Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Pani Zofia wyglądała dziś bardzo przyjemnie. Była młoda, ładna. Generał, mężczyzna jeszcze czerstwy, przystojny, chyba dopiero po sześćdziesiątce, usadowił ją zaraz przy swoim boku na kanapie. Panie i panowie byli podchmieleni, wesoło gawędzili, popijając smakowite wina. Generał Rómmel malowniczo opowiadał pani Zofii o minionych walkach, szeptał jej niekiedy coś do uszka; musiały się zdarzać w obronie Warszawy i weselsze perypetie, bo generał parskał co chwilę rubasznym, iście żołnierskim śmiechem. Piękne, nagie ramię pani Zofii gładził pieszczotliwie dłonią, a nawet co chwila muskał je wargami, jakby byt przeświadczony, iż i od ogółu ludności też mu się coś, jako zasłużonemu, należy. Pani Zofia dobrze rozumiała swoją patriotyczną powinność, bo na pocałunki pozwalała, a nawet i odszeptywała coś w ucho generała. Gdy przysiadłem się do nich, Rómmel powitał mnie owacyjnie. Znów musieliśmy się napić wszyscy po tęgim kielichu wina, a generał Rómmel oświadczył mi wprost: 82 — Niech sobie inni mówią o prezydencie Bierucie, co tylko chcą, ja po dzisiejszym dniu jestem mu oddany całą duszą. Towarzystwo bawiło się coraz lepiej. W oddzielnej salce zgromadziła się generalicja. Oficerowie siedzieli wokół generała Świer-czewskiego, jak to zapewne bywało na biwaku. Pito tutaj nie jakieś tam wino, ale mocną, polską wódkę. Twarz generała Świer-czewskiego, duża, zażywna, o bardzo charakterystycznych, twardych rysach, aż błyszczała od szelmowskiej (w tajonym uśmiechu) wojskowej wiedzy życiowej. Gdy zajrzałem do tej sali rozległ się tam akurat chór głosów, dyrygowany przez samego wiceministra, który wprost nie posiadał się z uciechy z powodu tej swojej kapelmistrzowskiej funkcji. Po jakimś czasie, gdy zorientowałem się, że generał Rómmel skłonny już jest do opuszczenia Belwederu, podszedłem do jego towarzystwa i powiedziałem: — Panie generale, mam polecenie od pana prezydenta odwieźć pana do domu samochodem belwederskim. — A to dobrze, dobrze — ucieszył się generał Rómmel — to ja właściwie już muszę wracać. I tak zasiedziałem się. — Czy mogę już dzwonić do garażu? — spytałem. — Tak, tak, już się zbieram do wyjścia — wesoło pogadywał czemuś rad generał, podniósł się i ujął panią Zofię pod ramię. Kazałem szoferowi reprezentacyjnego samochodu przyjechać z garażu na dziedziniec belwederski. Tymczasem chodziłem po salach pałacu (z ominięciem gabinetu, w którym był generał Swier-czewski) i oznajmiałem głośno: — Proszę państwa, pan generał Rómmel opuszcza już Belweder. Tłumnie podnoszono się do wyjścia. Jedynie ociągali się dziennikarze, ale kazałem Józefowi, gdyby zbyt długo marudzili, po prostu ich wyprosić. Do samochodu wsiedliśmy we trójkę: generał Rómmel, pani Zofia i ja. Zapytałem generała, czy daleko ma szofer jechać. — Nie, niedaleko — odrzekł niefrasobliwie — najpierw odwieziemy do hotelu sejmowego panią Zofię. Pomknęliśmy więc w świetnych nastrojach kipiącymi od zieleni Alejami Ujazdowskimi. Generał Rómmel był w doskonałym humorze. Próbował nawet śpiewać głośno pieśni patriotyczne. Ale już stanęliśmy przed hotelem. Generał wysiadł prędko i powiedział: Niech szofer wraca do Belwederu. Pojechaliśmy więc windą na czwarte piętro, gdzie mieliśmy swoje pokoje, pani Zofia i ja. Tutaj pani Zofia zaraz chwyciła generała za rękę i oboje rzucili mi wdzięczne: Do widzenia. Zwołana została uroczysta, generalna sesja Krajowej Rady Narodowej, na której miały być podjęte historyczne uchwały (właściwie już tylko akceptujące stan faktyczny) o reformie rolnej, o nacjonalizacji kopalń, fabryk, banków, o wywłaszczeniu obcego kapitału. Były to podstawowe, a tak długo przez lud pracujący wyczekiwane w Polsce reformy społeczne — główny fundament nowego ustroju, do utwierdzenia którego i nadania mu mocy prawnej spiesznie dążyli teraz w kraju komuniści. Sesję poprzedzała nasilona propaganda ze strony czynników rządowych i partii, nazywających siebie obozem reform, w przeciwieństwie do ugrupowań mikołaj-czykowskich, które publicznie oskarżano o to, iż te reformy chcieliby — za cenę politycznego poparcia ze strony bardzo jeszcze silnej w kraju reakcji — częściowo przyhamować, a częściowo (na czas bliżej nie określony, aż znowu staną się nieaktualne) odłożyć. Prasa mikołajczykowska rzeczywiście zajmowała stanowisko jakby chwiejne, czemuś się sprzeciwiała nieśmiało, coś propagowała, wysuwała jakieś nieokreślone zastrzeżenia, w sumie niezbyt szczerze i nie dość jasno formułowała własny program. Odniosłem wrażenie, że do zasadniczej, otwartej debaty dojdzie właśnie na generalnej sesji Krajowej Rady Narodowej, a kluczenie, niewypowia-danie do końca przez prasę peeselowską własnych myśli — jest tylko jej przedsesyjnym manewrem politycznym. W szerokich kołach reakcji najróżniejszych odmian i gatunków, pokłóconej raz na zawsze z rozsądkiem i wszelkim dobrem publicznym — propagowano pogląd, że nieopatrzne reformy społeczne PPR, odbierające ludziom wszelką inicjatywę w zakresie produkcji, w zakresie handlu, w krótkim czasie zrujnują ostatecznie i tak już biedną Polskę. Był to po prostu brak zaufania do wiarygodności, przynajmniej tak argumentowano, ustroju socjalistycznego w danym okresie historycznym. W Polsce znalazło się wielu obrońców inicjatywy prywatnej, nawet i w tych środowiskach, które nigdy z nią nie miały nic wspólnego. Zadziwiające było przywiązanie do myśli społecznie wstecznych, obskuranckich, wrogich wszelkiemu postępowi. Zawsze ci, którzy propagowali istotne reformy, którzy śmiało myśleli — stanowili niewielką grupkę. Musieli oni postanawiać, działać, walczyć w izolacji i osamotnieniu. Ogólna opinia polska zawsze była oporna postępowemu myśleniu, nie potrafiono w dodatku wyciągnąć z doświadczeń historycznych żadnych istotnych wniosków. Poglądy społeczno--ustrojowe w Polsce z trudem ulegały emancypacji, zawsze triumfowała skłonność do jakiegoś irracjonalnego myślenia, wbrew wszelkim racjom, dowodom, przyczynom. Nawoływanie do racjonalnego myślenia w tych sprawach wywoływało tylko powszechne oburzenie. Może to był wpływ długowiecznych wyobrażeń, poglądów spo-łeczno-filozoficznych kleru katolickiego? 84 Generalna sesja Krajowej Rady Narodowej była bardzo tłumna; zaproszono bowiem wiele osób, również z kół naukowych, profesorskich. Galeria dla publiczności wypełniona była szczelnie, zjawiło się wielu dziennikarzy, którzy na wszelki wypadek zapowiedzieli, iż będą mieli do odbycia ze mną bardzo ważną rozmowę. Stół prezydialny, mównicę, jak i całą zresztą salę udekorowano suknem koloru czerwonego i biało-czerwonego. Na dole, obok stołu prezydialnego, ulokował się sekretariat prezydium sesji. Tutaj było kilka oddzielnych stanowisk, szczególnie bogato udrapowanych suknem czerwonym i biało-czerwonym