Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Potem ruszył za dziewczyną w dół schodów. - Dziękuję za pomoc, pani. Potrafisz sobie z nim radzić. - Zawahał się. - Czy zauważyłaś u niego jakieś drżenia? - Palce trochę mu się trzęsły, kiedy trzymałam go za rękę, ale to wszystko. Mówi, że dodałeś mu do mleka czegoś paskudnego. - Paskudnego? - Colemon zamrugał powiekami, poruszając nerwowo grdyką. - Ja tylko... czy krwawi z nosa? - Nie. - Dobrze. Bardzo dobrze. - Łańcuch zadźwięczał cicho, gdy maester pochylił głowę wieńczącą śmiesznie długą i cienką szyję. - To zejście w dół... pani, najbezpieczniej byłoby, gdybym przygotował jego lordowskiej mości trochę makowego mleka. Mya Stone mogłaby go przywiązać do grzbietu najpewniej stąpającego muła i przespałby całą drogę. - Lord Orlego Gniazda nie może zjeżdżać ze swej góry związany jak worek jęczmienia. Tego przynajmniej Alayne była pewna. Ojciec ostrzegał ją, że nie mogą dopuścić, by ludzie się dowiedzieli, jak bardzo słabowity i tchórzliwy jest Robert. Chciałabym, żeby tu był. On by wiedział, co trzeba zrobić. Petyr Baelish przebywał jednak na drugim końcu Doliny. Pojechał na ślub lorda Lyonela Corbraya. Lord Lyonel był bezdzietnym wdowcem w wieku czterdziestu kilku lat i miał się ożenić z dorodną, szesnastoletnią córką bogatego kupca z Gulltown. Petyr sam zaaranżował to małżeństwo. Posag panny młodej był ponoć niewiarygodny. Musiał taki być, jako że była nisko urodzona. Mieli tam się zjawić wasale Corbraya, lordowie Waxley, Grafion i Lynderly, a także garstka pomniejszych lordów i rycerzy na włościach... oraz lord Belmore, który ostatnio pogodził się z jej ojcem. Spodziewano się, że inni Lordowie Deklaranci odrzucą zaproszenie, więc obecność Petyra miała kluczowe znaczenie. Alayne świetnie wszystko rozumiała, ale oznaczało to, że zadanie bezpiecznego sprowadzenia Słowiczka z góry spadło na jej barki. - Daj jego lordowskiej mości kubek słodkiego mleka - poleciła maesterowi. - To powinno powstrzymać drgawki podczas podróży na dół. - Dostał kubek niecałe trzy dni temu - sprzeciwił się maester. - I dziś w nocy domagał się następnego, ale mu odmówiłeś. - Minęło zbyt mało czasu. Pani, nie rozumiesz, w czym rzecz. Jak już wspominałem lordowi protektorowi, szczypta senniczki powstrzyma drgawki, ale ten środek nie opuszcza ciała i z czasem... - Czas nie będzie miał znaczenia, jeśli jego lordowska mość dostanie po drodze ataku drgawek i spadnie z góry. Gdyby był tu mój ojciec, z pewnością nakazałby ci uspokoić lorda Roberta za wszelką cenę. - Staram się, pani, ale ataki stają się coraz gwałtowniejsze, a krew ma już tak rzadką, że nie odważę się przystawiać mu więcej pijawek. Senniczka... jesteś pewna, że nie krwawił z nosa? - Pociągał nosem - przyznała Alayne. - Ale nie widziałam krwi. - Muszę pomówić z lordem protektorem. Ta uczta... zastanawiam się, czy to rozsądne po tak męczącym zejściu? - To nie będzie wielka uczta - zapewniła dziewczyna. - Nie więcej niż czterdziestu gości. Lord Nestor i jego domownicy, Rycerz Bramy, kilku pomniejszych lordów wraz ze świtą... - Wiesz, że lord Robert nie lubi obcych. Będzie tam picie, hałas... muzyka. On się boi muzyki. - Muzyka go uspokaja - poprawiła maestera Alayne. - Zwłaszcza dźwięk stojącej harfy. To śpiewu nie może znieść, odkąd Marillion zabił jego matkę. - Alayne powtarzała to kłamstwo już tak wiele razy, że najczęściej teraz tak właśnie pamiętała owo wydarzenie. Ta druga wersja wydawała się jej tylko złym snem, który niekiedy dręczył ją nocami. - Lord Nestor nie będzie miał na uczcie minstreli, tylko flety i skrzypki, żeby przygrywać do tańca. - A co ona zrobi, kiedy zabrzmi muzyka? Irytujące pytanie. Serce i głowa udzielały na nie przeciwstawnych odpowiedzi. Sansa kochała tańczyć, ale Alayne... - Daj mu kubek słodkiego mleka przed wyruszeniem w drogę i drugi na uczcie, a nie powinniśmy mieć kłopotów