Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Było się tam po prostu, jak tylko pamięć sięgnie. Labrador? Południowe brzegi NowejFundlandii? To byłogdzieś na zupełnie innym, na prawdziwym końcu świata. TuGdynia-Radio! Macie zamówioną rozmowę. Halo,"Perkun"! Halo, "Perkun",proszę mówić! Dorota? odezwał się Dominik nagle i przedziwnieblisko, jakby czuła jegooddech tuż przy uchu. Dorota? Dzień dobry pani! Dzieńdobry! odpowiedziała, z trudem dobywającz siebie głos. Niech się pani nie gniewa, że dzwonię. Musiałem! Milczała, a on zawołał zaraz: Słyszy mnie pani? Musiałem! Słyszę! odpowiedziała. O Boże, dziewczyno, jest tam pani naprawdę? Jego głos brzmiał tak blisko i wreszcie go słyszała potylu długich dniach. Musiałemzadzwonić! Miejsca sobie nie mogłem znaleźć. Czy źlezrobiłem? Nieszepnęła. Nie słyszę. Nie! krzyknęła. Będę mógł od czasu do czasu rozmawiać z panią? Tak. Tylko: nie itak, nie usłyszę nic więcej? Proszę! ^- Mamy psią pogodę. Koniecczerwca, a dmie, jakw marcu. Jedenaście Beauforta. I pięć Celsjusza. Górylodowcowe się kocą. Co robią? Kocą się! Mająmałe, które już pływająsame i zachodzą nam drogę. Innymi słowy dryfują z prądemlabradorskimna południe. Milczała przezchwilę. Nic wamnie grozi? Roześmiał się. Nie, skarbie. Mamydobry statek, może dużo wytrzymać. Ale prawie że niełowimy. Sztormujemy od trzechdni. Trzeba to będzie odrabiać. 145. W jaki sposób? Wjedenmożliwy: dłużej na łowisku. A co u wassłychać? Wszystko w porządku. Wiele pracy, magazyn corazpełniejszy. Mam nadzieję, że tendyrektor z Warszawy nie przyjeżdża zbyt często. Z trudem opanowała wesołość. Od otwarcia nie był ani razu. - Naprawdę? Naprawdę. Jak dziadeksię czuje? Chyba dobrze. Co dnia go widzę, jak pracuje w ogrodzie. Nie chodzipani doniego na telewizję? Teraz będę chodzić! krzyknęła. Skarbie! Mój skarbie! Proszę tak nie mówić! Bardzoproszę! Dlaczego? Zawsze tak będę mówił. Co mampowiedzieć dziadkowi? Zego całuję. I proszę, żeby dbał o siebie. Napiszędoniegolist. Do pani też! Można? Tak. Odpiszemi pani? Postaram się. Co to znaczy postaramsię? Odpisze mi pani? Tak. Wrzucę listy w St John's za dwa tygodnie, kiedypójdziemy pobunkier. Połączenie się zepsuło, włączylisię znów radiotelegrafiści, nawołując się nawzajem. Dorota? zabrzmiał znów głos Dominika, alejużnie tak bliski jak przedtem, stłumiony przez trzaskii szumy. Niech panitrochę o mnie myśli! Będzie panimyśleć? Tak. Na pewno? Tak! Dziękuję! Milczał przez chwilę, a ona myślała, że już go nie ma. Krzyknęła: Dominik! Dominik! 146 Jestem, kochanie! odpowiedział. I znów tak blisko,żeprawieczuła jego oddech tuż przy uchu. Kochamcię! Pamiętaj o tym, że cię kocham! Rozmowa była skończona,radiotelegrafiści żegnalisięzesobą, podającnastępne godzinyłączenia stała, nieodkładając słuchawki nawet wtedy, gdy usłyszała w niejgłośny sygnał wolnego przewodu. Halo! krzyknęła. Halo! Ale nikt już jej nie odpowiedział. Pomyślała,że natychmiast trzeba pójść dostarego Aleksa i powiedzieć mu o telefonie wnuka. Mogła to zrobićjutro, uzmysłowiła tosobie biegnąc jużprzez drogę zawstydziła się tego pośpiechu,ale nie można było jużzawrócić, Aleksmógłwidzieć jąprzez okno. Dom naprzeciwko był jednak zamknięty, z frontu i odwerandy. Zawiedziona, rozejrzała się po pustym ogrodzie. Tu go także nigdzie nie było. Gdzie on łazi? pomyślała o staruszkuz pretensją. Mogła poczekać z tą nowiną do jutra, ale jednak postanowiła go szukać. Najpierw u Cejki. Nie wiedziała, dokąd jeszcze mógłbysię udać. U Cejki jednakdrzwi były także zamknięte. Zdawało jej się, że gdy pukała w domu coś się poruszyło. Ale nikt jej nie otworzył. Obeszła budynek dookoła. Obstawiony przybudówkamii schowkami,nie pozwalał przeniknąćswego wnętrza. Nie wiedzącco ze sobą począć, przysiadłana ławce przyścianie bzów, przed owymwydeptanym w trawie kręgiem,któryzastanowił ją, gdytu siedziała po raz pierwszypodczas rozmowy z Klemensem. Bzykwitły jużw całej pełni, zaczynały kwitnąć jaśminy. Splątanyich gąszcz osłaniał dom od ulicy, odgradzałgo od świata. Dorota przymknęła oczy, wieczórbyłciepły,zatoka ogrzała się wreszcie pod promieniami czerwcowego słońca. Było tu dobrze i zacisznie, nie chciało sięwychodzić naulicę, w ogóle nigdzie stąd. Z głębi domu dobiegł nagle jakiśodgłos, kroki czy uderzenia, przesuwanie mebla. Wstrzymała oddech, czuła,jak. rozszerzająsię jej powieki, a wzrok nieruchomiejew napiętej uwadze. Odgos powtórzył się, kroki, uderzenia, przesuwanie mebla. Wydało jej się niemożliwe, aby Cejko nieusłyszał jej pukania. Może nie chciał jej otworzyć, uciszył się, a teraz zaczął się poruszać,sądząc, że odeszła? Zerwała się z ławki i znów zaczęła pukać w drzwi, 147. uparcie i donośnie. Nikt nieotwierał. I cisza znowu trwata za drzwiami. Nie mogła jużwrócić na ławkę, niegościnność domu przeniosła się na cały ogród. Wyszła naulicę,trzasnąwszy furtką umocowanąna jednym zawiasie. Wróciłado miasta, oglądającpo drodze wszystkiewystawysklepowe, choćnie było tego wiele. Weszła do kina,ale ostatni seans już się rozpoczął. Nie zauważyła nawet,że niezerknęła na afisz ani na fotosy wywieszone w gablocie. Postała w grupie wyrostków, którzypalili papierosyprzed kinem, zawiedziona jak oni, Przyszłojej naglena myśl, żeby wstąpić dogospody: może stary Aleks obrzydził sobie samotność i zmyliwszytropy, zdecydował sięna coś bardziej urozmaiconego niżpolewanie ogródkaGospoda nie była lokalem kategorii S, jakkolwiek jejrola w mieście należała do funkcji wyjątkowych, obejmujących zarówno żywienie, jak i rozrywkę rozrywkę,której nie mógł w takim natężeniu dostarczyć żaden teatr. Tłoczno tu byłoo tej wieczornejgodzinie, a zgromadzone tu wonie przechowywały wspomnieniawszystkich dańi papierosów,i trunków tu wypitych. Kompozycjatych ostatnich była raczej nieskomplikowanaipowtarzała się na wszystkich stołach; ćwiartka i kuflez piwem. Albo: pół litra i kufle z piwem