygnęłam przed Fanny, następnie przed kotem. Przypatrywali mi się z wielką uwagą. Zawołałam: „Ach, przyleć do mnie mój ptaszku z nieba, niech moje serce znowu za- śpiewa!”. Załamywałam ręce i biegałam tam i z powrotem, bo byłam zamknięta w wieży i czekałam na księcia Amundusa. Potem byłam Holofernesem, wypinałam brzuch i pomrukiwałam: „Ona to mówi, ta złośliwa osa? Ja ją, do kroćset, nauczę...” Znowu zaczęło padać. Daleko, koło Hallsten, ukazał się tatuś płynący do domu! Za Sandskar ciągnęła się wąska, żółta smuga. Świece, co do jed- nej, pogasły na deszczu, ale lampy się paliły. Szybko przemieniłam się w niedobrą królową i zawołałam: „Ty bezwstydna! Jak śmiesz przybywać na mój bal w takim stroju!”. I na stronie: „Kipię z wściekłości. Wszystka moja krew zawrzała”. Teraz byłam Florinną i odpowiedziałam łagodnie: „Posłusznie zrobiłam, jakeś pani kazała”. Padało coraz gorzej. Kot zaczął się myć. Więc natychmiast przeszłam do sceny, kiedy Amundus zostaje zaczarowany. Czarna i groźna Kirke wypełzła zza pieca i powiedziała: „Arigida rigida igida, gida! Miraho Iraho! Aho! Amundus! Mundus! Undus! Dus! Us! S!”. I sycząc, otworzyła drzwiczki w piecu. Wtedy Fanny wstała, zaczęła tupać nogami i krzyczeć: „Aj! Aj! Aj!”. Amundus powiedział: „Zwolnij mnie, zwolnij, kobieto okrutna!”. A królowa na to: „Chcesz porzucić Florinnę? Zobacz, jaka smutna!”. – Aj! Aj! Aj! – wrzasnęła Fanny. „Sowy fruwają i duchy drepczą po scenie”. Byłam znowu Florinną. Ale zanim zdąży- łam odezwać się słowem, Fanny zerwała się z ławy, weszła na scenę i zaczęła tupać, klaskać i wykrzykiwać swoje aj, aj, aj. – Zjeżdżaj stąd! – rzuciłam jej gniewnie. – Jeszcze nie koniec. Nie teraz masz bić brawa. Ale Fanny w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Przykucnęła pod piecem i podpaliła korę brzozową. Cały dym wyszedł wierzchem pieca, bo przecież nie było komina, a piec był mokry. Fanny dalej tupała, chodząc w kółko, i zaczęła śpiewać swą wielką pieśń deszczową. – Idiotko! – wrzasnęłam. – Jesteś przecież publicznością! Tatuś szedł łąką w naszą stronę. Zatrzymał się i powiedział: – Co, u diaska, wyprawiacie? – Był bardzo zdziwiony. – Gram w teatrze! – krzyknęłam. – To było też dla ciebie! A teraz Fanny wszystko popsuła! Deszcz lał już jak z cebra i wszystkie lampy zgasły. Zaczęłam strasznie płakać. – No, no – rzekł tatuś. – Uspokój się. Nie wiedział, co mówić. Po chwili powiedział: – Złowiłem dwukilowego... – Aj! Aj! Aj! – wrzasnęła Fanny. Poszliśmy do domu, ja przodem, cały czas płacząc, ale teraz to było głównie po to, że- by zrobić wrażenie. Tatuś wszedł za mną i zapalił świecę, bo wszystkie lampy były w teatrze. Pokazał mi szczupaka. – Piękny – powiedziałam. Zawsze trzeba coś powiedzieć, jak ktoś złowi rybę. A po- tem było już za późno, żeby dalej płakać. Włożyłam zwyczajną sukienkę i wypiliśmy razem herbatę. Cały czas słyszeliśmy, jak Fanny uderza w gong i śpiewa pieśń deszczową. Nad łąką snuł się gęsty dym. Wkrótce kot zaczął mieć tego wszystkiego dosyć i też wrócił do domu. – To Kirke – odezwałam się mimochodem. – Została zamieniona w kota. – Co powiedziałaś? – spytał tatuś. – Ach, nic takiego – odparłam, bo to już przestało mieć znaczenie. Na drugi dzień Fanny była w doskonałym humorze. Drzwi do sauny przewróciły się i kurtyna leżała w trawie. Rozłożyłyśmy ją na stole na werandzie i zostawiłyśmy tam do następnego dnia, żeby wyschła. Zwierzęta domowe i paniusie Tatuś kocha wszystkie zwierzęta, bo mu się nie sprzeciwiają. Najbardziej lubi te wło- chate. One też go kochają, bo wiedzą, że mogą robić dokładnie, co chcą. Zupełnie inne są paniusie. Jeżeli się je rzeźbi, stają się kobietami, ale póki są paniusiami, sprawa jest ciężka. Nie potrafią nawet porządnie pozować i znacznie za dużo mówią. Mama oczywiście nie jest pa- niusią i nigdy nią nie była. Pewnego razu o zmierzchu, kiedy tatuś stał przed domem, przyleciał nietoperz i wpadł prosto w jego objęcia. Tatuś stał bez ruchu i wtedy nietoperz wpełzł mu pod kurtkę, zawiesił się do góry nogami i zasnął. Tatuś się nie ruszał. Wynieśliśmy mu kolację na dwór, jadł bar- dzo ostrożnie. Nikomu nie było wolno się odezwać. Potem zabraliśmy jego talerz, a tatuś da- lej stał, aż zrobiło się ciemno. Wtedy nietoperz wyfrunął na krótko i znów do niego wrócił. Ale tym razem tylko na chwilę, z taką grzecznościową wizytą. Tego lata, jeżeli któregoś dnia nie udało nam się nałapać ryb do sieci, mama gotowała dla Pellury kaszę albo spagetti. Tatuś wychodził na zbocze i wołał: „Pellura, Pellura!”, i me- wa przyfruwała, czasem razem ze swoimi dziećmi