Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Poszłabym, gdybym mogła! - Powiedz prawdę, nie gadaj zagadkami - twórczyni zmarszczyła czoło. - Wyglądasz jak szop pracz. Kora wzniosła oczy w górę, jakby błagała bogów o cierpliwość. - Nie mogę! Przepraszam! - Wstała. - Muszę iść, mam się z nimi spotkać w Zaułku.... - Idź. - Słowa dławiły Godę jak mąka. - Idź. - Na bogów, Goda, nie rób tego.... - Idź! - Goda zerwała się. - I ani słowa! Idź! I nie myśl, że uda ci się nabrać mnie jeszcze raz używając tych półprawd i fałszywej lojalności! Kora jęknęła, nie dowierzając, i pobiegła wzdłuż szpaleru, łopocząc spódnicą. Zakrakała przestraszona wrona. Goda stała, ciężko oddychając. Miłość i szczerość. Nierozłączne. Oczy ją paliły. Poddając się rozpaczy, obróciła się i splunęła na miejsce, w którym stała Kora. Gniew zniknął równie szybko, jak się pojawił. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. *** - Ta przestrzeń mnie deprymuje - powiedział Dywinarcha. - Kiedy się skurczyłem ze starości, polubiłem mniejsze pokoje. Za mną, pani. Sądzę, że i tak będziesz chciała usiąść po wysłuchaniu moich słów. Roześmiał się i zsunął pokracznie z Tronu, ruszając ku wyjściu. Goda podążyła za nim. W milczeniu, jak stado zamorskich kaczek, Boska Gwardia zeskoczyła ze swych miejsc i ruszyła w jej ślady. Dywinarcha sięgnął ku niemal niewidocznej drewnianej klamce i skinął na Godę. - Ale z was sępy. Precz! - oznajmił Gwardzistom i zatrzasnął im drzwi przed nosem. - Siadaj! - rozkazał, uśmiechając się. Goda posłuchała. Na kominku płonął wesoły ogień, na podłodze leżały skóry nakrapianych zwierząt, których nie widziała nigdy w życiu. Jednonogi stolik, na którym stała szachownica, zrobiono z kolorowej skorupy jakiegoś stworzenia, opierając ją na białym kle grubym jak udo Gody. Figury na szachownicy wykonano z kamieni szlachetnych i przyozdobiono rubinami i brylantami. Pokój wyglądał na dom i schronienie kogoś tak odmiennego od Gody, że nawet nie próbowała zastanawiać się, jakimi torami biegły jego myśli. Dywinarcha napełnił dwa kufle zielonym napojem, który pienił się w gardle i smakował miętą. - Khath - rzekł. - Napój Uarechu. - Nie pytała, gdzie leży Uarech. Spojrzała na szachownicę i zaczęła od tradycyjnego otwarcia: leman dwa pola wprzód. - Świetnie, zagrajmy - uśmiechnął się. Po niespełna dziesięciu ruchach Goda przegrywała sromotnie. Nie potrafiła skupić się na grze, chociaż podświadomie wiedziała, że ma ona jakieś znaczenie. Jej myśli fruwały we wszystkich kierunkach jak rój motyli. Zaułek Tellury, Goquisite, Kora, kimkolwiek była, Kora, którą straciła. Straciła. Straciła. Patrzyła na swą dłoń, przesuwającą flamena i odsłaniającą wszystkie pozostałe figury. - Myślę, że figury psują twe morale, pani - odezwał się Dywinarcha. Jednym ruchem chudego ramienia oczyścił szachownice, a figury upadły na podłogę, błyszcząc jak rozżarzone węgle. - Ta gra jest bardzo stara. Sądzę, że należy ponownie rozważyć jej symbolikę - Kopnął figurę Dywinarchy w ogień. - Teraz znacznie lepiej! Goda nie spuszczała z niego wzroku. - Widziałem tylko tradycyjne figury - wyjaśnił. - Dla każdego gracza zestaw Inkarnacji, para flamenów i armia lemanów - szaroróżowe wąsy podskakiwały spazmatycznie, gdy mówił. Sięgnął pod krzesło i wydobył garść nowych figur: - Co o nich sądzisz? Brylantowy Dywinarcha, wysoka, królewska kobieta, miała twarz Gody. Nie można było się pomylić. Tak jak i druga. Obracała je w palcach, patrząc na rysy twarzy. - Oto Goquisite i Belstem zamiast flamenów i ze dwóch twórców dla wyrównania rachunku. To armia twoich pochlebców, a to moja. Zagrajmy. - Panie - powiedziała. - Nie drwij sobie ze mnie w ten sposób. Powiedz, po co mnie tu sprowadziłeś i pozwól mi odejść. Zmarszczył brwi. - Czego oczekujesz? Czyżbym nie był wystarczająco zabawny? Bardzo dobrze. Tyle symboliki - wstał i przechylił stół. Goda zdusiła okrzyk paniki, kiedy figury runęły na jej kolana, kłując małymi koronami, sztyletami i strzykawkami. Zmieszały się z tymi na podłodze, a kominek wyglądał, jakby był pełen tłuczonego szkła. Dywinarcha stał, dysząc. Ogień na kominku drżał jak przerażone zwierzę. Cienie kryły się w kątach. Goda wstała powoli. Wydało jej się, że cienie stają za plecami Dywinarchy, aby użyczyć mu swej siły. - Kiedy zaczyna się bitwa - powiedział - zawieszone zostają wszystkie prawa oprócz jednego: prawa Walki. Doradcy muszą zostać generałami, a kamienie do głosowania zmieniają się w osełki. Inaczej ulegną zniszczeniu. Wybrałem ciebie, Godo Gentle, bo jesteś twórczynią, potrafisz zabijać. Z pustki powstała myśl: "Już nie". Kiedyś takie wezwanie rozpaliłoby jej krew. Ale straciła Korę. "Już nie". - Umieram. Po moim odejściu wybuchnie wojna. Wybrałem więc ciebie na mojego następcę, bo będziesz potrafiła ją szybko zakończyć. Będziesz zdolna kontrolować konflikt i doprowadzić Dywinarchię do ludzkich rządów, jak statek do portu. Utrzymasz ster. Czuję bowiem, że z ateistów w Elipsie ty jedna masz i żądzę władzy, i zdolność jej utrzymania. Potrząsnęła głową: - Dziękuję, Dywinarcho, ale nie. - Co? - Wybałuszył oczy. - Był czas, kiedy radowałabym się z twej propozycji. Ale już nie. Mam trzydzieści osiem lat - Pogładziła suknie, pokazując mu gorset ściągnięty na brzuchu, aby ukryć nadmiar tłuszczu. - Straciłam zdolność robienia duchów. Straciłam talent - wzięła głęboki oddech. - Straciłam moich imchrim. Sądzę, że straciłam zdolność odczuwania. Jego wąsy stanęły dęba, drżąc z wściekłości. - Będziesz Następczynią! Wybrałem ciebie i zrobisz tak, jak ja ci rozkażę! Wybuchnęła śmiechem. - A nie lepiej powiedzieć, że byłabym dobrą Następczynią, bo w przeszłości odważyłam ci się sprzeciwić? W momencie, gdy chcesz sterować swym upadkiem, przegrywasz. - Przestał ją obchodzić ton jej słów. - Zapamiętają mnie jako Dywinarchę, który skończył władanie bogów! - miał głos jak pęknięty dzwon. Jęknęła, ale nie odważyła się zatkać uszu. - Nie będziesz mi bruździć! - Dywinarcho, nawet nie jestem dobrym wyborem. Twórcy już mi nie ufają. Ateiści pogardzają mną, bo jestem zbyt związana z twórcami. Flameni przestali mnie szanować odkąd wyprowadziłam się z Zaułka Tellury. Gdybym spróbowała ogłosić się Następcą, moje poparcie runęłoby jak domek z kart. Wyszczerzył zęby w szalonym uśmiechu. - Nie masz wyboru, pani. Moi pochlebcy już rozpuszczają pogłoski. Kiedy wrócisz na Plac Antyproroka, wszyscy ateiści w mieście poznają nowinę. A dama Ankh już zaczęła szykować fetę. Oślepiająca, ogłuszająca ciemność. Goda chwyciła się krzesła. Wyciągnęła dłoń do ognia, tej słabej iskierki w paszczy wyjącej ciemności, która chciała ją pożreć. Teraz znała prawdę. Ten pokój, który nic nie ważył, i całe Miasto Delta wisiało nad wyjącą otchłanią na pajęczej nitce. Ciemność wciskała się w jej uszy, rozrywała mózg. Tonęła w podłodze. Ciemność. Cóż jej zostało? Uśmiechnęła się olśniewająco. Musi ciągnąć tę grę. - Nie mogę się doczekać