Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Orr wszedł na niego i wszystkie gwiazdy zadźwięczały głośno i fałszywie jak popękane dzwony. O wiele gorszy był wstrętny zapach, od którego się dusił. Ruszył do przodu z wyciągniętą ręką. Napotkał płytę na drzwiach sekretariatu Habera. Nie widział jej, ale czuł ją dotykiem. Zawył gdzieś wilk. Lawa płynęła na miasto. Doszedł do ostatnich drzwi. Otworzył je pchnięciem. Po drugiej stronie nie było nic. - Pomóżcie mi - powiedział na głos, bo pustka go ciągnęła, przyciągała. Sam nie miał na tyle siły, aby przejść przez nicość na drugą stronę. Czuł w umyśle jakby głuche ożywienie. Pomyślał o TluaToi Ennbe Ennbe i popiersiu Schuberta, i o Heather mówiącej 212 wściekłym głosem: "Co, do diabła, George!". Wydawało się, że tylko na tym może się oprzeć, przechodząc przez nicość. Ruszył do przodu. Jednocześnie wiedział, że straci wszystko, co ma. Wszedł w środek koszmaru. Zimna, niepewnie poruszająca się, wirująca ciemność ze strachu, która odciągała go na bok, rozrywała na strzępy. Wiedział, gdzie znajduje się Wzmacniacz. Wyciągnął swą śmiertelną rękę w normalnym kierunku. Dotknął go, wymacał dolny guzik i przycisnął go raz. Następnie przykucnął, zasłaniając oczy i kuląc się, bo strach owładnął jego umysł. Gdy uniósł głowę i spojrzał, świat zaistniał ponownie. Nie był w dobrym stanie, ale był. Nie znajdowali się w Wieżowcu ULBIR, ale w jakimś ob-skurniejszym, zwyklejszym gabinecie, którego nigdy przedtem nie widział. Haber leżał rozciągnięty na kozetce, ogromny, ze sterczącą brodą. Znów była rudobrązowa, a skóra biaława, nie szara. Półotwarte oczy nic nie widziały. Orr zgarnął elektrody, od których biegły przewody jak macki między czaszką Habera i Wzmacniaczem. Spojrzał na urządzenie. Wszystkie szafki stały otworem. Pomyślał, że powinno sieje zniszczyć. Nie miał jednak pojęcia, jak to zrobić, ani woli, aby spróbować. Niszczenie nie leżało w jego charakterze, a maszyna jest jeszcze bardziej niewinna i bezgrzeszna od zwierzęcia. Nie ma absolutnie żadnych intenqi poza naszymi własnymi. - Doktorze Haber - odezwał się, potrząsając delikatnie wielkimi, ciężkimi ramionami śpiącego. - Haber! Obudź się! Po chwili ogromne ciało poruszyło się i usiadło, zupełnie sflaczałe i bez życia. Ciężka, przystojna głowa zwieszała się 213 między ramionami. Usta obwisły. Oczy patrzyły prosto przed siebie w ciemność, w pustkę, w nieistotę tkwiącą wewnątrz Williama Habera. Już nie przejrzyste - puste. Orr zaczął się go obawiać i cofnął się. Pomyślał: "Muszę sprowadzić pomoc, sam się z tym nie uporam..." Wyszedł z gabinetu, przeszedł nieznaną poczekalnię, zbie$ ze schodów. Nigdy przedtem tu nie był i nie miał pojęcia, co to za budynek ani gdzie się znajduje. Kiedy wyszedł na zewnątrz, poznał, że to jakaś ulica w Portland, ale to wszystko. Na pewno nie w pobliżu Parku Waszyngtona ani zachodnich wzgórz. Nigdy przedtem nie chodził po tej ulicy. Pustka istoty Habera, koszmar efektywny emanujący ze śniącego mózgu przerwały połączenia. Ciągłość, jaka zawsze istniała między światami czy liniami czasowymi snów Orra została teraz przerwana i zapanował chaos. O swojej obecnej egzystencji miał nieliczne i niespójne wspomnienia, a prawie wszystko, co wiedział, pochodziło z innych wspomnień, z innych snów. Inni, mniej świadomi od niego, mogli być lepiej przygotowani do tego przesunięcia istnienia, ale będą bardziej od niego przestraszeni, nie znając wyjaśnienia. Stwierdzą, że świat jest radykalnie, bezsensownie, nagle zmieniony, bez żadnej racjonalnej przyczyny. Sen doktora Habera pociągnie za sobą śmierć i przerażenie. I stratę. Stratę. Wiedział, że ją stracił. Wiedział to od chwili, kiedy wszedł z jej pomocą w paniczną pustkę otaczającą śniącego. Znik-nęła wraz ze światem szarych ludzi i ogromnego, sfałszowanego budynku, do którego wbiegł, zostawiając ją samą wśród zniszczenia i rozpadu koszmaru. Zniknęła. 214 Nie usiłował sprowadzić pomocy dla Habera. Dla Habera pomoc nie istniała. Dla niego też nie. Więcej już nie mógł zrobić. Szedł oszalałymi ulicami. Po nazwach ulic zorientował się, że jest w północno-wschodniej części Portland, części, o której niewiele wiedział. Budynki były niskie, a z rogów ulic czasami było widać górę