Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Molly przykucnęła przy warsztacie i wstrzymała oddech. Przypominało to scenę z dreszczowca, w którym aż roiło się od efektów specjalnych. W egipskich ciemnościach błyskały co chwila różnokolorowe światełka. Kakofonia pisków, gwizdów i pomruków zamieniła się w ogłuszający hałas. - Co to, do diabła? - krzyknął bandyta, a w jego ochrypłym głosie zabrzmiało przerażenie. Straszliwy huk wstrząsnął piwnicą, gdy napastnik zaczął strzelać. Molly przylgnęła do podłogi. - Cholera! - ryknął. Tym razem jego chrapliwy krzyk przesycony był bólem. Molly domyśliła się, że zderzył się w ciemności z jednym z wojennych robotów. Molly usłyszała uderzenie metalu o metal - najwidoczniej bandyta obrócił się gwałtownie, usiłując odparować cios mechanicznego przeciwnika. Zorientowała się, że jedna z większych zabawek upadła na podłogę. Jej pulsujące światło wciąż błyskało w szalonym rytmie, oświetlając od czasu do czasu ogromne pazury. Statek kosmiczny skierował swoją broń na drzwi. Zielone promienie rozjaśniły ciemność, kiedy rakieta otworzyła ogień. Molly zauważyła dziwne, nieskoordynowane ruchy mężczyzny, który nagle znalazł się na linii ognia. Zrozumiała, że walczy jak szalony, próbując stąd uciec. Potknął się o przecinający powietrze ogon dinozaura. Odzyskał równowagę, po czym wrzeszcząc z wściekłości i przerażenia, pognał na oślep przed siebie. Wiązka zielonych promieni oświetliła drzwi. Widać było, jak napastnik znika w ciemnym korytarzu. Rakieta zmieniła pole ostrzału, i Molly straciła mężczyznę z oczu. Zabawki robiły za dużo hałasu, by mogła usłyszeć kroki na schodach, ale wkrótce wydało się jej, że czuje drżenie drewnianej podłogi nad głową. Napastnik biegł głównym hallem. Molly długo czekała, ukryta wśród swych mechanicznych obrońców. W końcu doszła po omacku do głównego pulpitu. Drżącymi palcami zapaliła światła w całym domu i sięgnęła po słuchawkę. Najpierw zadzwoniła na policję. Potem do Harryego. Okazało się, że ten drugi telefon był niepotrzebny. Pięć minut później Harry wszedł do jej domu. To sprawka tego obłąkanego skurwiela, Kendalla. -Harry chodził w tę i z powrotem po pokoju. Był niespokojny jak lew złapany w pułapkę. - To musiał być on. Możemy się pożegnać z historyjką o wyjeździe do Kalifornii. Cholerny skurwysyn. Tym razem naprawdę przebrał miarkę. Musimy go znaleźć. Molly skulona, z podwiniętymi nogami, siedziała na fotelu, popijając chardonnaya. - Harry, przestań chodzić w kółko. Kręci mi się od tego w głowie. Zlekceważył jej prośbę. - Zastanawiam się, co jeszcze powinienem zrobić. - Przekazałeś glinom wszystkie dowody, zadzwoniłeś do prywatnego detektywa, Fergusa Ricea. Co jeszcze możesz zrobić? Spróbuj się odprężyć. - Odprężyć? - Harry obrócił się na pięcie, by spojrzeć jej w oczy. - Jak, do diabła, mam to zrobić? - Możesz zacząć od tego, co ja. - Podniosła kieliszek. - Zrób sobie drinka. Oboje musimy odpocząć. Harry wiedział, że Molly ma rację. Niemal trząsł się z gniewu i poczucia bezsilności. Mało brakowało, a Kendall zabiłby ją dzisiejszego popołudnia. Na myśl o tym wnętrzności się w nim przewracały. Zdawał sobie sprawę, że jest w paskudnym nastroju. Prawdę mówiąc, zaczął się denerwować już parę godzin temu - zaraz po piątej. Nieokreślone uczucie klęski wezbrało w nim niczym spieniona fala. Pracował w swoim gabinecie, czekając na zgrzyt klucza Molly w zamku, kiedy ogarnął go niespodziewany niepokój. Nagle zapragnął wiedzieć, gdzie ona jest. I czy nic jej nie grozi. Zadzwonił do sklepu, ale nikt nie odbierał. Wtedy przyszło mu do głowy, że pojechała do domu po rzeczy. Zaczął wykręcać numer. Lecz nie wiadomo czemu, czuł palącą potrzebę wyprowadzenia auta z garażu i pojechania na Capitol Hill. Walczył z tym irracjonalnym lękiem, jak długo potrafił, lecz w końcu się poddał. Otwarta brama wjazdowa była pierwszym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego. Gdy tylko wbiegł do środka, usłyszał syreny w głębi domu. Nie było ani śladu Molly. Ogłuszający hałas, jaki dochodził z piwnicy, zwabił go na dół. Najpierw pomyślał, że jakieś urządzenia skonstruowane przez Jaspera Abberwicka kompletnie poszalały. Harry do końca życia nie zapomni widoku Molly otoczonej masą dziwacznych mechanicznych zabawek. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na jej znękaną twarz, by wiedzieć, że o mało nie umarła w tej piwnicy. Wiedział także, że przybyłby za późno, by ją uratować. Zatrzymał się przed Molly