Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Jesteś chora - szepnęła Rikki. Zaczęła się cofać na łóżku, aż wreszcie przywarła plecami do kąta pomiędzy ścianą a wezgłowiem. - Dlaczego ludzie zawsze od razu to zakładają? To, że nie boimy się zrobić tego, co musimy, nie znaczy jeszcze, że jesteśmy chorzy. Och, Rikki, co za rozczarowanie. I to właśnie ty! Taka inteligentna, tak przewyższająca innych pod wieloma względami. Myślałam, że okażesz się inna. - Uderzyła dłońmi w kolana i wstała. - No trudno. Lilah miała rację. - Roze śmiała się. - Jak zwykle zresztą. Podeszła do francuskiego okna, które wychodziło na taras z tyłu domu. Zaczęła znowu mówić, nie odwracając się. - To ona upierała się, że tatuś musi odejść, wiesz? Rikki nie odpowiedziała. Strach odebrał jej mowę. - Nie potrafił zaakceptować mojej zażyłości z Lilah. Ile- kolwiek bym mu wyjaśniała, i tak nie potrafił zrozumieć. Więc Lilah zepchnęła go z szosy. W wiadomościach powie dzieli, że samochód wyleciał w powietrze. Oczywiście, już o tym wiedziałam. Lilah upewniła się, że nie żyje. Spo jrzała przez ramię. Nienawidziłam tego, że musimy go za bić. Byłam taka rozczarowana, że nie potrafi nas zaakcep tować. Dlaczego, przecież ja rozumiałam wszystko, nawet, kiedy zabił mamę. Była niedobra. Chciała zabrać mnie od niego i nie dopuścić, żeby jeszcze kiedykolwiek mnie zoba czył. Mówiłam ci o tym? Nie? - Wskazała na łóżko. - Le- 342 załam właśnie tu, gdzie ty teraz, kiedy to zrobił. A ona stała przy oknie, wyglądała na ogród, tak jak teraz ja. Miałam wtedy tylko pięć lat, gdy on wszedł i pchnął ją nożem, ale pamiętam to. Byłam przerażona, dopóki nie wytłumaczył mi wszystkiego. A potem już wiedziałam, że miał rację. - Otworzyła drzwi na taras. - Czy ty także tak bardzo lubisz wiosnę? Wszystko wydaje się takie nowe i czyste. Rikki pomyślała, że teraz nadarza się szansa ucieczki, lecz kiedy tylko się poruszyła, Sally Jane odwróciła się i szybko podeszła do łóżka. - To dlatego byłam tak cholernie wściekła, kiedy odwrócił się ode mnie. Ja rozumiałam to, co on robił. Nienawidziłam tego, lecz rozumiałam. - A co on takiego robił, czego tak bardzo nienawidziłaś? - spytała Rikki, mając nadzieję, że jej głos nie odzwierciedla przerażenia, jakie odczuwała. - Och, wiesz - zachichotała Sally Jane. - To, co wszyscy mężczyźni uważają za najważniejsze na świecie. - Twój ojciec miał z tobą stosunek? - spytała Rikki głosem, którego nie była już w stanie kontrolować. Sally Jane oparła głowę o framugę. - Wiesz, myślę, że to dlatego mama tak się na niego wściekła. Nagle odeszła od okna, przeszła przez pokój i wy ciągnęła rękę po swego jeńca. Gdy Rikki cofnęła się gwa łtownie, wyciągnęła nóż, ukryty dotąd pomiędzy fałdami spódnicy. - Chodź, kochanie, spójrz tylko na mój ogród - powiedziała miękko, ściągając Rikki z łóżka i obejmując ją ramieniem za gardło. Pomimo zalewającej ją fali paniki, Rikki starała się za wszelką cenę odzyskać nieco zimnej krwi. Pozwoliła powlec się przez pokój, a nawet udało jej się wymyślić pytanie, które mogło zapewnić jej nieco czasu. - Chcesz, żebym popatrzyła na twój ogród, zanim mnie zabijesz? - spytała głosem, zduszonym nieco z powodu ściśniętego gardła, lecz mimo to zadziwiająco spokojnym. - No cóż, tak - powiedziała Sally Jane radośnie, chwytając ją mocno za włosy. 343 - I nie przejmujesz się, że mogłabym krzyknąć? - spytała Rikki, pozwalając wywlec się na taras. - Oczywiście, że nie. Jesteś dostatecznie inteligentna, by wiedzieć, że będzie to niemożliwe, kiedy poderżnę ci gardło. - Nadal trzymając jej głowę w silnym uścisku, zmusiła Rikki, żeby oparła się o niski murek. - Widzisz te bzy? To ulubione bzy mamy. Posadziłam je na jej grobie, tak żeby mogła cieszyć się ich zapachem każdej wiosny. Nie sądzisz, że to by się jej spodobało? - Sally Jane! - krzyknął ktoś od drzwi. Obie kobiety podskoczyły, zaskoczone i Rikki poczuła, jak ostrze noża przecina jej skórę. Krew trysnęła jej na łopatkę. Chciała wykrzyknąć imię Bo, lecz głos, który wydobył się z jej gardła, był tylko szeptem. Stał tam w gęstym półcieniu holu, widoczny tylko jako ciemna sylwetka. Sally Jane pochyliła lekko głowę na bok, przez chwilę zdawała się zmieszana, aż wreszcie uśmiechnęła się. - Tatuś? Przywarła policzkiem do barków swego jeńca i Rikki poczuła, jak jej usta rozciągają się w szerokim uśmiechu. - Pokazywałam mojej przyjaciółce kwiaty mamy. Nie złość się, ona nikomu nie powie. - Nie jestem zły, Sally Jane - powiedział Bo spokojnym, równym głosem. - Jakim cudem potrafi być tak opanowany, pomyślała Rikki. - Może byś tak puściła przyjaciółkę, żebyś my mogli porozmawiać? - Nie! Wiem, co chcesz zrobić. Chcesz dać mi klapsa. - Dlaczego miałbym to zrobić, Sally Jane? - spytał Bo, walcząc z ogarniającym go uczuciem paniki i z całej siły powstrzymując się, by nie zacisnąć dłoni w pięści. - Nie wiem - odparła Sally Jane piskliwym głosem małej dziewczynki. - Zawsze to robisz. To dlatego tak starannie układam buty obok łóżka, żebyś mógł wybrać sobie ten, którego będziesz chciał użyć. - Umilkła, a potem odwróciła się nagle i ruszyła w stronę łóżka, wlokąc za sobą Rikki, a kiedy znowu się odezwała, jej głos rozbrzmiewał gniewnym protestem. - Ale nie możesz tego zrobić! Ty nie żyjesz! Lilah mi powiedziała! Nie żyjesz! 344 Rikki dosłyszała panikę i niepewność w głosie Sally Jane, ale w tej samej chwili dostrzegła także buty. Sześć. Wszystkie nie do pary. Rozpoznała dwa z nich. Mały satynowy klapek, który należał kiedyś do jej matki i podniszczony mokasyn, którego jej ojciec nie chciał się pozbyć, nawet gdy Linda kupiła mu nową parę. Rikki krzyknęła, dziki gniew, jaki ją ogarnął, przezwyciężył wreszcie działanie leku i strach. Użyła całej swej siły, żeby spróbować wyrwać się z uścisku wariatki. Nóż zagłębił się mocniej w jej ciało, lecz nie zwracała na to uwagi. Nie miała zamiaru umierać w ten sposób