Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Było tu schludnie i prawie pusto. Była rozczarowana. Oczekiwała czegoś więcej - podob- nego wystroju, jaki miało mieszkanie Siergieja. Ben przyglądał się jej. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła, że uśmiecha się, jakby czytał w jej myślach. - Tutaj jest zbyt pusto, prawda? Ten pokój wygląda jak dekoracja z jakiegoś okropnego, pozbawionego smaku dra- matu? Roześmiała się zakłopotana. - Och, nie martw się. To jest... - machnął ręką, zatacza- jąc przesadny krąg - pewnego rodzaju maska. Powierzchnia. Na wypadek, gdybym musiał kogoś zaprosić. Wypiła łyk wina, przyglądając mu się twardo, próbując zrozumieć znaczenie tego, co powiedział przed chwilą. - Więc? - odezwała się. - Co zamierzasz mi pokazać? Kieliszkiem, który trzymał w ręku, wskazał w głąb pokoju, na zabezpieczone zamkiem szyfrowym drzwi. - Zaraz wyjawię ci tajemnicę - powiedział. - Chodź. Poszła za nim, zdziwiona, dlaczego bawi się z nią w tę grę. Przecież na ogół był szczery, bezpośredni. Po co te wszystkie sztuczki i wybiegi? Co takiego ukrywał? Czego się bał? Wystukał palcami szyfr i po chwili rozbłysnęło światełko. Ben nacisnął prawym kciukiem przycisk we wgłębieniu i drzwi rozsunęły się z sykiem, odsłaniając drugi pokój, równie ob- szerny jak ten, w którym stali. Weszła tam, uderzona kontrastem. Mimo swoich ogromnych rozmiarów, pokój był niezmiernie zatłoczony. Ściany były ledwie widoczne zza regałów. Pomię- dzy nimi wisiały reprodukcje i obrazy. W głębi pokoju, przy samej ścianie, stało małe, nie zasłane łóżko. Obok stołu i łóżka leżały stosy książek - nie taśm z książkami, ale prawdziwych książek, takich jak ta, którą jej podarował. Rozchyliła usta ze zdumienia i zachwytu. Ale naprawdę przyciągnęła jej uwagę dziwna aparatura stojąca pośrodku pokoju. Podeszła do urządzenia. - Czy to jest właśnie to, co robisz? - zapytała, wyczuwa- jąc, że delikatne ramiona maszynerii drżą pod jej dotknięciem. Rusztowanie armatury oplatały delikatne zwoje przewo- dów, które otaczały kołyskę. Wewnątrz leżała kukła wielkości człowieka, o ludzkich kształtach, ale z twarzą bez rysów, z gładkimi, pozbawionymi linii papilarnych rękoma. Twór wyglądał jak maszyna, jednak gdy dotknęła go, zadrżał jak żywa istota. Jego biała, prawie przejrzysta powłoka odbijała padające z sufitu światło, rozbłyskując i migocząc. Ta istota była piękna. Sama w sobie stanowiła dzieło sztuki. - Czy to potrafi coś zrobić? - Samo nie, ale współdziała ze mną. Spojrzała na niego, potem znowu na machinę, przypomi- nając sobie, co powiedział Siergiej, który nazwał go nauko- wcem, konstruktorem. Ale jak to wszystko miało się do tego, co on wiedział o sztuce? Skąd się wzięła ta jego głęboka intuicyjna wiedza? Spochmurniała, próbując to wszystko zro- zumieć i złożyć w całość. Spojrzała na podstawę aparatury, na grube taśmy oplecione wokół szpul, jakby miała przed sobą jakiś prymitywny relikt z technologicznej przeszłości. Nigdy nie widziała czegoś podobnego. Obeszła maszynerię, daremnie próbując zrozumieć jej dzia- łanie. - Co to jest? - zapytała w końcu, spoglądając na niego. Stał z drugiej strony maszyny, patrząc na nią poprzez delikatny szkielet urządzenia i przepiękną sieć zwojów. - To właśnie chciałem ci pokazać. Uśmiechnął się, ale pod tym uśmiechem mogła wyczuć jego napięcie. Z jakiegoś powodu dla niego to było ważne. - Czy zaufasz mi, Catherine? Czy zrobisz coś dla mnie? Spojrzała na niego, próbując przejrzeć jego intencje, ale to było niemożliwe. On nie był podobny do innych ludzi. Trudno było orzec, czego chciał i dlaczego. Przez chwilę wahała się, lecz skinęła głową, dostrzegając, z jakim napięciem czekał na jej odpowiedź, jakby obawiał się, że odmówi. Podniecenie, jakie rozbłysło wcześniej w jego oczach, po- wróciło znowu, ale tym razem udzieliło się Catherine, jakby rzucił na nią urok. - To jest cudowne. Najlepsza rzecz, jaką zrobiłem w życiu. Poczekaj chwilę, a sama zobaczysz, jakie to cudowne, jakie prawdziwe. W jego głosie zabrzmiała dziwna, prawie dziecięca nuta - niewinność - która wstrząsnęła nią. Był tak szczery, kiedy to mówił. Tak całkowicie bezbronny. Patrzyła na niego inaczej niż dotychczas, odkrywając siły tkwiące w jego naturze, któ- rych istnienia nawet nie podejrzewała. Dziwne. To sprawiło, że chciała przyciągnąć go do piersi, jak matka przytula swoje dziecko. A zarazem w tym samym momencie pożądała go z taką siłą, że aż zadrżała, lękając się samej siebie. * * * Ben stał u szczytu rusztowania, spoglądając z góry na Catherine. Dziewczyna leżała na wznak w kołysce, naga, z zamkniętymi oczami, poruszając lekko powiekami. Jej piersi unosiły się i opadały równomiernie, jak gdyby spała. Piękne, ognistoczerwone pukle układały się wokół jej policzków i szyi. Jej nagie ciało podtrzymywały strzemiona, ale szyja była unieruchomiona w sztywnej obręczy, otoczonej czułymi włók- nami z lodu. Wyglądało to tak, jak gdyby jej głowa znaj- dowała się w klatce z odprysków rozbitego szkła. Delikatna sieć przewodów rozwijała się jak wachlarz z wąskiej taśmy przyklejonej u podstawy jej czaszki i biegła wzdłuż ciała dziewczyny. W regularnych odstępach rozmieszczone były małe przekaźniki sensomotoryczne, przyklejone do jej skóry kawałkami plastra