Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Trochę. Od czasów wizyty w Radzie Świata. Dowódca Zwiadu Dalekiego Zasięgu. Big. Potężny, jasnowłosy, o szczerej, serdecznej twarzy. Były przełożony Nicka Rimera, jeśli się nie mylę. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że dzieci też go znały. Gricko- wi zapłonęły oczy. Fal się uśmiechnął. Lucky wstał. Tylko Til nie wycofał się spod mojej ręki. - Witajcie, chłopcy - powiedział łagodnie Big. Nawet jeśli nie był Opiekunem, cieszył się znacznie większą popularnością... - Witaj, komandorze Big - odpowiedziała niemal chórem "trud- na grupa". Miałem dziwne wrażenie... nie zdrady, raczej kpiny ze mnie. Zjawił się na Ojczyźnie waż kusiciel w postaci Nicka Rimera... Jabłek by ci, stary, nie starczyło, żeby skusić choć najmłodszego Geometrę. - Komandorze Big, niech pan powie, że to jest lekcja - zażądał Til. - Nie, chłopcy. To nie jest lekcja. To wszystko dzieje się na- prawdę. Rozmawialiście z obcym zwiadowcą. Til popatrzył mi w oczy. - Właśnie to wam mówiłem. Chłopiec ostrożnie się odsunął. Tak jest. Wszystko się zgadza. Dopóki sytuacja przypominała grę, chłopcy mogli zaakceptować wszystko. Że we wszechświecie są setki planet i że wszystkich nie da się przerobić. Że Zwinni Przy- jaciele to ohydne drapieżne stworzenia, zasługujące nie na szacu- nek, lecz na porcję napalmu... Ale oto pojawił się dorosły, w dodatku powszechnie znany bo- hater, komandor Big. I kilku słowami ustawił wszystko na swoich miejscach. - Piotrze, czy nadal mogę liczyć na pański rozsądek? Big stał przy drzwiach. Nie sądzę, żeby się mnie bał, każdy jego ruch zdradzał absolutne zaufanie do własnych sił. Po prostu nie chciał, żebym ja się przestraszył. - W jakim sensie? -Najprostszym. Mam nadzieję, że nie będzie pan sięgał po Ziar- no. - Szybkie spojrzenie na ognisty punkt na dywanie. - 1 ze nie zacznie się pan zasłaniać chłopcami. Poczułem się obrzydliwie. - Przepraszam, ale Ziarno mimo wszystko wezmę. Wyciągnąłem rękę i podniosłem ognistą kulkę. Big milczał. - A chłopcy mogą wyjść. Może mi pan wierzyć albo nie, ale nigdy nie lubiłem terrorystów. - Komandorze Big, mamy wyjść? - zapytał Grick. Jak łatwo rezygnujecie ze swojej twierdzy. Bez walki, bez pani- ki, bez łez. Przestrzeń gry, w której byliście gotowi obalać autoryte- ty, szukać rozwiązań i wyciągać własne wnioski, została oddana bez najmniejszego sprzeciwu... Pozory. To tylko pozory, chłopcy. 1 nauczka dla mnie. Nie wol- no wierzyć, że starsze pokolenie jest mądrzejsze ze względu na wiek; nie wolno myśleć, że młodsze nie ma uprzedzeń. -Nie. Siadajcie i słuchajcie. Zbyt dużo usłyszeliście, żeby teraz wyjść. Tylko ja mogłem docenić ironię tego zdania. Chłopcy posłusz- nie usiedli na swoich łóżkach. Oczywiście Big nie zamierzał powie- dzieć: "Zbyt dużo wiecie, żeby wyjść". Po prostu chciał ich przeła- dować wiedzą. - Czego pan chce? - zapytałem. Big sposępniał. - Ja? Piotrze, zadaje pan dziwne pytania. Zresztą... odpowiem. Chciałem zobaczyć Nicka Rimera. Świetnego chłopca Nicka, który kochał swoją Ojczyznę. - Nie moja wina, że zginął. Wtargnęliście w nasz kosmos. Wy- słaliście zwiadowców z idiotycznym zadaniem zdobycia jeńców. Nick Rimer zrobił, co mógł. Stanął do walki z całą eskadrą i sam został jeńcem... niestety martwym. Big pokręcił głową, długie jasne włosy rozsypały się na ramio- nach. - Byłem przeciwny takiemu zadaniu. Naprawdę. Wierzy mi pan? Wierzyłem. Może dlatego, że Big miał twarz dobrego, sympa- tycznego człowieka. - Wobec tego teraz moja kolej na zadawanie pytań. Jak umarł Opiekun Pierre? Wiedział. On wiedział. A chłopcy osłupieli. - Udar krwi do mózgu. Nie chciałem tego. Zabił go strach... napięcie... - Wierzę. Big chyba postawił sobie za cel, by wywrzeć na mnie jak najlep- sze wrażenie. - Niestety, jego zdrowie od dawna pozostawiało wiele do ży- czenia. Należało pomyśleć o leczeniu, o odpoczynku, ale... Zamilkł. A ja nadal nie mogłem zrozumieć, czego on właściwie chce. Może po prostu gra na zwłokę? - Chyba muszę coś niecoś opowiedzieć... Big westchnął i przykucnął pod drzwiami. Przypomniałem so- bie, jak sam niedawno tak siedziałem, rozmawiając z Tilem. I o dzi- wo, napięcie znikło. Nie dlatego, że Big usiadł w takiej pozie. Był bardzo mocno zbudowany, ale ustępowałem mu pod niewieloma względami. Po prostu dotarła do mnie cała ironia sytuacji. Obaj próbowali- śmy nawiązać kontakt w ten sam sposób. Ale ja nie jestem dziec- kiem... - Przede wszystkim, Piotrze... Czy potwierdzasz, że wszystko, co do tej pory powiedziałeś, to prawda? -Tak. -Ale jak... Ugryzł się w język i uśmiechnął z takim smutkiem, że zrobiło mi się nieswojo. - O mało nie nazwałem cię Nickiem. Już się przyzwyczaiłem, że go nie ma, a jednak... Coś we mnie drgnęło. Coś z Nicka. Milczałem. - Jak przeszedłeś kontrolę? Nie chodzi mi o kontrolę genetycz- ną, lecz o badanie pamięci. Kiedy wysłali cię do sanatorium, zaczą- łem podejrzewać, że coś tu nie gra. Przejrzałem nagrania. Ale wszyst- kie należały do niego... skojarzenia, wywody logiczne, emocje. Jak? - Wszystko, co należało do Nicka i co można było zachować, jest we mnie. Powiedz mi, czy on dużo latał? - Tak. Nick lubił samotne patrole. Lubił wolny zwiad. - Rozmawiał ze statkiem. Z nudów, z samotności... deklamo- wał mu swoje wiersze. Dyskutował, podpuszczał... - Dyskutował ze statkiem? - Big pokręcił głową. - Tak... To cały Nicky. - Nie wiem, czy mam prawo o tym mówić. Czasem wydaje mi się, że on nadal żyje. Big skinął głową. - Piotrze, jesteś obcy w naszym świecie, ale w jakimś sensie traktuję cię jak kolegę. Dlatego będę z tobą szczery. Słyszałem całą twoją rozmowę z chłopcami... i wiem, po co ci była potrzebna. Ha. Właśnie. Młodzi geniusze, którzy odłączyli kamery. - Szukałeś usprawiedliwienia. Rozumiem. A to znaczy, że jesz- cze nie zdecydowałeś, co zrobić z Ziarnem. To dobrze. Czekałem, podrzucając na dłoni ognistą kulkę. - Niełatwo było połączyć wszystkie elementy układanki, Pio- trze. Mój podopieczny Nick Rimer znikł i wrócił z okaleczoną pa- mięcią. Uderzył nauczyciela. Trafił do sanatorium. Podniósł bunt. To wszystko było prawdopodobne. Ale stawić opór Zwinnym Przy- jaciołom... uciec... Big popatrzył na mnie. - Gdy znikł Opiekun Pierre, zacząłem podejrzewać, że dzieje się coś niedobrego. Musieliśmy wyciągać informacje ze Zwinnych, zupełnie jak z nie-Przyjaciół. To był ogromny szok dla tej niewiel- kiej, ale dumnej rasy. Natknąć się na człowieka, który może zabijać ich gołymi rękami. I wtedy wszystkie elementy zaczęły do siebie pasować. Pod postacią Nicka na Ojczyznę przeniknął .Obcy. Nie za- akceptował naszego życia i odszedł