Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Pan Zygmunt prowadził je jak gdyby od niechcenia, z przedziwną lekkością. Nie niosły ze sobą żadnego napięcia. Atmosfera pozwalała na swobodny oddech. A na przykład lekcje tak świetnej nauczycielki, jak Zofia Bielska, to typowe jednostki metodyczne. (...) Z góry wiadomo jak się potoczy każda godzina języka polskiego. Nie było tam miejsca na nieprzewidziane. Czasem, gdy tłumaczył dłużej zawiłości matematyki mniej zdolnemu uczniowi, niektórzy rozpoczynali pod ławką grę w szachy. Między innymi i ja spędzałem tak część lekcji. Pan Zygmunt stawał za plecami grających i rzucał pytanie: "Jak stoisz w tej partii?" Wiedział, że obaj gracze doskonale opanowują tajniki matematyki. Inne wydarzenie: podczas jednej z lekcji klasa rozwiązuje w ciszy zadanie matematyczne, Zygmunt Serafinowicz chodzi po klasie i cicho pogwizduje. Jeden z uczniów zaczyna też pogwizdywać, lecz nieco głośniej. Nauczyciel zatrzymuje się. Wszyscy z zapartym tchem czekają, co teraz nastąpi. Serafinowicz podniesionym, zirytowanym głosem: - Co ty sobie myślisz? Gwiżdżesz na lekcji? - A pan też gwiżdże - odpowiada uczeń. Serafinowicz, już spokojniej: - No tak, rzeczywiście, nie będziemy już więcej gwizdać na lekcji. Pan Serafinowicz miał szczególne poczucie humoru. Często np. pokpiwał ze swego serdecznego przyjaciela, Henryka Ruszczyca, który nie potrafił wymówić głoski "r", wydając z siebie wówczas coś w rodzaju "h". Zapamiętałem takie zdarzenie. Staliśmy na przystanku tramwajowym we trójkę: Zygmunt Serafinowicz, Henryk Ruszczyc i ja. Pan Zygmunt podprowadził mnie do kiosku, łypnął łobuzersko w kierunku Ruszczyca i powiedział do mnie: - Poproś tę panią o książkę dla dzieci "Jak Henryś nauczył się wymawiać "r"". Stanisław Makowski (Stanisław Makowski, absolwent szkoły w Laskach, zdał maturę w liceum dla widzących, pracuje jako korektor brajlowskiej drukarni PZN. Tekst ten jest skrótem wspomnienia pt. "Pan Zygmunt Serafinowicz jakiego pamiętam", opublikowanego w książce "Ludzie Lasek" (oprac. T. Mazowiecki). Biblioteka "Więzi", Warszawa 1987.) Jesienią 1945 roku Laskowska szkoła ruszyła z całym impetem. Młodzież, która już przed wojną ściągnęła tu z wielu zakątków Polski, spragniona wiedzy - chłonęła ją łapczywie. Laskowscy nauczyciele, którzy jeszcze podczas okupacji niemieckiej śmiało przekraczali zakreślone przez wroga granice nauczania, potajemnie uzupełniając i wzbogacając wiadomości swych uczniów, teraz nie szczędzili sił ani czasu, by wychowankowie mogli dobrze wykonać postawione przed nimi zadania. Zapytany, jaki zawód chciałbym zdobyć w przyszłości, odpowiedziałem, że zamierzam zostać nauczycielem. W Laskach powstało wówczas - obok szkoły powszechnej i zawodowej - małe liceum ogólnokształcące. Słowo "małe" odnosiło się wyłącznie do liczby uczniów, nie dotyczyło zaś programu, który nie różnił się od ogólnie obowiązującego. Jednak mój kolega (...) i ja postanowiliśmy uczyć się dalej w liceum w Warszawie. Pracowaliśmy z wielkim zapałem. Laskowskiemu gronu pedagogicznemu przewodził Zygmunt Serafinowicz. On sam wprowadzał nas w tajniki algebry i geometrii. Podręczniki, których nam wtedy brakowało, starał się zastępować przejrzystością wykładu. Żywym słowem przedstawiał teorię, dowodził twierdzeń, objaśniał rysunki, kreśląc je naszymi rękami. Nieraz, wskazując stosunkowo łatwy sposób rozwiązywania trudnych na pozór zadań, mówił: "Moi drodzy, tu trzeba nosem, rozumiecie, nosem". Owa "psia" przenośnia wyrażała niby prostą, lecz jakże często zapomnianą przez nauczycieli prawdę, że o powodzeniu ucznia decyduje nie tylko pamięciowe opanowanie materiału, przyswojenie pewnej liczby schematów, ale i inteligencja. Przygotowywaliśmy się do zdania małej matury. Sześciu nauczycieli pracowało nad odpowiednim umeblowaniem naszych głów. Uczyliśmy się od rana do wieczora, mając po 9 lekcji dziennie i odrabiając zadania domowe. Pan Zygmunt mawiał nieraz: "Możecie się wcale nie uczyć, byleście tylko umieli". I wiódł nas przez świat liczb tak właśnie, jak Cezar swych żołnierzy przez Galię - "magnis itineribus" (...)