Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Na krótko przed zachodem słońca, doprowadziwszy się do paroksyzmu wściekłości Saito postanowił natychmiast umocnić swój autorytet i zarządził generalną zbiórkę. Także i on miał zamiar wygłosić przemówienie. Już po pierwszych jego słowach wiadomo było, że nad rzeką Kwai zgromadziły się złowrogie chmury. — Nienawidzę Brytyjczyków... Zaczął od tego zdania i wtrącał je potem co pewien czas zamiast interpunkcji. Mówił dobrze po angielsku, ponieważ pracował kiedyś w krajach brytyjskich jako attache wojskowy, zanim musiał opuścić to stanowisko z powodu pijaństwa. Kariera jego kończyła się żałośnie na obowiązkach więziennego strażnika; nie mógł spodziewać się awansu. Jego niechęć do jeńców pogłębiało jeszcze upokorzenie, jakiego doznawał na myśl, że nie brał bezpośredniego udziału w wojnie. — Nienawidzę Brytyjczyków — zaczął pułkownik Saito. — Znajdujecie się tutaj, pod moją wyłącznie komendą, aby wykonać pracę potrzebną dla zwycięstwa wielkiej armii Nipponu. Pragnę warn zapowiedzieć raz na zawsze, że nie zniosę najmniejszego dyskutowania moich rozkazów. Nienawidzę Brytyjczyków. Przy pierwszej próbie protestu ukarzę was w straszliwy sposób. Dyscyplina musi być zachowana. Jeśli niektórzy z was zamierzają się opierać, przypominam im, że mam nad wami wszystkimi władzę życia i śmierci. Nie zawaham się przed użyciem tej władzy, aby zapewnić solidne wykonanie robót powierzonym przez Jego Cesarską Wysokość. Nienawidzę Brytyjczyków. Nie wzruszy mnie śmierć kilku jeńców. Nawet śmierć was wszystkich jest drobiazgiem dla wyższego oficera wielkiej armii Nipponu. Stał na stole, tak jak to uczynił generał Yamashita. I podobnie jak on uznał za stosowne włożyć parę jasnoszarych rękawiczek i lśniące buty zamiast sandałów, w których widziano go przed południem. Miał oczywiście szablę u boku i co chwilę uderzał w nią, aby dodać wagi swym słowom czy też może po to, by się podniecić i utrzymać w stanie wściekłości, który uważał za nieodzowny. Był groteskowy. Wykonywał nieopanowane ruchy głową jak marionetka. Był pijany. Upił się wódką europejską, whisky i koniakiem, zagrabionymi w Rangunie i w Singapur. Słuchając tej mowy, boleśnie działającej mu na nerwy, Clipton przypomniał sobie radę daną mu niegdyś przez przyjaciela, który długo przebywał wśród Japończyków: „Jeśli będzie pan miał z nimi do czynienia, niech pan nigdy nie zapomina, że ten naród uważa swoje boskie pochodzenie za pewnik nie podlegający dyskusji." Jednak po chwili namysłu doszedł do wniosku, że żaden naród na świecie nie żywi najmniejszej wątpliwości co do swego boskiego pochodzenia w bliższej czy dalszej przeszłości. Szukał więc innych powodów tej drapieżnej zarozumiałości. Co prawda, zaraz przyznał, że wiele zasadniczych elementów mowy Saito wypływało z pewnych cech umysłowości wspólnych dla Wschodu i dla Zachodu. W zdaniach eksplodujących na wargach Japończyka Clipton rozpoznał i powitał rozmaite wpływy: dumę rasową, mistykę władcy, lęk przed tym, że można nie być potraktowanym poważnie, dziwny kompleks, który kazał Saito błądzić podejrzliwym i niespokojnym wzrokiem po twarzach jeńców, jakby obawiał się, że zobaczy na nich uśmiech. Saito przebywał niegdyś w Wielkiej Brytanii. Musiał wiedzieć, jak bardzo kpią sobie tam z pewnych cech Japończyków i ile żarcików wzbudzał sposób bycia, naśladowany przez naród pozbawiony poczucia humoru, wśród narodu, któremu poczucie to było wrodzone. Brutalność jego wyrażeń i nieopanowanych gestów trzeba było jednak tłumaczyć prymitywną dzikością. Clipton czuł dziwny niepokój słuchając wywodów na temat dyscypliny, ale widząc, że trzęsie się jak kukła, doszedł do wniosku, uspokojony, że jedno przynajmniej przemawia na korzyść gentlemana z Zachodu: nie zachowuje się tak pod wpływem alkoholu. Stojąc przed frontem swych ludzi, otoczeni przez strażników, którzy dla podkreślenia furii swego dowódcy przybrali groźną postawę, oficerowie słuchali w milczeniu. Zacisnąwszy pięści, z wysiłkiem starali się nadać twarzy wyraz pozornej obojętności na wzór tej, która malowała się na obliczu Nicholsona; pułkownik wydał instrukcję, aby wszelkie objawy wrogości przyjąć ze spokojem i godnością. Po tym wstępie, mającym oddziałać na ich wyobraźnię, Saito przeszedł do sedna sprawy. Ton jego stał się spokojniejszy, niemal uroczysty i przez chwilę jeńcy spodziewali się, że usłyszą wreszcie kilka rozsądnych słów. — Słuchajcie mnie wszyscy. Wiecie, na czym polega praca, którą Jego Cesarska Wysokość raczył przydzielić jeńcom brytyjskim