Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Blondie zaprowadziła tam Jupitera. Po zachodzie słońca zrobiło się zimno. Trzej Detektywi włożyli swetry. Pete szybko rozpalił wspaniałe ognisko i pomógł Dusty’emu rozjuczyć klacz. Ranczer zdjął jej siodło, nakarmił ją i napoił. Potem ugotował ogromny gar ryżu z fasolą dla siebie i chłopców. Jupe spojrzał na pełen talerz. Same węglowodany! Przełknął ślinę. Fasola nie była jeszcze najgorsza, w końcu poza skrobią zawierała również białko. Jednak ryż to trucizna! Skrobia i nic więcej. Pierwszy Detektyw podjął decyzję. Był na tropie fascynującej sprawy. Musiał mieć dużo siły, by sprostać zadaniu. Niech Keil Halfebrot przez jakiś czas sam wcina swoje liście sałaty. Jupiter rzucił się na jedzenie i wymiótł talerz do czysta. Nie poprosił o dokładkę. Żołądek miał dziwnie przepełniony. Chyba jestem zbyt zmęczony, by jeść, pomyślał. Po kolacji Bob zdjął adidasy i rozmasował sobie stopy. Były obolałe po całym dniu wspinaczki. - Jak daleko zamierza pan iść? - spytał ranczera. Dusty popatrzył na niego ostrym wzrokiem. - Nie podoba ci się wycieczka? - Myślałem po prostu o kopytach Blondie - oznajmił z ironią Bob. - Dokoła pełno jest ostrych skał i kamieni. Miał już dość kłamstw Dusty’ego. Pragnął mu również uzmysłowić, że Trzej Detektywi nie są dziećmi, które bez zastrzeżeń uwierzą we wszystko, cokolwiek ranczer zechce im powiedzieć. Na przykład w tę bujdę o kopytach oślicy. - To prawda - wtrącił się Pete. - Niektóre ze ścieżek, którymi szliśmy, miały podłoża ostrzejsze niż pilnik. Dlaczego nie możemy już teraz uwolnić Blondie? Dusty nie od razu udzielił odpowiedzi. Wrzucił do ognia kilka patyków. - Oślica wie, dokąd idzie - odparł wreszcie. - Kieruje się tam, skąd przyszła. Zatrzyma się, kiedy dotrze do celu. - Skoro rodzinne strony tak wiele dla niej znaczyły, dlaczego je opuściła? - spytał Jupe? - Trudno powiedzieć. - Ranczer wyraźnie się zniecierpliwił. - Dzikie osły czasami porzucają stada. Nikt nie wie, co je do tego skłania. Jupiter nie wątpił, że Dusty znowu skłamał. Blondie wcale nie błąkała się sama przez tyle kilometrów. Ktoś zaprowadził ją na ranczo. Ktoś, komu ufała tak, że gotowa była pójść za nim wszędzie. Myślała, że ten ktoś ocalił jej życie. Coś takiego sugerował Ascención. Ta osoba miała głos niezwykle podobny do głosu Jupitera. Oślica skubała trawę coraz dalej i dalej od ogniska. Ranczer popatrzył na nią z niepokojem. - Lepiej przywiąż ją na noc do drzewa - ostrzegł Jupitera, uśmiechając się sztucznie. - Nie chcemy chyba, by znowu wróciła na ranczo. Jupiter podniósł się z ziemi. Podczas jazdy nie czuł, że nogi mu zesztywniały, ale teraz z trudem mógł wstać. Podszedł do Blondie takim krokiem, jakby poruszał się na szczudłach, i poklepał osiołka po zadzie. - Trzymaj się blisko mnie, zgoda, Blondie? - powiedział. - Lepiej ją spętaj - mruknął Dusty. - Przywiąż do drzewa. Jupiter popatrzył ranczerowi prosto w oczy i pokręcił głową. - Nie zrobię tego - oznajmił. - W nocy Blondie może poczuć pragnienie i zechce pójść do źródła. - Już dość się napiła - warknął Dusty. Zaczęła się próba sił. Jupiter wiedział o tym i nie zamierzał ulec. - Jeśli ma pan ochotę ją przywiązać, niech sam pan to zrobi - zaproponował. - O ile oślica pozwoli, by pan jej dotknął. Przez dłuższą chwilę Jupe i Dusty patrzyli sobie w oczy. Blondie mogła rządzić na szlaku, ale tutaj Pierwszy Detektyw był szefem. - Dobrze - zgodził się w końcu ranczer, wczołgując się do śpiwora. - Sądzę, że dopóki tu jesteś, Blondie będzie się kręcić w pobliżu. - Dlaczego? - spytał krótko Jupe. - Czemu pan sądzi, że to zwierzę jest aż tak do mnie przywiązane? - Quien sabe, jak mówią Meksykanie. - Ranczer obrócił się na bok i zamknął oczy. - Któż to wie? Jupe pokuśtykał z powrotem do ogniska. Gdy mijał Boba, przyjaciel puścił do niego oko. Pierwszy Detektyw umościł się w śpiworze. Wkrótce czwórka wędrowców smacznie spała. Było jeszcze ciemno, kiedy Jupe się ocknął. Ognisko już wygasło. Chłopiec był tak zaspany, że przez chwilę nie mógł zrozumieć, co go obudziło. Po chwili usłyszał głośny ryk. Blondie. Zwierzę wyraźnie przeciwko czemuś protestowało. Jupe wygramolił się ze śpiwora i po omacku ruszył w stronę źródła. Kiedy dotarł na polankę, zauważył smugę światła. Poruszała się w górę i na dół, zataczała kręgi. Na początku w migocącym blasku dostrzegł jedynie Blondie. Stała dęba na tylnych nogach i rzucała się dziko jak oszalała. Potem światło na chwilę znieruchomiało i Pierwszy Detektyw zobaczył między drzewami jakąś kobiecą postać. Nieznajoma w jednym ręku trzymała latarkę, drugą ciągnęła wyrywające się zwierzę. Oślica znowu zaryczała