Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

– „Stać w miejscu”!! i to zaraz, żołnierzu! - krzyknął, zawracając Horace’a, by spojrzeć na własne szeregi. Cały Piąty wstał, wiwatując szaleńczo tak jak Drugi, wymachując w powietrzu strzelbami i wykrzykując zawołania myśliwskie hrabstwa. Wróg uciekał w popłochu, popędzając psy, jakby chciał galopem dojechać do równika i morza Zanj. Raj ujrzał to, czego się tak obawiał, ludzi opuszczających szereg i biegnących do psów. Jeszcze kilku i ruszą wszyscy, nie do powstrzymania, popędzą po krew, by mścić się za pościg na pustyni. Wyciągnął pistolet i wbił pięty w boki Horace’a. Pies ruszył naprzód i w lewo, stanął przed szeregiem Piątego. - Zastrzelę pierwszego, który opuści szereg! - krzyknął, choć zdawał sobie sprawę, że nie zdoła przekrzyczeć hałasu. Trębacz u jego boku grał jednak bez ustanku. Drugi był już dwieście metrów w dół stoku i szybko parł naprzód, i coraz słabiej było ich słychać. A do tego lufa pistoletu Raja niosła wiadomość sama w sobie. Udało mu się podjechać do pierwszego, który opuścił szereg. Chłopak niedawno zaczął się golić. Był z grupy, która dołączyła do nich już po drodze, Descotczyk, lecz z północnych skrajów hrabstwa. Przepełniony przekonaniem o własnej nieśmiertelności, właściwym szesnastolatkom, w czasie tej kampanii brał udział zaledwie w kilku potyczkach. - Do tyłu! - krzyknął, wpychając pistolet w twarz chłopca. Za nim wzdłuż linii biegli podoficerowie i oficerowie, klnąc, wydając rozkazy, rozdając ciosy pięściami, obcasami i kolbami strzelb. Raj odciągnął kurek. - Zastrzelę cię, chłopcze. Z oczu chłopca zniknęła żądza krwi, a szabla zadrżała i wypadła mu z dłoni. - Wracaj do szeregu - rzucił Raj. - Tak ponie - zachłysnął się młodzieniec. - Zagraj „Uwaga rozkazy” - powiedział Raj. Trzeba było powtórzyć sygnał trzy razy, zapadła cisza. Pomagało to, że umilkła artyleria, która nie miała teraz do kogo strzelać, chyba że w plecy. - Oficerowie do mnie! - krzyknął Raj. Już się zbliżali. Spojrzał przez ramię. Drugi przekroczył już najniższy punkt doliny i zaczynał wjeżdżać pod górę. Na czele szarży zaczynały się już walki na szable, kiedy najszybsi żandarmi doganiali Kolonistów na zmęczonych lub rannych psach, lecz większość batalionu Tewfika pędziła przed siebie, oddalając się coraz bardziej. Zbliżała się chwila, kiedy znajdą się w zasięgu armat przeciwnika. - No dobrze - powiedział. - Zmieńcie szyk, rozmieśćcie kompanie na miejscach Drugiego, chcę między nimi zobaczyć piętnastometrowe przerwy - by dać ocalałym z tej szarży miejsce, w które mogliby się schronić i przegrupować, o ile można się w ogóle było przegrupować po tej stronie Komar. Dzięki Duchowi, że Suzette jest bezpieczna w El Djem, pomyślał szybko. - Przesuńcie psy tak, by były w zasięgu ręki tuż za linią strzelców - mówił dalej ponuro. Wszyscy patrzyli po sobie. To miała być ostatnia szansa ucieczki, jeśli linia pęknie. - Do roboty, panowie, do roboty. Szereg podzielił się tam, gdzie między kompaniami powstawały przerwy. Ludzie przebiegali dalej z karabinami w jednej i uzdami psów w drugiej ręce. Podoficerowie czuwali nad zmianą pozycji, sprawdzali ustawienia celowników. Widział, jak ludzie wyciągają pociski, które utknęły w komorze zamka, albo rzucają na ziemię własne strzelby i podnoszą te, które porzucili ludzie z Drugiego. Jasność umysłu, pomyślał, kierując się do artylerzystów. Im dłużej się strzela, tym gorętsza jest lufa i tym łatwiej naboje gną się i zatykają. Wielu weteranów otworzyło zamki i stało z karabinami z odciągniętą dźwignią komory zamka. - Zmiana pozycji, poruczniku Dinnalsyn - powiedział rzeczowo i pokazał nową linię. Przypominała układ czterech przecinków na kartce papieru. Palcem wskazał dwie środkowe kompanie. - Po dwa działa za każdą, jeśli łaska, tylko nie marnujcie czasu. - Tak, panie! - Rzucił kilka rozkazów, a potem zwrócił się z powrotem do Raja. - Ach... co się dzieje? - Albo robię z siebie pośmiewisko, albo zaraz dowiemy się, czym Tewfik zdobył swoją reputację - powiedział Raj. Pokazał końcem szabli przeciwległą krawędź doliny. Drugiemu udało się sformować pozrywany szyk z czterema szeregami, a teraz zwalniał nieco, zanim znalazł się na szczycie wzniesienia i ruszył w dolinę po drugiej stronie. - Jeśli mam rację, a modlę się do Ducha, bym nie miał, Tewfik pojawi się na tamtym wzgórzu za jakieś osiem minut, z psami, karabinami i swoimi kotkami. Strzelaj, jak tylko znajdą się w zasięgu ognia, i wal najszybciej, jak potrafisz, tylko tyle mogę ci poradzić. - Trzymajcie szyk, chłopaki! - zakrzyczał, ruszając wzdłuż linii. - Pedałki w białych mundurkach będą wracać jeszcze szybciej, niż pojechały, a za nimi zobaczycie szmaciane łby. Trzymajcie szyk, to będziemy ich mogli odeprzeć. Jeśli zaczniecie uciekać, to jesteśmy ugotowani, to chyba jasne. Jeden z żołnierzy krzyknął do niego - Jesteśmy gotowi na śmierć, ponie! - To dla przegranych. My mamy zamiar wygrać - odrzekł Raj. Tym razem nie było wiwatów ani śmiechu, ludzie po prostu stali nieporuszeni jak głazy. Szczęścia, modlił się. Tylko odrobinę szczęścia, tylko tyle potrzebuję. Bez katastrof, bez niespodzianek. Pewnie Tewfika zdziwiło, że jego przynęty nie chwyciły całe siły Rządu Cywilnego. Niewiele dzieliło ich od tego, by tak się stało. Raj popatrzył na martwych Kolonistów na przedpolu ze świeżo nabytym szacunkiem