Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wuj nabija głowę Basi jakimi× historiami z odwiecznych dokumentów i potem jej się co× pokazuje. - A skądże ogólna wiara w to u okolicznego ludu? - A to pan Baha za młodu był figlarz i, żeby ustrzec owoce w sadzie, okrywał się prze×cieradłem i udawał staro×cinę. To on utworzył legendę dla zupełnie prozaicznych celów i z dobrym skutkiem, bo nie było wypadku, by kto w Horodyszczu pokusił się o jedno jabłko. Basia wcale stróżów nie trzyma, pan Baha za× tryumfuje w duchu, a gło×no coraz straszniejsze rzeczy opowiada. - Kiedy tak, będziesz dzi× nocował w pokoju z alkową, od którego się zawsze wymawiasz. - Bo się lękam o cało׏ mych butów od szczurów. - No, no, ubezpieczę je od szczurów, ale ty, braciszku, tam się prze×pisz. - I owszem. - A je×li się panu co pokaże, to mi pan opowie na polowaniu, w przyszły wtorek. - Pokaże mi się może sowa, których tu także nie brak. Weszli do domu, gdzie Zagrodzki zaczął dziękowaŹ Sokolnicikemu za pożyczenie koni i zapraszaŹ go tak usilnie na polowanie, że ten wreszcie, lubo bez zapału, obiecał się stawiŹ. Nareszcie podeszły konie i niespodziewani go×cie zaczęli się żegnaŹ. Nika oznajmiła ojcu, że ponieważ my×li nabyŹ konie, więc sama nimi powoziŹ będzie, by poznaŹ, czy zwrotne i miękkie w prowadzeniu, i z widoczną rado×cią zajęła miejsce furmana. Na ganku odbyło się ostateczne pożegnanie, podziękowania, u×ciski dłoni, bryczka Sokolnickiego ruszyła, przeprowadzana przez szczekające kundysy. Gdy znikła za bramą, zza węgła wyjrzał Baha z Szymonem i połączyli się z resztą towarzystwa. - śliczna panna! - zawołał Łabędzki udając, że nie widzi gniewnej miny Sokolnickiego. - A ojciec wykształcony i dobry człowiek, choŹ tak nam obcy, tak obcy! - dodał Oyrzanowski. - Nowożytni ludzie - wtrącił Baha. - Elegancka tandeta! - wybuchnął Sokolnicki. - On dorobkiewicz, ona emancypantka. * emancypantka - zwolenniczka zrównania kobiet z mężczyznami w prawach społecznych i politycznych. - Ani jedno, ani drugie nie hańbi i nie poniża - rzekła spokojnie Basia. - On grosza się dorobił ciężko i przyznaje się do tego; ona, młoda, pieszczona, bawi się i używa. Tandety nie czuŹ w nich i nie godzi się ludzi sądziŹ wedle własnego złego humoru. Mnie się oboje bardzo podobali! - Winszuję. Gdyby nie byli magnatami, nie zwróciłaby× na nich uwagi. - Ja! Doprawdy, czy cię kto zamienił, Sewerze, bo cię nie poznaję! - Zdziczał biedak w pustce i kłopotach! - rzekł serdecznie Oyrzanowski, klepiąc go po ramieniu. - Ot, chłopcze, nie parskaj, może ci ta dziewczyna zapisana za żonę w wyrokach Bożych. - A niedoczekanie! - oburzył się młody człowiek. - Mam się zaprzedaŹ dla pieniędzy, to wolę diabłu niż kobiecie. - Diabła podobno tak obrał Alter z Jeziora, że sam się zadłużył, żeby wyżyŹ! Nikomu teraz nie daje złamanego szeląga! - rzekł Baha. - A nam szczególnie nie wolno mu pożyczaŹ na duszę! - wtrącił Szymon. - Dlaczego? - spytała panna Barbara. - Bo taki rozkaz z nieba! - Ładna służba, która chyba nas nauczy bluźnierstwa i doprowadzi do piekła! - mruknął Sewer. - Je×li kto jest słaby lub tchórz, to nie wina służby - rzekła Basia marszcząc brwi. - Zresztą tobie się nie godzi tak sarkaŹ i buntowaŹ się. Są dole i losy stokroŹ od twoich cięższe, a jednak je ludzie znoszą i milczą, je×li nie przez wiarę, to chociażby przez ambicję. - Ciekawym, gdzie ty widzisz te szczyty niedoli? - Gdzie? U Iliniczów chociażby, gdzie twoja rodzona siostra znosi bez sarkania ciężkie interesy, długi, choroby dzieci, niedołęstwo te×ciowej, lekkomy×lno׏ męża. Co ty masz w porównaniu z tym? Trochę procesów, długów, deficyt coroczny! To każdy ma i znosi! Ale jeste× młody, silny, niezależny, ×wiat stoi przed tobą otworem. - Jaki ×wiat? Idealny, w którym lubicie tkwiŹ, ty i Szymon, no i wuj, naturalnie, żeby się oszołomiŹ i zapomnieŹ o rzeczywisto×ci! Ja nie umiem siebie okłamywaŹ. świat realny jest dla mnie zamknięty; jestem gorszym więźniem w Sokołowie niż aresztant w turmie. Oto jest fakt i prawda, a wasze gadania - mrzonki i poezje. Dlatego nawet dysputowaŹ nie będę! Szymonie, jedziemy? - Je×li pan nie ma nic przeciw temu, ja tu zabawię dzień jutrzejszy. Panna Barbara poleciła mi zająŹ się sadzeniem drzew na górach, i już sadzonki gotowe. - Je×li kto jest tak szalony, że chce sadziŹ lasy, to niech mu perswaduje psychiatra, nie ja. Róbcie sobie, co chcecie! Wezmę tedy twego konia i jutro ci go ode×lę! - Zanocujesz i ty! - rzekł Oyrzanowski. - W takim stanie ducha ja cię nie puszczę z domu. Wygadasz mi wszystko, co ci się zebrało na sercu