Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie mam więc co tracić. Nie ma mnie jak okaleczyć - roześmiałem się - Jestem jakby nieśmiertelny. Kaolla tez się roześmiała. - Faktycznie masz chyba ten ujemny iloraz inteligencji. W życiu nie słyszałam czegoś tak głupiego. Poczułem się, jakby uderzony obuchem. Całą resztę wieczoru szukałem luki w mym rozumowaniu, ale nie mogłem jej znaleźć. Zupełnie, jak z tymi głupimi wróblami. No bo jak, cholera jasna, biedak miałby się tak bez końca męczyć? XII. Majorowi czasem zachciewało się zorganizować nocny lot do kopalni, a lecieli oczywiście jego nadworni Murzyni plus ich nieszczęśni stażyści. Gdy Kaolla dokonywała ostatniego błyskawicznego przeglądu maszyny, nie było już po niej widać ani odrobiny tej zadumy, w jakiej przyłapałem ją kilka godzin wcześniej. Gdy wyciągnięto naszego Hueya z hangaru, fachowo i czujnie zajrzała wszędzie, gdzie trzeba, po czym zakręciła ręką nad głową. Teraz była kolej Florentino na lot tam, a moja na powrót. Maszyna wisiała już w powietrzu, a ja dalej szarpałem się z drzwiami ładowni, starając się je domknąć, gdy Kaolla niespodziewanie mi pomachała. Zastanawiałem się, czy odmachać, ale natychmiast włączył się Florentino. - Coś się stało? - spytał z niepokojem - Nasz mechanik chyba machał. W ładowni gra? Nic nie wypadło? Tylko mi nie mówcie, że to cholerne tylnie śmigło znów nawala! - Jasne, przecież tu jestem i wszystkiego pilnuję! - zawołał wesoło Borbon. - Może to machanie to tak na szczęście? - podsunęła Naa. - Na szczęście? - zdziwił się Florentino - Na jakie szczęście? A tak w ogóle to co to jest, jakiś klub dyskusyjny? Pytałem się Moriarty'ego! Nie odzywać się! - Cholera, Borbon, rusz dupę i pomóż zamknąć te cholerne drzwi! - wreszcie się zdenerwowałem na wszystkich w około. - Jeszcze naprawdę jakaś skrzynia wyleci! - Ale to tylnie śmigło może faktycznie trzeba by było kiedyś wymienić... - myślał na głos Florentino. XIII. Dosyć często lataliśmy nocą, bo tak było niby bezpieczniej. Jednak wtedy partyzanci mieli albo jakieś święto, albo przyszła dostawa amunicji, bo walili w każdą zbyt ruchliwą chmurkę z naprawdę grubej rury. Pechowo, ostrzał złapał nas w krzyżowy ogień tuż nad kopalnią, gdy lądujący Florentino nie miał już mocy w silnikach, by natychmiast poderwać maszynę. Mógł albo powoli poderwać ją w górę, albo zrzucić ją nagle na ziemię. Wybrał to pierwsze, wiedząc, że mamy na pokładzie niemal tonę materiałów wybuchowych, nader wrażliwych na wstrząsy. Smugowe pociski przeciwlotnicze wyglądają fascynująco. W mroku nocy, gdzieś na dole, pojawia się błysk. Po chwili powoli zaczyna sunąć przez ciemność smuga światła, za nią następna, i jeszcze następna. Wydaje się, że lecą naprawdę powoli, jak ociężałe świecące owady. Że są zupełnie nieszkodliwe. Wrażenie to jest jak najbardziej mylne. Huey nie jest opancerzony, z wyjątkiem oparcia fotela pilotów. Od przodu ma właściwie tylko trochę blachy i sporo pleksiglasu, który nie zatrzyma pocisku karabinu przeciwlotniczego. A w ładowni to już w ogóle było się jak na widelcu. Florentino natychmiast wyłączył podświetlenie wskaźników na pulpicie i leciał teraz wyłącznie na wyczucie. Ja odepchnąłem Borbona od podwieszonego karabinu maszynowego. Jeśli nas nie będą widzieli, będą strzelać na oślep, czyli niecelnie. Hałas silnika jest na tyle silny, że rozchodzi się równomiernie i nie da się na jego podstawie namierzyć konkretnego kierunku. Pociski szły nisko pod nami. Widocznie strzelcy założyli, że będziemy jednak próbowali lądować. Florentino podnosił maszynę, uciekając przed coraz wyżej lecącymi smugami pocisków. Nagle wycie silnika straciło na swej wysokości - to Florentino, gdy zobaczył, że ma już miejsce do wyhamowania spadku maszyny, opuścił gwałtownie dźwignę skoku i zdusił dopływ paliwa do silnika. Runęliśmy w dół, błyskawicznie mijając smugi pocisków, które teraz błyszczały nad nami. Silnik znów zawył. Spadek stał się wolniejszy i kontrolowany. Maszyna uderzyła o ziemię, dokładnie w sam środek lądowiska kopalni. W czasie, gdy Bawarczycy nie żałowali partyzantom odpowiedzi ogniowej, by nakłonić ich do dania już sobie spokoju na tę noc, ja wybiegłem z ładowni i rzuciłem się do kabiny pilotów z gratulacjami dla geniuszu pilotażowego Włocha. Błyskawicznie przeskoczyć strumień ognia poprzez kontrolowany spadek - cholera, na to naprawdę trzeba było wpaść. Otworzyłem drzwi kabiny od prawej, od strony fotela pierwszego pilota. Florentino zwisał do przodu, z opuszczoną głową. Gdyby nie przytrzymywały go pasy, wyleciałby z kabiny po otwarciu drzwi. Musiał dostać, gdy przeskakiwał strumień ognia przy lądowaniu. Wskoczyłem do ciasnej kabiny i zacząłem ostrożnie odpinać Włocha od fotela. - Idź po Borbona! - poleciłem oniemiałej Naice, wpatrującej się szeroko otwartymi oczyma w zalaną krwią twarz Florentino. - Ruszaj się, do cholery! - krzyknąłem jej prosto w twarz, by ją wyrwać z letargu. Z pomocą młodego Francuza i kilku Bawarczyków wynieśliśmy Florentino z maszyny i położyliśmy na dostarczonych nam noszach. Porucznik Walters wskazał nam drogę do prowizorycznego szpitala, ukrytego przed ostrzałem w sztolni kopalni. XIV. - Bardzo z nim źle? - pytał się z niepokojem major. Nie żeby jakoś specjalnie lubił Florentino, ale był on dokładnie połową jego kadry pilotów helikopterów, więc wypadało wyrazić zaniepokojenie, bo w razie czego kto będzie dowoził spinacze do biura? Pytanie to zdawało się również nurtować Naikę, która przedarła się niczym lodołamacz przez kordon wart do biura pustookiego kapitana, gdzie znajdowało się jedyne działające tu radio, przez które rozmawiałem teraz z bazą. - Dostał dwa razy w pierś i raz w głowę. - O, kurwa - odpowiedział opanowany głos majora. - Ale miał przecież hełm i kamizelkę, nie? - Miał, jasne, i dlatego nie mówię jeszcze o nim w czasie przeszłym - zdobyłem się na nieco ironii. - Ale strzelali do nas z wielkokalibrowych przeciwlotniczych karabinów maszynowych, nie z wiatrówek. Pleksiglas osłony kabiny i kamizelka osłabiły siłę pocisków na tyle, że nie wyrwały mu pleców, ale i tak niektóre odłamki przeszły przez pierś na wylot. - A co z głową? - Florentino to farciarz, dostał z boku i od dołu, i tylko raz - raportowałem wynik swych oględzin pseudolekarskich - Kula naruszyła kość czaszki, ale nie weszła w głąb. - Czyli jak, nie ma o czym mówić? Wszystko z nim w porządku? - zdziwił się major. Westchnąłem w duchu - pora na pesymistyczną część. - Musi jak najszybciej trafić na stół