Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

— Po doktora! — krzyknęła do niego matka — jedźże natychmiast... Celestyn wypadł, ledwie chwyciwszy kapelusz, i znalazłszy szczęściem konie zaprzężone, kazał pędzić do Landlera. Zastał go przygotowującego się do amatorskiego kwartetu i był mu wcale niemiłym gościem. Rad nierad Landler musiał siąść do powozu. — Cóż się to znowu stało? — pytał po drodze. — Rozmawialiśmy dosyć spokojnie — rzekł Celestyn — chociaż przedmiot rozmowy był drażliwy... Jadzia łatwo się porusza... Musiała być usposobioną... nie wiem. — Otwarcie, kochany panie — przerwał doktór — scena małżeńska? Tak? zapewne nie pierwsza? — Owszem... nigdyśmy nie mieli sporu, starałem się być jak najpowolniejszym. — System matki! Zły system — przerwał doktór — trzeba było powoli przyzwyczajać ją do ukrócenia samowoli. Mąż poruszył ramionami. — Ale spodziewam się, że państwo po dawnemu się kochacie? —. dodał Landler. — Jam się nie zmienił — rzekł trochę urażony Celestyn — a i żonie też nie mam nic do zarzucenia. — Na ten atak ja nie pomogę — dorzucił Landler — pan sam musisz być doktorem. — Księżna mnie posłała — odezwał się, już wysiadając przed pałacem, Kormanowski. Jadzię zastali w łóżku rozdrażnioną, ale przytomną i nie tak cierpiącą, jak Landler się lękał. Matka z twarzą zmienioną, w płomieniach, siedziała przy niej. Doktor, opatrzywszy chorą i coś nic nie znaczącego przepisawszy, zwrócił się do księżny. — Proszę pani ze mną — rzekł, podając jej rękę i gwałtem wyciągając z pokoju. — Niech pani małżeń- stwo samych z sobą zostawi, to będzie najlepsze lekarstwo. Inaczej choroba się przedłuży... Celestyn stał przybity u łóżka, ale żona ani spojrzała na niego. Landler z powagą lekarza precz odesłał pannę Klarę, Celestynowi szepnął, aby nie odchodził, dopóki nie zawrze pokoju i drzwi zamknąwszy, sam, wyrzekłszy się już kwartetu, pozostał na straży... Parę godzin upłynęło tak, wśród których siedzący w dalszych pokojach kilka razy słyszeli podnoszące się głosy... Nareszcie ucichło jakoś i — o cudo — ubrana w prześliczny negliż, blada trochę, żółta nieco, wsparta na ręku męża ukazała się Jadzia, wprost idąc do matki... Skarżyła się, że jej od rana było niedobrze, ale teraz wszystko już przeszło. Celestyn znowu w roli sługi, pełen troskliwości o żonę, biegał, chodził, czuwał nad nią, a księżna ze łzami w oczach powtarzała: — Anioł ten mój, Jadzia! święta, męczennica! Uspokojony Landler mógł nareszcie odjechać i skutkiem wypadku było tylko odłożenie podróży o dzień jeszcze a wprzężenie Celestyna w jarzmo, które osładzał nowy paroksyzm miłości dla niego. Jadzia widocznie przy matce okazywała dla niego czułość prawie namiętną, tak że księżna zakłopotała się w przekonaniu, iż tej nieszczęsnej miłości i zaślepienia końca jeszcze nie ma. Głośniej niż kiedy Jadzia powtarzała, iż chce mężowi dać koniecznie zajęcie, zupełną moc nad interesami i dóbr zarządem, całkowitą władzę w domu. Matka potrząsała głową, lękając się już sprzeciwiać. Przed wyborem w podróż księżna Eufrezja miała tę pociechę, że stęskniona do niej Żulieta przybyła z deprekacją, z przeproszeniem, z zapewnieniem swej najgorętszej przyjaźni i przysięgą, że bez niej żyć by nie mogła. Dwie przyjaciółki uściskały się, zapłakały, a księżna zamknęła się ze swą dawną powiernicą, mając, jak powtarzała, tysiące rzeczy do opowiadania. — A! moja najdroższa — poczęła — jak mi ciebie brakło, jak ja tęskniłam do ciebie, nie mając z moich utrapień wyspowiadać się komu!... To małżeństwo, to nieszczęśliwe małżeństwo Jadzi ona gotowa życiem przypłacić. Ten człowiek niegodziwy, brutal, grubianin, jak on się z nią obchodzi!... A ona, ten anioł dobroci, ta męczennica, z jaką świętą cierpliwością znosi to, zaciera, nie daje poznać... i tak ślepo w nim zakochana. — Lecz byćże może, aby ten... Celestyn — przerwała Żulieta. — Tyran... tyran, powiadam ci!... — wołała księżna.— Pozawczoraj taką jej zrobił scenę, że gdyby nie doktór Landler... — Ale cóż za powód? — Me wiem, ta anielska Jadzia nawet mi się poskarżyć nie chce... Domyślam się tylko zadrości głupiej. Był Eustaszek... Jadzia go dosyć lubi... poszła z nim na chwilę do swojego pokoju, żeby mu coś pokazać