Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Krystian Ostrowski. Ta kombinacja razem wzięta wytworzyła coś, co było odbiciem skrótu nazwy tego stowarzyszenia. Proboszcz w Dębem, zacny ksiądz Cyranowski był kapłanem ruchliwym, działaczem na terenie sejmiku i zwo- 94 lennikiem endecji. W okresie wyborczym miał ręce pełne roboty, aby swoich parafian przekonać, by głosowali na stronnictwa katolickie i musiał nieraz dawać odprawę różnym agitatorom nasyłanym ze stolicy przez partie ludowe i komunistów, którzy potrafili przeniknąć nawet do dewotek parafialnych. - Bo to, proszę dobrodzieja - mówiły one do księdza -oni namawiają, aby na nich głosować, bo komuniści to wielcy katolicy, a nazwali się komuniści, bo mówią, że często do Komunii Świętej przystępują. Ponieważ lewicowa demagogia cieszyła się powodzeniem, to kadencja tak wybranego Sejmu stała się okresem rozpanoszenia protekcji, niebywałym bałaganem w dziedzinie administracji i finansów oraz zupełną bezkarnością, bo sądownictwo w Polsce zeszło z drogi bezstronności i zamiast być niezawisłe, uległo naciskowi wszechpotężnych posłów lewicowych. Wśród posłów nowego Sejmu nie miałem wielu znajomych. Z okręgu kaliskiego został wybrany pan Ignacy Chry-stowski, wzorowy ziemianin, człowiek nad wyraz porządny i uczciwy, ale zagorzały endek. Wśród ziemian obdarzono go przezwiskiem „Hrynia". Pierwszym zadaniem nowego Sejmu był wybór prezydenta. Piłsudski odmówił stanowczo kandydowania. Wobec usunięcia się Naczelnika Państwa większość liczącej się opinii publicznej, a w szczególności ziemiaństwa, widziała jedynego godnego kandydata, a był nim ordynat hr. Maurycy Zamoyski. Jego kandydatura wydawała się nam, siedzącym na wsi, stuprocentowo pewna. Zamoyski był popularny nie tylko wśród ziemiaństwa, ale i wśród chłopów, szczególnie wśród gospodarzy starszego pokolenia, wychowanych w ideologii Centralnego Towarzystwa Rolniczego. Byłem na równi z innymi oburzony, gdy równolegle zostały wysunięte kandydatury: Stanisława Wojciechowskie-go, Gabriela Narutowicza, Daszyńskiego i prof. Baudouina de Courtenay. Nie ubliżając nikomu ze współzawodników 95 ordynata, wiadomym było, że poza Wojciechowskim, który miał za sobą piękną kartę pracy nad rozwojem spółdzielczości w Polsce, wszyscy ci kandydaci nie mogli się wykazać najmniejszym dla Polski dorobkiem. Profesor Baudou-in de Courtenay bezsprzecznie był wybitnym uczonym, ale nie miał nigdy styczności z życiem realnym, nie miał pojęcia o zadaniach ekonomicznych, żył w świecie naukowym oderwany od rzeczywistości. Już bliższym tej rzeczywistości był Gabriel Narutowicz, który jako inżynier i konstruktor o światowej sławie miał wiele styczności z życiem praktycznym i zagadnieniami ekonomicznymi. Niestety, całe swoje dorosłe życie spędził poza krajem, był profesorem na Politechnice w Zurychu, wreszcie obywatelem szwajcarskim. Gabriel Narutowicz pochodził ze Żmudzi, a jego rodzony brat Stanisław uważał siebie za Litwina i był znanym działaczem litewskim. Narutowicz był spokrewniony z rodziną mojej matki, a mianowicie z Witkiewiczami z Powa-sza, a tym samym z Marszałkiem Piłsudskim. Jako również były konspirator, siłą rzeczy był bliższy Piłsudskiemu niż Zamoyski i cieszył się jego poparciem. Wiedziałem, że profesor Narutowicz to człowiek o szerokich horyzontach, świetnie wychowany, o ujmującej postaci, ale był nam obcy... O wyborze profesora Narutowicza zamiast hr. Zamoy-skiego dowiedziałem się od mojej siostry Ady telefonicznie i odebrałem to jako moralny policzek. Narutowicz padł szybko ofiarą stosunków panujących w Polsce. Kazimiera Iłłakowiczówna, przyjaciółka naszego domu jeszcze z czasów petersburskich, pierwsza rzuciła się z pomocą rannemu prezydentowi. Zabójstwo Narutowicza wywarto straszne wrażenie w całym kraju i to nieobliczalne w skutkach morderstwo stało się wodą na młyn lewicy, która zaczęła dla swoich celów obwiniać ugrupowania narodowe o inspirowanie zamachu. Nie brakło agitatorów i różnych podżegaczy, operujących na ciemnocie, którzy głośno szerzyli wiadomości, że to „obszarnicy wraz z księżami" zamordowali prezydenta. 96 Na Litwie, gdzie brat zmarłego cieszył się wielką popularnością, komentowano zabójstwo Narutowicza jako wyraz polskiego szowinizmu i nienawiści do Litwinów, bowiem zmarły prezydent był przez Litwinów uważany za Litwina. Ze Stanisławem Wojciechowskim, który został prezydentem, poznałem się w czasie mojej delegatury w Gdańsku. Zapewne wolałbym widzieć na czele państwa Zamoy-skiego, ale wobec wkroczenia polityki polskiej na tory „demokratyczne" był on zapewne najlepszym kandydatem. W moim pojęciu był to człowiek uczciwy, bezstronny i nad wyraz skromny. Jako minister spraw wewnętrznych dostarczył mi broni dla uzbrojenia konwojentów, kiedy organizowałem ochronę transportów żywnościowych i dzięki temu straty w transporcie były minimalne. Na prezesa rady ministrów powołano generała Sikor-skiego. Do niego od pierwszych chwil nie miałem sympatii. Być może przyczyniła się do tego sprawa Ryszarda Świętochowskiego, jego przyjaciela z Politechniki Lwowskiej. Otóż pan Swiętochowski, nie mogąc dać sobie rady na studiach w Instytucie Technologicznym w Petersburgu, przeniósł się na Politechnikę Lwowską, gdzie w atmosferze kawiarniano-politycznej zaprzyjaźnił się z Władysławem Sikorskim i Kazimierzem Sosnkowskim. Z tych trzech panów jedynie Sikorski ukończył studia, chyba z tytułem inżyniera od kanalizacji i wodociągów. Pan Swiętochowski bywai w domu mojej siostry Ady i w najpodlejszy sposób nadużył jej zaufania, wykradając z domu małoletnią, młodszą córkę Teresę. Wziął z nią potajemnie ślub i wyjechał na wyspę Majorkę. Jak się okazało, p. Swiętochowski korzystał z pomocy życzliwego kolegi, a ówczesnego premiera Sikorskiego, który wyrobił mu zawczasu wszelkie potrzebne dokumenty i paszporty, czyli wziął udział w tej niedżentelmeńskiej konspiracji. Wszelkie starania mojej siostry uderzyły w próżnię. Oczywiście małżeństwo rozpadło się po półtora roku, a moją siostrę kosztowało to grube pieniądze