Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Pragnę poinformować, że oddelegowałem do tej sprawy siedemdziesięciu pięciu agentów specjalnych. Przeczesują miasto i koordynują śledztwo, współpracując z miejscową policją i oddziałami antyterrorystycznymi. Nasza jednostka analityczno-chemiczna i jednostki saperskie... - Nie mam wątpliwości - przerwał mu prezydent - że rzuciliście się na to jak pszczoły na miód. Nie chcę was krytykować, ale wygląda na to, że najskuteczniej działacie nie przed, a po zamachu. Ciekawi mnie, dlaczego nigdy nie zdołaliście żadnemu zapobiec. Chuck Faber spiekł raka. Zasłynął jako bezwzględny prokurator okręgowy w Filadelfii, potem jako prokurator stanowy. Uważał, że byłby znakomitym prokuratorem generalnym, że nadaje się na to stanowisko o wiele bardziej niż prokurator obecnie urzędujący, i nie ukrywał, że chętnie by go zastąpił. Zręcznością i politycznym wyrafinowaniem przebijał wszystkich zasiadających w Gabinecie Owalnym gości. Potrafił krzyknąć i się postawić, lecz w obecności prezydenta był zawsze taktowny i powściągliwy. - Z całym szacunkiem, panie prezydencie, ale to trochę nie fair -odezwał się spokojnie Richard Lanchester, wysoki, postawny mężczyzna o srebrzystych włosach i arystokratycznej twarzy. Garnitury szyto mu w Londynie. Ponieważ większość korespondentów akredytowanych w Białym Domu uważała, że szczytem mody jest garnitur od Giorgio Armaniego, często pisano, że Lanchester ubiera się "niemodnie" lub wręcz "niechlujnie". Jednakże rzadko kiedy zwracał uwagę na przytyki osobiste. Szczerze powiedziawszy, celowo stronił od dziennikarzy, ponieważ jako zagorzały przeciwnik puszczania w obieg informacji tajnych czy nie sprawdzonych uparcie zwalczał "zabawę w przecieki", ulubiony sport waszyngtońskich kręgów prasowych. Mimo to media go podziwiały. Może właśnie dlatego - bo rzecz to niespotykana - że nie chciał z nimi współpracować. "Time" nazwał go "ostatnim sprawiedliwym z Waszyngtonu". Określenie to powtarzano tak często we wszystkich gazetach i porannych talk-show, że nabrało znamion homeryckiego epitetu. - Chodzi o to - kontynuował - że wysiłki prewencyjne FBI mało kto zauważa. Nie wiemy, co mogłoby się stać, gdyby nie podjęte przez nich działania zapobiegawcze. Chuck Faber niechętnie kiwnął głową. - W gazetach piszą, że rząd Stanów Zjednoczonych mógł tej tragedii zapobiec - odrzekł prezydent. - Czy to prawda? Zapadła niezręczna cisza. W końcu przemówił dyrektor Narodowej Agencji Bezpieczeństwa, generał lotnictwa John Corelli. - Panie prezydencie, rzecz w tym, że cel był poza naszym zasięgiem. Jak pan wie, CIA i NAB nie mają prawa podejmować żadnych działań na terenie Stanów Zjednoczonych, a to była klasyczna operacja wewnętrzna. - Poza tym dławią nas przepisy - wtrącił dyrektor FBI. - Na przykład, chcąc otrzymać nakaz założenia podsłuchu, musimy przedstawić sądowi wiarygodny dowód, że podsłuch jest konieczny, a przecież gdybyśmy dysponowali wiarygodnym dowodem, nie potrzebowalibyśmy podsłuchu. - A ten mit, że NAB nieustannie podsłuchuje rozmowy telefoniczne, przechwytuje e-maile i faksy? - Otóż to, panie prezydencie - odparł Corelli. - "Mit" to najodpowiedniejsze słowo. Nawet dysponując tak potężną aparaturą, jaką zgromadziliśmy w Fort Meade, nie jesteśmy w stanie podsłuchać wszystkich rozmów w świecie. Poza tym nie wolno nam tego robić na terytorium Stanów Zjednoczonych. - I dzięki Bogu - wtrącił cicho Dick Lanchester. Dyrektor FBI spojrzał na niego z nieukrywaną pogardą. - Doprawdy? Rozumiem, że pochwala pan również i to, że nie mamy prawa przechwytywać ani rozmów kodowanych, ani e-maili. - Zdaje się pan zapominać, że istnieje coś takiego jak Czwarta Poprawka, panie dyrektorze - odparł oschle Lanchester. - Prawa obywateli do nietykalności osobistej i mienia nie wolno naruszać przez nieuzasadnione rewizje i zatrzymania... - A czy nasi obywatele nie mają prawa pójść rano na stację i nie zginąć przy okazji w jakimś wybuchu? - przerwał mu dyrektor CIA James Exum. - Wątpię, czy autorzy poprawki przewidzieli wynalezienie telefonii cyfrowej. - Fakt pozostaje faktem - odrzekł Lanchester. - Amerykanie nie chcą, żeby ktoś naruszał ich prywatność