Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
144 Trzeba trochę poczekać. Wiesz, niepotrzebnie się rozbierałam, przecież już pora odebrać bliźnięta. Chyba przywiozę je taksów-ką... W parę minut po jej wyjściu, ktoś znów zaczął się dobijać. Może Deryng? Teraz już na pewno! Jednak w progu stał tylko Maciek. Cofnęła się, nie kryjąc rozczarowania. Maciek je wyczuł. - Przyszedłem nie w porę? - Skąd! - zaprzeczyła żywo. - Właź! - A może lepiej nie? Chlupie mi w buciorach. Przebrnąłem dziewięć rzek, zanim do ciebie dotarłem. Kanały burzowe pozatykane liśćmi, po ulicach niżej położonych trzeba brodzić... - Wskakuj, nie każ się prosić. - Masz minę jak kot na puszczy w czasie gradobicia... - Gadał, aby gadać, byle czegoś nie wywołać, byle nie dotknąć, nie zranić, nie zasmucić. Cały Maciek! Podała mu ręcznik i skarpety ojca. - Wariat z ciebie, żeby w taką pluchę łazić w trampkach -beształa. - Phi, nic mi nie będzie. Brat uzbierał na nową parę, więc mi odpali swoje stare. Do tego czasu wytrzymam. Zresztą wcale nie jest zimno, a ja lubię deszcz. - Ty mi tu nie nawijaj. Jak to włożysz? i - Normalnie. I nie wydziwiaj. Nie każdy ma sponsora. - Wiem. - Podniosła trampek za sznurowadło. Nasiąkł jak gąbka i kapały z niego grube krople brudnej wody. - Zostaw - zirytował się chłopak. - Trzymasz go jak zdechłą wronę. A to całkiem porządny chodak. - Właśnie widzę. Wiesz, zapalę gaz w piecyku. Niech się buci-ska podsuszą. - Tylko ich nie upiecz. - Spoko. Myśmy z tatkiem też się nieraz dosuszali. Tym argumentem go przekonała. 10 - Sckrely.. 145 ¦ Siedzieli, pogadywali o tym i owym, i dziesiątym. Jak ognia unikali tematu nieszczęsnej trzynastki. Raptem zapadła cisza. Duszka, zdumiona, spojrzała na chłopca. Przyglądał się jej uważnie. -Co jest? - Nic takiego. Musiałem sprawdzić, jak reagujesz, bo różnie gadają. - Reaguję? A co gadają? - Głupoty - machnął ręką lekceważąco. - Zresztą kiedy tu szedłem, spotkałem Irmę z Jackiem. Pogodziłyście się? - Wcale się nie kłóciłyśmy. - Nie żartuj. Pytam, czy po tym wszystkim możesz jeszcze na nią patrzeć? - Każdy ci powie, że to przyjemny widok. - Duszka! -No, co? - Przestanę wierzyć w sprawiedliwość, jeśli ta afera ujdzie Irmie na sucho. - Przemokła bardziej niż ty. - Wiesz, ręce opadają! - Jejku! Już po twoim sławnym smeczu! - Musisz ze mnie kpić? Idę! - Zostań wariacie! Nic nie rozumiesz. Chciałbyś, żebym się łzami zalewała? No, więc, nic innego nie robiłam do dzisiejszego ranka. Zadowolony? -1 co cię tak odmieniło? Z namysłem wybrała jabłko z koszyka i poturlała do niego po stole. - Czy ja wiem... Pomyślałam, że to jeszcze nie koniec świata, a najlepsze wciąż na mnie czeka. - Zaśmiała się, patrząc na niego przekornie. - Jaka korzyść z nienawiści? Było, minęło i nie wróci. To dobre określenie: odpuścić. Całe szczęście, że nie jestem na miejscu Irmy. Ona się naprawdę bała, że przez nią wykorkuję. O, tak! - dziko przewracając oczami, skierowała na Maćka zakrzywione j ak szpony palce. 146 ' Pokazał język. - Wypchaj się. Nie uwierzę w nawrócenie Irmy. Zlękła się? Też coś! Klasa ją omija jak zapowietrzoną. Tylko ten durny Jacek biega za błędnego rycerza. Znalazł sobie damę, bęcwał! -Nie bluzgaj! - słabo zaprotestowała Duszka. - Staram się, ale mnie wkurzyło! I ta spółka, i ta zmowa! A właściwie kim jest ten drugi? Zamrugała powiekami. Niekiedy trudno było nadążyć za myślowymi skrótami Maćka. - Nie wiesz? Pyra nam powiedziała, że podtruto cię dwukrotnie. Irma na początek, a na wiwat ktoś inny. Dopiero ta druga dawka mogła cię dobić. No, jak? Odpuścisz? - Nie dręcz mnie. Nic nie rozumiem. Chyba... muszę się zastanowić. Ktoś lekko zastukał. - Pewnie bliźnięta... - Duszka poczuła zawrót głowy. V -Jaotworzę. Maciek w skarpetach Bernata, większych o parę numerów, po-szurał spiesznie do przedpokoju. Duszka się nie ruszyła. Myślała, że już skończyła z tą sprawą, tymczasem Maciek podsunął kolejną zagadkę. Kogo, poza Irmą, miałaby przepraszać za to, że żyje? Pogrążona w myślach, nie zwróciła uwagi na przyciszoną rozmowę. Stuknęły drzwi. Maciek wrócił i zameldował: i - Jakiś facio do twojej mamy. - - Czego chciał? - Pytał o panią, która zwróciła mu listy. Powiedziałem, że jej nie ma. Błażej Deryng! Przyszedł! Jednym susem wypadła na schody. Zbiegła na dół, nie zważając na przenikliwy ziąb. Zmora owijała wycieraczkę suchą szmatą. Przyjrzała się dziewczynie podejrzliwie. - Co tak latasz jak podsmalona? Z wariatkowa cię wypuścili, czy co? Duszka pomknęła z powrotem. Trzasnęła drzwiami i napadła na Maćka. 147 - Dlaczego nie poprosiłeś, żeby zaczekał? - To takie ważne? - zdumiał się. - Nie wiedziałem. Wróci, jak ma interes. -Nie ma żadnego interesu! To straszne! Jak on wyglądał? - Co? Zwyczajnie. Ty chyba jesteś stuknięta. - Maciek! - No już, już