Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Czy to możliwe, żeby gospodarz was bił? W Ameryce?! Cóż wy na to? Musieliście mu nawymyślać? - Bynajmniej. Przeciwnie, postanowiliśmy wtedy z Kiriłłowem, że "my, Rosjanie, wobec Amerykanów jesteśmy jak małe dzieci i że trzeba się urodzić w Ameryce albo przynajmniej zżyć się z Amerykanami w ciągu długich lat, aby stanąć z nimi na równi". Co tam! Gdy za groszową rzecz żądano od nas dolara, płaciliśmy nie tylko z przyjemnością, ale wprost z zachwytem. Chwaliliśmy wszystko: spirytyzm, prawo Lyncha, rewolwery, włóczęgów. Jadę raz, a tu jakiś człowiek wsuwa rękę do mojej kieszeni, wyjmuje szczotkę do włosów i zaczyna się czesać; spojrzeliśmy z Kiriłłowem po sobie i uznaliśmy, że tak być powinno i że nawet to się nam podoba. 143 - To dziwne, że nie tylko powstają u nas takie pomysły, ale że się je nawet realizuje -• zauważyłem. - Ludzie z papieru - powtórzył Szatow. - Jednakże płynąć tak przez ocean na okręcie emigracyjnym do nieznanego kraju, aby tam "sprawdzać przez osobiste doświadczenie" - w tym jest jakiś ambitny upór... Jak pan wydostał się stamtąd? - Napisałem do Europy do pewnego człowieka i ten przysłał mi sto rubli. Rozmawiając Szatow wpatrywał się jak zwykle w podłogę, nawet wtedy, gdy był przejęty. Teraz jednak podniósł głowę. - Chce pan znać nazwisko tego człowieka? - Któż to taki? - Mikołaj Stawrogin. Wstał nagle, podszedł do swego biurka z drzewa lipowego i zaczął tam czegoś szukać. Mówiono u nas niewyraźnie, lecz uporczywie, że żona Szatowa żyła przez cza jakiś w Paryżu ze Stawroginem, właśnie przed dwoma lat\ czyli wtedy, gdy Szatow był w Ameryce. Żona opuściła g> znacznie wcześniej w Genewie. "Jeżeli tak, to po co roz-wałkowywał tę sprawę i wymienił nazwisko?"-pomyślałem. - Nawet nie oddałem mu dotychczas - zwrócił się znowu do mnie, przypatrując mi się badawczo. Usiadł na dawnym miejscu w kącie i zapytał, zupełnie już innym głosem: - Pan ma do mnie jakiś interes? O co chodzi? Opowiedziałem mu wszystko, w porządku ściśle chronologicznym, i dodałem, że chociaż się już nieco opanowałem, jednak plączę się coraz bardziej. Rozumiem, że to rzecz bardzo ważna dla Lizawiety Nikołajewny, pragnę gorąco jej pomóc, lecz nie tylko nie wiem, jak spełnić daną obietnicę, ale nie zdaję sobie nawet sprawy, co właściwie obiecałem. Potem tonem stanowczym zapewniłem, że Lizawieta Nikolajewna nie miała najmniejszego zamiaru go oszukiwać, że tu zaszło jakieś nieporozumienie i że gwałtowne jego wyjście bardzo ją dotknęło. Słuchał uważnie. - Może istotnie, jak zawsze, palnąłem głupstwo... Lecz Jeśli nie zrozumiała, dlaczego wyszedłem... tym lepiej dla niej. 144 Zerwał się, podszedł do drzwi, otworzył je i zaczął się wsłuchiwać. - Czy pan sam chce zobaczyć tę osobę? - Właśnie o to mi chodzi, lecz jak to zrobić? - zawołałem ucieszony. - Po prostu pójdziemy do niej, póki jest sama. Gdy przyjdzie brat, zbije ją, jeśli się dowie, żeśmy byli. Często zaglądam do niej potajemnie. Wczoraj stłukłem go, gdy zaczął ją ćwiczyć. - Co też pan mówi! - Tak. Chwyciłem go za czuprynę i odciągnąłem od niej. Chciał potem rzucić się na mnie, lecz przestraszył się. Obawiam się, że gdy wróci pijany, a przypomni sobie - zemści się na niej. Zeszliśmy na dół. w V t\ '-^rzwi do mieszkania Lebiadkinów były na wpół otwarte, weszliśmy więc bez kłopotu. Całe ich mieszkanie składało się z dwu marnych pokoików o zakopconych ścianach, z których literalnie zwisały strzępy tapet. Przedtem przez kilka lat był tu szynk, dopóki Filippow nie przeniósł się do swego nowego domu. Inne pokoje, dawniej także należące do szynku, były zamknięte na głucho, a te dwa zajął Lebiadkin. Umeblowanie składało się z prostych ław i stołów, i jednego starego fotela bez poręczy. W drugim pokoju stało w rogu łóżko mile Lebiadkin, nakryte perkalową kołderką. Kapitan, wracając na noc, kładł się na podłodze, zwykle w ubraniu. Wszędzie śmieci, okruchy, rozlana woda; duża mokra ścierka leżała pośrodku pierwszego pokoju, a obok niej, w środku kałuży, jakiś stary, zdeptany trzewik. Widać było, że tu nikt nic nie robi, że w piecach się nie pali, jadła się nie warzy. Kapitan nie miał nawet samowara, o czym mi opowiedział Szatow. Przyjechał z siostrą w zupełnej nędzy, i rzeczywiście, jak mowa Liputin, wypraszał tu i ówdzie trochę grosza; otrzymawszy jednak niespodzianie jakieś pieniądze, natychmiast zaczął pić i tak wpadł w pijaństwo, że już nie w głowie mu było gospodarzenie. Mile Lebiadkin, którą tak pragnąłem zobaczyć, siedziała Dostojewski, I. III 145 skromnie i cichutko w drugim pokoju, w rogu, na lawie, przy stole kuchennym