Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
. Podniósł oczy na twarz starego i umilkł. Potem poświecił mu w twarz, ostrożnie opuścił świecę i wyszedł z pokoju. - Niech pani pójdzie do starego - powiedział do kobiety, która otworzyła mu drzwi. Potem dał znak oficerowi, żeby z nim wyszedł na ulicę. - Zdaje się, , że jest chory. Stara zamknęła drzwi i szybko pobiegła na górę. Starzec nie żył: Pod wielką płytą mogilną, na jednym z najcichszych i najbardziej ustronnych cmentarzy w hrabstwie Kent, na którym bujne kwiaty mieszają się z trawą, tworząc jeden z najpiękniejszych ogrodów w Anglii, spoczywają kości młodej matki i jej miłego dziecka. Ale popioły ojca nie połączyły się z ich popiołami. Od opisanej powyżej nocy adwokat nigdy w życiu nie otrzymał już znaku od swego dziwacznego klienta. Skończywszy mówić, stary jegomość poszedł zdecydowanym krokiem do wieszadła w kącie pokoju i włożył kapelusz i płaszcz. Potem nie mówiąc słowa, wyszedł. Ponieważ gentleman w mozaikowych spinkach usnął, a większość towarzystwa była zaabsorbowana wesołą czynnością, jaką jest kapanie roztopionego łoju do szklanek z grogiem, pan Pickwick wycofał się niepostrzeżenie i zapłaciwszy rachunek za siebie i za Sama Wellera, wyszedł w towarzystwie tego gentlemana z gospody " Pod Sroką i Ogarkiem " . 187 Rozdział dwudziesty drugi Dzień pana Pickwicka w Ipswich i romantyczna przygoda z damą w średnim wieku i żółtych papilotach - Czy to są ruchomości twego gubernatora? - zapytał Weller swego syna na trzeci dzień po przytoczonej poprzednio rozmowie, gdy Sam z kufrem i torbą zjawił się na dziedzińcu oberży " Pod Bykiem " w Whitechapel. - Jakiś ty domyślny! - odparł pan Weller młodszy, składając swe brzemię i siadając na nim. - Gubernator zaraz tu przybędzie. . - Zapewne dorożką? ? - odrzekł ojciec. - A tak! Za osiem pensów może przecież kupić sobie to, że go dwie mile trząść będą bezlitośnie - odparł syn. . - Jak się ma macocha? ? - Szczególnie, Sammy, szczególnie - odrzekł Weller poważnie. - Niedawno zabrnęła pomiędzy metodystów i stała się diabelnie pobożna. To istota zanadto dobra dla mnie. Czuję, że nie jestem jej godzien. - Ha! ! - zawołał Sam. . - Zbyt wielka skromność z twojej strony. . - Tak jest! - odparł ojciec, westchnąwszy. - Zajmuje się teraz jakimś nowym wynalazkiem: dorośli ludzie rodzą się niby drugi raz. Zdaje mi się, że nazywa to nowym życiem. Bardzo bym chciał zobaczyć, Sammy, jak ten wynalazek funkcjonuje. Bo gdyby twoja macocha naprawdę na nowo się narodziła, zaraz oddałbym ją do mamki. Wiesz, co one zrobiły niedawno? - ciągnął pan Weller po chwili milczenia, przykładając wielokrotnie palec do nosa - wiesz, co one zrobiły niedawno? - Nie wiem; ; a co? - odparł Sam. - Urządziły uroczystą herbatkę. Raz staję przed naszą oberżą i widzę małą kartkę z napisem: " Bilety po dwa szylingi, zgłaszać się do komitetu. Pani Weller, sekretarz " . Wchodzę do domu. Komitet zasiada w pokoju od dziedzińca. Czternaście kobiet! Chciałbym, żebyś je usłyszał, Sammy! Wydawały zarządzenia, uchwalały podatki, kontrybucje i tym podobne bzdury. Dobrze. Macocha twoja namawiała mię, bym poszedł na posiedzenie; poszedłem licząc na to, że zobaczę coś śmiesznego. Płacę za bilet. W piątek o szóstej wieczorem wybieram się z żoną, ubrawszy się galanto. Przychodzimy na pierwsze piętro; tam przygotowano filiżanek na jakieś trzydzieści osób. Gromada kobiet poczyna szeptać spoglądając na mnie, jak gdyby nigdy dotąd nie widziały gentlemana w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat i odpowiedniej tuszy. Wtem słyszę wielki ruch na schodach. Ukazuje się chudy, długi jegomość z czerwonym nosem, w białej chustce na szyi i wyśpiewuje: - Oto idzie pasterz odwiedzić swą wierną trzodę. - Następnie zjawia się jegomość tłusty, biały i uśmiecha się jak małpa. - Pocałunek pokoju - powiada pasterz i całuje wszystkie kobiety po kolei. Gdy skończ ył, zaczyna to samo czerwononosy. Wtedy przychodzi mi na myśl, że i ja mogę zrobić to samo, zwłaszcza że koło mnie siedzi dama szczególnie przystojna. Ale wtem zjawia się herbata i twoja macocha, która dotąd była zajęta na dole jej przyrządzaniem. Więc zaczęto śpiewać hymn, a potem pić i jeść; ale jak pić i jeść! Chciałbym, byś widział, jak pasterz obrabiał szynkę i ciasta. 188 Czerwononosy także nie był z tych, których chciałbyś mieć na wikcie za ileś tam na mie- siąc. Dobrze. Załatwiwszy się z pożywieniem, znowu beczą hymn, potem pasterz zaczyna kazanie. Kazanie piękne, zważywszy zwłaszcza, iż miał już niewątpliwie początki nie- strawności po szynce i ciastach. Wtem zatrzymuje się, ryczy: Gdzie jest grzesznik? Gdzie jest nędzny grzesznik? - Wszystkie kobiety spoglądają na mnie i poczynają wzdychać. To wydało mi się dziwne, ale jeszcze nic nie mówiłem. Po chwili kaznodzieja zatrzymuje się znów, wpatruje się we mnie i mówi: Gdzie jest grzesznik? Gdzie jest nędzny grzesznik? - Kobiety zaczynają znów wzdychać, tylko dziesięć razy głośniej. Mnie zaczyna już trochę rozpierać oburzenie, robię więc parę kroków naprzód i mówię: - Mój przyjacielu, czy to do mnie stosujesz tę obserwację? - A on zamiast przeprosić mnie, jak to się praktykuje między gentlemanami, staje się jeszcze bardziej bezczelny. Nazywa mnie naczyniem, Sammy, naczyniem zatracenia i jakoś tam jeszcze, tak że aż krew się we mnie całkiem wzburzyła. Wydzielam mu wtedy dwa czy trzy szturchańce, tyleż z drugiej strony czerwononosemu, potem wynoszę się. Wtedy to chciałbym, byś słyszał wrzaski kobiet, Sammy, gdy wyciągały pasterza spod stołu. .