Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Towarzyszył im Pym. Po drodze minęli kilka chałup. Przed jedną na podwórku bawiła się para niechlujnych dzieci. Pobiegły w podskokach za koniem. Zaśmiewały się i pokazywały na Milesa, wykonując gesty obrony przed urokami. Podniecały się wzajemnie do coraz gwałtowniejszych wybryków, aż wreszcie zauważyła to ich matka, wybiegła i zagoniła urwisy do domu, rzucając przez ramię przestraszone spojrzenia. W jakiś niesamowity sposób ten incydent uspokoił Milesa. Takiego właśnie powitania się spodziewał od ludzi, którzy w odróżnieniu od Karala i Aleksa nie uważają przy każdym słowie i geście, udając że nie dostrzegli nic nienormalnego. Życie Rainy nie byłoby najłatwiejsze. Chata Harry stała na skraju wioski, gdzie zaczynał się głęboki wąwóz. Miejsce wyglądało na bardzo spokojne i odosobnione, miło zacienione drzewami, przez które przeświecało jednak plamkami słońce. - Czy jesteś pewna, że nie wolałabyś raczej przenieść się do swojej matki? Harra potrząsnęła głową. Zsunęła się z Beksy, a Miles z Pymem zeskoczyli z siodeł i poszli za nią. Chata była typowa, pojedynczy pokój z paleniskiem z polnych kamieni i szeroka, zadaszona, frontowa weranda. Wodę brano najwyraźniej ze strumyczka w wąwozie. Pym wszedł do domu tuż za Harra, dłoń trzymał na broni. Jeśli Lem Csurik uciekł, może teraz schował się w domu? Pym przez całą drogę skanował całkowicie niewinne kępy krzaków. Chata była kompletnie opuszczona, chociaż raczej niedawno. Nie panowała tu zasiedziała, zakurzona cisza, której można się było spodziewać po miejscu, w którym nikt nie przebywał przez osiem dni. W zlewie leżały resztki po kilku posiłkach. W łóżku też ktoś musiał spać, bo było skotłowane i nie pościelone. Na podłodze walało się trochę męskiej garderoby. Harra automatycznie zaczęła sprzątać, poprawiając to i owo, zaznaczając swoją obecność, swoje istnienie, swoją wartość. Jeśli nawet nie potrafiła kontrolować wydarzeń własnego życia, przynajmniej mogła kontrolować ten niewielki pokój. Jedynym przedmiotem, którego nie dotknęła, była kołyska ustawiona koło łóżka, z równo poskładanymi, maleńkimi kocykami. Harra ruszyła do Vorkosigan Surleau niedługo po pogrzebie. Miles chodził po pokoju sprawdzając, co widać przez okna. - Możesz mi pokazać, Harro, gdzie poszłaś zbierać maliny? Poprowadziła go do wąwozu. Miles poczuł się jak na wycieczce. Pym zwracał baczną uwagę zarówno na krzaki, jak i na Milesa, gotowy usunąć każdą gałąź, na której jego pan mógł się potknąć i złamać nogę. Miles miał coraz większą ochotę kazać mu wdrapać się na drzewo. Chociaż nadmierną troskę służącego łatwo można było zrozumieć. W razie wypadku to on musiałby nieść rannego. Przeszli dobry kilometr, zanim dotarli do ścieżki, przy której rosły maliny. Miles zerwał kilka i bezmyślnie zjadł, rozglądając się przy tym wokół. Harra i Pym czekali z szacunkiem. Popołudniowe słońce przebijało się przez zielone i brązowe liście, ale dno wąwozu ginęło w chłodnym, przedwczesnym zmierzchu. Gałęzie maliniaku czepiały się skał i zwieszały w dół, grożąc złapaniem za kołnierz. Miles nie dał im się skusić, zwłaszcza że wcale nie przepadał za leśną odmianą owoców. - Gdyby ktoś krzyczał w twojej chacie, nie usłyszałabyś tutaj, prawda? - zauważył Miles. - Nie, panie. - I jak długo byłaś przy malinach? - Jakiś - Harra wzruszyła ramionami - pełen koszyk. Kobieta nie posiadała żadnego przyrządu do pomiaru czasu. - Powiedzmy, godzinę. A w każdą stronę droga zajęła jakieś dwadzieścia minut. Mamy okienko wielkości mniej więcej dwóch godzin. Czy chata była zamknięta? - Tylko na haczyk, panie. - Aha. Sposób, motyw i możliwość, jak podawała instrukcja sędziego okręgowego. Niech to. Sposób, w jaki popełniono morderstwo, został ustalony i właściwie mógł je popełnić każdy. Z okazją, najwyraźniej, było równie źle. Właściwie także każdy mógł wejść do chaty, dokonać morderstwa i odejść, nie widziany i nie słyszany. Było już sporo za późno, aby użyć detektora aury, podążyć za lśniącym duchem osoby, która wchodziła i wychodziła z pomieszczenia. Zresztą i tak Miles nie miał przy sobie tego urządzenia. Fakty. To prowadziło ich z powrotem do motywu, mrocznych obszarów ludzkiego umysłu. Zgodnie z instrukcją urzędu sędziego okręgowego Miles w sprawie podejrzanego nie powinien mieć żadnych uprzedzeń, ale zaprzeczanie twierdzeniom Harry stawało się coraz trudniejsze. Jak dotąd wszystko, co powiedziała, okazało się prawdą. Zostawili kobietę, żeby od nowa urządziła się w swoim małym domku, wróciła do normalnej rutyny życia, tak jakby za pomocą jakiejś współczującej magii wszystko mogło powrócić do dawnego stanu. - Czy na pewno sobie poradzisz? - zapytał Miles, ściągając wodze Grubej Beksy i sadowiąc się wygodnie w siodle. - Nie mogę pozbyć się myśli, że twój mąż znajduje się gdzieś niedaleko i w każdej chwili może się tutaj pokazać. Powiedziałaś, że niczego z chaty nie zabrał, więc najprawdopodobniej uciekł dopiero wtedy, kiedy myśmy się zjawili. Czy chcesz, żeby ktoś tutaj z tobą został? - Nie, panie. - Stała na ganku oparta o szczotkę. - Ja... chciałabym zostać przez jakiś czas sama. - No... dobrze. Wyślę wiadomość, gdyby zdarzyło się coś ważnego. - Dziękuję, panie. - W jej głosie zabrzmiała nieprzychylna nuta, naprawdę chciała, żeby ją wreszcie zostawili w spokoju. Miles to zrozumiał. Droga, którą wracali do rzecznika Karala, była dość szeroka, Pym i Miles jechali strzemię w strzemię. Pym nadal był boleśnie świadomy możliwej obecności złoczyńców w krzakach