Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
– Nieuzasadniona, rzecz jasna – rzekł. – Uzasadniona – powiedziała. Ale teraz wszystko, nawet on, należało do przeszłości, ona zaś, z litości nad mężem, prosiła jedynie o to, by generał użył swej władzy i uzyskał zwolnienie jej męża. Nie potrafił powiedzieć jej nic poza tym, co było zgodne z prawdą: – Jestem chory i bezsilny, jak pani widzi, ale dla pani gotów uczynić wszystko na tym świecie. Wezwał kapitana Ibarrę, aby zanotował, co trzeba, i obiecał, że w miarę swych ograniczonych możliwości poczyni starania o ułaskawienie. Tegoż wieczoru wymienił poglądy na ten temat z generałem Posadą Gutierrezem, z zachowaniem wszelkiej ostrożności i tylko ustnie, bez jednego słowa na piśmie, lecz wszystko pozostało w zawieszeniu, gdyż należało wpierw poznać oblicze nowego rządu. Odprowadził Mirandę do bramy, przy której czekała na nią eskorta sześciu wyzwoleńców, i na pożegnanie pocałował ją w rękę. – To była szczęśliwa noc – powiedziała. Nie oparł się pokusie: – Ta czy tamta? – Obie – odparła. Dosiadła zapasowego konia, kształtnego, o uprzęży godnej wicekróla, i odjechała galopem, nie spojrzawszy już na niego. Stał w bramie, dopóki nie zniknęła mu z oczu w głębi ulicy, ale widział ją nadal w sennych marzeniach, kiedy Jose Palacios zbudził go o świcie, ruszano bowiem, statkiem po rzece, w dalszą podróż. Siedem lat temu generał nadał specjalny przywilej niemieckiemu komandorowi Juanowi B. Elbersowi, pozwalając mu na zapoczątkowanie żeglugi parowej. Sam znalazł się kiedyś na pokładzie jednego z jego parowców płynąc z Barranca Nueva do Puerto Real, gdy udawał się do Oca?a, i przyznał wówczas, że jest to wygodny i bezpieczny sposób podróżowania. Komandor Elbers uważał jednak, że nie warto się brać do takiego interesu, jeżeli przywilej nie jest wyłączny, i Santander, wówczas wiceprezydent, przyznał mu ową wyłączność nie stawiając żadnych warunków. W dwa lata później generał, obdarzony przez Kongres narodowy absolutną władzą, odebrał komandorowi ten przywilej wygłaszając jedno ze swych proroczych stwierdzeń: „Jeżeli oddamy monopol w ręce Niemców, przekażą go oni w końcu Stanom Zjednoczonym”. Nieco później zadeklarował całkowitą swobodę żeglugi rzecznej w całym kraju. I oto teraz, kiedy chciał zarezerwować sobie statek na ewentualną podróż, spotkał się z ociąganiem i wykrętami, w których na milę czuło się chęć zemsty, a w chwili wyjazdu musiał się zadowolić, jak zwykle, sampanami. Od piątej rano port zapełnił się ludźmi – konnymi i pieszymi – których gubernator ściągnął w najwyższym pośpiechu z okolicy, aby zainscenizować pożegnanie jak w dawnych czasach. Liczne łódki kręciły się w pobliżu przystani, a siedzące w nich wesołe kobietki zaczepiały prowokującymi okrzykami żołnierzy ze straży, ci zaś odpowiadali im rubasznymi komplementami. Generał przybył o szóstej, z oficjalnym orszakiem. Opuścił dom gubernatora i szedł pieszo, bardzo powoli, zakrywając usta chusteczką zwilżoną wodą kolońską. Zapowiadał się pochmurny dzień. Sklepy na handlowej ulicy otwarto już od świtu, niektóre wystawiały swój towar prawie pod gołym niebem, między skorupami domów zawalonych podczas trzęsienia dwadzieścia lat temu. Generał machał chusteczką ludziom, którzy pozdrawiali go z okien, ale takich było niewielu, gdyż większość patrzyła na niego w milczeniu, zaskoczona jego chorobliwym wyglądem. Był bez kurtki, w samej koszuli, w swych jedynych wysokich butach „wellingtonach” i w białym słomkowym kapeluszu. Na dziedzińcu kościelnym proboszcz wszedł na krzesło, aby wygłosić mowę na jego cześć, ale generał Carre?o go powstrzymał. On zaś zbliżył się do kapłana i uścisnął mu dłoń. Skręcili w kolejną ulicę i już na pierwszy rzut oka zorientował się, że nie będzie miał siły iść pod górę, zaczął jednak podchodzić trzymając się ramienia generała Carre?o, aż w końcu stało się oczywiste, że nie daje rady. Próbowano go wówczas namówić, by skorzystał z lektyki, którą na wszelki wypadek przysłał Posada Gutierrez. – Nie, panie generale, błagam – powiedział przerażony. – Proszę mi oszczędzić tego upokorzenia. Pokonał wzgórze, bardziej siłą woli niż mięśni, i nawet zdobył się na tyle energii, żeby bez pomocy zejść do przystani. Tam pożegnał serdecznymi słowami każdego z członków oficjalnej eskorty. I zrobił to ze sztucznie przywołanym na twarz uśmiechem, aby nikt nie zauważył, że w ów dzień 15 maja, ukwiecony tradycyjnymi różami, wyrusza w podróż powrotną donikąd. Gubernatorowi Posada Gutierrezowi dał na pamiątkę złoty medal z wygrawerowanym swoim profilem, podziękował mu za życzliwość głosem na tyle mocnym, aby wszyscy go słyszeli, i uścisnął go z niekłamanym wzruszeniem. Po czym pojawił się na rufie sampana unosząc na pożegnanie kapelusz, nie patrząc na nikogo spośród tych, co żegnali go zgromadzeni na brzegu, nie widząc małych łódek kręcących się bezładnie wokół sampanów ani gołych dzieciaków, które pływały jak ryby i nurkowały w wodzie. Poruszał nadal kapeluszem w pożegnalnym geście, z nieobecnym wyrazem twarzy, dopóki nie znikł mu z oczu kikut kościelnej wieży sterczący nad zrujnowanymi murami. Wówczas schował się pod daszek sklecony na sampanie, usiadł w hamaku i wyciągnął nogi, aby Jose Palacios pomógł mu zdjąć buty. – Ciekawe, czy teraz wreszcie wierzą, żeśmy wyjechali – powiedział. W skład flotylli wchodziło osiem sampanów różnej wielkości oraz jeden specjalny, przeznaczony dla generała i jego świty; łódź ta miała sternika, a prócz tego ośmiu wioślarzy, którzy posługiwali się gwajakowymi drążkami. Od zwykłych sampanów różniło ją tylko to, że na tamtych umieszczono pośrodku daszek z liści palmowych mający osłaniać ładunek, tę zaś wyposażono w brezentowy namiot, aby można było hamak powiesić w cieniu; namiot był wewnątrz podszyty perkalem i wyłożony matami i miał otwarte cztery okienka, co zapewniało lepszą wentylację i oświetlenie. Postawiono tam stolik do pisania lub gry w karty, półkę na książki oraz dzban z kamiennym filtrem. Osobnik odpowiedzialny za całą flotyllę, wybrany spośród trzech najlepszych, jacy żeglowali po rzece, nazywał się Casildo Santos; ów były kapitan batalionu Strzelców Gwardii miał grzmiący głos i piracki plaster na lewym oku, a do swego zadania podchodził ze znajomością rzeczy i zuchwałą odwagą. Maj był pierwszym miesiącem dobrym dla statków komandora Elbersa, ale te dobre miesiące nie były najlepsze dla sampanów