Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. Interesujące, choć mało istotne. Wnętrze rezydencji przypominało labirynt, wielkie opustoszałe mrowisko o korytarzach obwieszonych draperiami w kolorach sepii, wina i owocu granatu. Pachniało przywiędłymi różami i kurzem. Zmęczeniem. – To ta komnata. Ciężkie, intarsjowane drzwi otworzyły się bezgłośnie i zamknęły na powrót. Odźwierny nie wchodził, pozostał na korytarzu. Wewnątrz w dwóch czteroramiennych świecznikach płonęły woskowe świece, nie mogące jednak rozproszyć mroku, który gnieździł się w kątach i zakamarkach, w fałdach aksamitnych kotar, pod wysoko sklepionym sufitem. Na ścianach niewyraźnie połyskiwały złocone ramy obrazów. Zdawało się, że są ich dziesiątki – pejzaże, weduty, portrety. Niektóre pociemniały ze starości, inne biły w oczy jasnymi, żywymi barwami. Puszysty dywan głuszył kroki. Krzyczący w Ciemności rozglądał się z umiarkowanym zainteresowaniem. Z początku wydawało mu się, że jest w pomieszczeniu sam. Drgnął, kiedy stojący pod oknem fotel odwrócił się nagle, skrzypiąc. Siedzący w fotelu człowiek zdawał się drzemać. Oddychał ciężko i chrapliwie. W blasku świec poorana zmarszczkami skóra miała niezdrowy żółty odcień. Kiedy gość podszedł bliżej, opuchnięte powieki uniosły się wolno, odsłaniając błękitne jak u dziecka oczy. – Proszę, proszę – zachrypiał starzec, prostując się i obrzucając przybysza przenikliwym spojrzeniem. – Zawołałem, a nocny ptak odpowiedział na me wezwanie... Ty jesteś Brune Keare? – Tak. – Żmij? – Tak. – Ciekawe zajęcie. Krzyczący w Ciemności pomyślał o demonach i powracających z zaświatów zmarłych. O złodziejach twarzy, golemach i homunkulusach gończych. A także o nagrodzie, jaką legalnie działający czarodzieje wyznaczali za pojmanie któregoś z renegatów. Pochylił lekko głowę, żeby ukryć wypełzający na twarz uśmiech. – Można tak powiedzieć. – Zawsze uważałem, że czarna magia to interesująca dziedzina. Sovarnios Sheid wita cię w swoich progach, magu – odszczepieńcze. Krzyczący w Ciemności odruchowo uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń. Była sucha jak pergamin i przeraźliwie zimna. – Witam pana również, Sovarniosie Sheid. – Czy wiesz, czemu cię wezwałem? – Na razie nie. Ale zapewne wkrótce się tego dowiem. Błękitne oczy przypatrywały się mu bez mrugnięcia. – Odpowiedź jest prosta. Potrzebuję twoich czarów. Potrzebuję... twojej pomocy. – Dlaczego akurat mojej, a nie kogoś z Elity? Przecież stać pana na ich usługi, panie Sheid. Po co zaprzątać sobie głowę czarną magią, gdy w zasięgu ręki jest ta legalna, srebrna? Sovarnios potrząsnął głową. – Elita? Srebrni magowie? Wykluczone. – Dlaczego? – Kwestia dyskrecji. Bezpieczeństwa. Zrozumiesz to później, kiedy... – Wolałbym zrozumieć teraz. Skrzekliwy starczy śmiech. – W twoich oczach widzę coś, co mi się podoba, Keare, a co w dzisiejszych czasach rzadko widuję... Usiądź. Wyjaśnię ci wszystko. Chociaż w komnacie było ciepło, Sovarnios zadrżał nagle, roztarł dłonie. Podniósł z podłogi obszyty futrem płaszcz i owinął się nim szczelnie. Zerknął w stronę okna, ale okiennice były zamknięte i nawet najlżejszy podmuch nie poruszał zasłonami. – Okradziono mnie – mruknął posępnie. – A kradzież tę mogę przypłacić życiem. Ayen ka’ain... Czy wiesz, co znaczą te słowa? Krzyczący w Ciemności skinął głową. – W języku magów“ten, który odnawia”. – Ta-ak, znasz się na rzeczy. Doskonale – starzec w zadumie przygładził rzadką bródkę. – Ayen ka’ain, cudowny nektar o barwie szafranu i zapachu nardu. Tak zwykli określać go poeci. Eliksir przywracający młodość, skuteczniejszy niż jakikolwiek inny środek. Dawno temu jego szklanka kosztowała pięć tysięcy yadhmarskich koron, dwadzieścia pięć tysięcy leri. Niewielu było stać na zapłacenie takiej ceny, ale ci, dla których nie stanowiła ona przeszkody, nie wahali się. Odzyskanie młodości – pełna odnowa – była zbyt wielką pokusą... Dziś dla zażywających ten płyn każda jego kropla jest cenniejsza niż złoto. Wiesz, dlaczego? Sovarnios na moment zawiesił głos, potem kontynuował – ciszej i, jak się zdawało, z tłumionym gniewem. – Ayen ka’ain. Słodka trucizna! Zaczyna działać już przy pierwszej dawce i dopóki zażywa się go regularnie, wszystko jest w porządku. Ale kiedy przerwie się zażywanie, o, wtedy robi się nieciekawie. Dzieje się coś, czego magowie Elity z początku nie ujawniali. Koniec z pełną odnową. W ciągu kilku dni człowiek starzeje się na powrót. Czasem o trzydzieści, czasem o dziewięćdziesiąt lat, w zależności od tego, jak długo sztucznie się odmładzał. I wcale często po upływie tych kilku dni umiera. Sama w sobie ta właściwość nie byłaby jeszcze tragiczna, ma się rozumieć. Każdy medal ma dwie strony, za każdą korzyść trzeba płacić. Tego uczy nas życie. To zrozumiałe, że nawet cudowny lek ma jakąś brzydką wadę, którą jego wynalazca pragnie jak najdłużej utrzymać w tajemnicy... Dlatego nawet po tym, jak wada ta wyszła w końcu na jaw, nadal nie brakowało takich, którzy uważali, że pełna odnowa warta jest każdego ryzyka. Nieszczęśni, krótkowzroczni głupcy! Choć nie powinienem tego mówić, bo sam do nich należałem... Starzec przerwał, westchnął ciężko. – Przez długi czas wszystko szło jak należy. W laboratoriach Elity produkowano ayen ka’ain. Więcej i więcej, bo popyt rósł. My kupowaliśmy. Więcej i więcej, choć ceny też rosły. I wszyscy byli zadowoleni. Do czasu. Bo pewnego dnia, trzydzieści z górą lat temu stało się coś strasznego. – Przewrót na najwyższym szczeblu Elity – powiedział cicho żmij. Domyślał się już, o co chodzi. – Wiem. – Oczywiście. Przewrót. Objęcie władzy przez nowego arcymistrza. I związane z tym dość radykalne zmiany w kodeksie srebrnych magów. Jedną z pierwszych było wydanie edyktów zakazujących wytwarzania ayen ka’ainu i handlowania nim, a wkrótce potem także zażywania go. Arcymistrz Shaaner, niech będzie przeklęte jego imię, wprowadził te zakazy, bo jest konsekwentny. Odkąd objął swój urząd, głosi, że czary są dla czarodziejów, nie dla zwykłych ludzi. Zwykłym ludziom nie wolno korzystać z dobrodziejstw Zmroczy! Zabawne to i przerażające równocześnie, ale tym razem dla srebrnych magów ideologia okazała się ważniejsza od pieniędzy. Mogliby czerpać olbrzymie zyski, po kryjomu sprzedając ayen ka’ain uzależnionym, a nikt tego nie robi. Nie mam pojęcia, dlaczego. Ja sam zacząłem stosować eliksir w dniu sześćdziesiątych urodzin. Wystarczyła kropelka każdego ranka, bym po tygodniu odmłodniał tak, że nie poznawali mnie nawet najbliżsi. Ostrzegano mnie, żebym pod żadnym pozorem nie przerywał zażywania go, więc nie przerywałem