Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Czy on nie może uczynić tego samego, .. i zabić pana. Śpiewająca Skało? Indianin w zamyśleniu ssał koniec cygara. - Jest to ryzyko, które musiał bym podjąć. - I podejmie je pan? - Jeśli mi się opłaci. - A za ile się panu opłaci? - Za dwadzieścia tysięcy dolarów. - Dobrze - skrzywiłem się. - Trudno mieć do pana pretensję. Gdybym to ja miał narażać życie, zażądałbym dużo więcej. - W takim razie - rzekł Śpiewająca Skała wyrzucając przez okno niedopałek cygara - trzydzieści tysięcy. Decyzja należała do rodziców Karen. Nikt inny nie był w stanie zapłacić za czary Śpiewającej Skały i nikt inny nie miał prawa wyrazić zgody na ich użycie. Zawiozłem szamana do swojego mieszkania przy Dziesiątej Alei, aby wziął prysznic i wypił kawę, a sam zatelefonowałem do nich. Wyjaśniłem, kim jestem i zaprosili mnie na lunch. Miałem tylko nadzieję, że jedzenie nie stanie im kością w gardle gdy usłyszą, co proponuje Śpiewająca Skała. O pierwszej dotarliśmy do mieszkania pani Karmann. Rano był tu szklarz i naprawił wybite w czasie seansu okno. W pokoju było teraz ciepło, przytulnie i elegancko, choć w powietrzu nadal wyczuwało się napięcie. Jeremy Tandy był suchym, jasnowłosym mężczyzną przed pięćdziesiątką. Nosił ciemny garnitur w stylu Nixona i nieskazitelnie białą koszulę. Jego twarz miała w sobie coś z chochlika, jak twarz Karen, lecz była dojrzalsza i ukształtowana w twardsze, bardziej zdecydowane rysy. Jego żona, Erica Tandy, niewysoka i drobna, miała długie kasztanowe włosy i zadziwiająco duże oczy. Czarną garsonkę od Diora ozdobiła kontrastującą, prostą złotą biżuterią. Zafascynowały mnie jej długie, lśniące paznokcie i zegarek Piaget za 5000 dolarów. Pani Karmann kręciła się wokół i próbowała wprawić nas wszystkich w swobodny nastrój. Mogła oszczędzić sobie wysiłku. Atmosfera była zbyt napięta, by jakiekolwiek uprzejme rozmówki mogły coś zmienić. - Nazywam się Harry Erskine - oznajmiłem ściskając dłoń Jeremy'ego Tandy tak energicznie, jak tylko potrafiłem. - A to pan Śpiewająca Skała z Południowej Dakoty. - Wystarczy samo Śpiewająca Skała - wtrącił szaman. Rozlokowaliśmy się na krzesłach i sofach, a Jeremy Tandy poczęstował wszystkich papierosami. - Doktor Hughes opowiedział mi, że interesuje się pan przypadkiem mojej córki - powiedział. - Ale nie wyjaśnił, kim pan jest i czym się pan zajmuje. Czy zechciałby pan oświecić mnie w tym względzie? Chrząknąłem. - Panie Tandy... i pani Tandy. Wiele z tego, co teraz powiem wyda się państwu wyssane z palca. Mogę tylko zapewnić, że sam byłem z początku równie sceptyczny. Dowody jednak są tak przekonujące, że każdy kto zapoznał się z przypadkiem choroby państwa córki musi się zgodzić, że taka właśnie jest prawdopodobnie - nie chcę używać słowa “na pewno" - jej przyczyna. Krok po kroku opowiedziałem, jak Karen przyszła do mnie by zwierzyć się ze swych snów. jak odnalazłem holenderski żaglowiec i jak Amelia wywołała ducha szamana. Wyjaśniłem, na czym polegały reinkarnacje szamanów i czego się dowiedzieliśmy podczas wizyty doktora Snów. Wreszcie powiedziałem o Śpiewającej Skale, o tym, co chce spróbować i ile to będzie kosztowało. Jeremy Tandy słuchał beznamiętnie. Co jakiś czas łykał brandy z kieliszka i palił jednego papierosa za drugim, lecz poza tym jego twarz nie zdradzała śladu emocji. Kiedy skończyłem wyprostował się i spojrzał na żonę. Wyglądała na oszołomioną i zaszokowaną. Nie mogłem mieć do niej pretensji. Gdy opowiada się o tym wszystkim chłodno i spokojnie, brzmi to rzeczywiście fantastycznie. Jeremy Tandy pochylił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy. - Chcecie mnie naciągnąć, prawda? - spytał szorstko. - Jeśli tak, powiedzcie od razu i na tym skończymy sprawę. Pokręciłem głową. - Panie Tandy, zdaję sobie sprawę, że to wszystko brzmi nieprawdopodobnie, jeśli jednak zatelefonuje pan do doktora Hughesa, powie panu to samo. No i ma pan żelazną gwarancje, że to nie oszustwo. Nie musi pan płacić ani grosza dopóki Karen nie wyzdrowieje. Jeśli nie, będzie to oznaczać, że Śpiewającej Skale się nie powiodło, a wtedy pieniądze i tak nie będą mu potrzebne. Jeżeli przegra, może zginać. Śpiewająca Skała pokiwał posępnie głową. Jeremy Tandy wstał i zaczął chodzić po pokoju niby puma w klatce. - Moja córka jest ciężko chora - warknął. - Mówią, że umiera. Potem mówią, że ma urodzić trzystuletniego szamana, Jeszcze potem, że potrzebuje innego szamana, żeby się pozbyć tego pierwszego, a to wszystko ma mnie kosztować trzydzieści tysięcy dolarów. Odwrócił się do mnie. - Czy to jest bzdura, czy nie? - zapytał. Starałem się nie tracić cierpliwości. - Panie Tandy, wiem że brzmi to jak rojenia szaleńca. Czemu jednak nie zadzwoni pan do doktora Hughesa? Jest specjalistą od nowotworów. Wie więcej o guzach niż ja o nowojorskim metrze, a podróżuję nim od czasów, kiedy bez schylania wchodziłem pod stół. Niech pan dzwoni. Niech pan sprawdza. Ale niech pan nie traci czasu, ponieważ Karen umiera i nikt nie zna innego sposobu jej ratowania. Jeremy Tandy zatrzymał się i spojrzał na mnie przekrzywiając głowę. - Chcę pan powiedzieć, że to nie żart? - Nie, panie Tandy, to nie żart. Mówię zupełnie poważnie. Proszę spytać pani Karmann. Ona też widziała tę twarz na stole. Prawda, proszę pani? Pani Karmann przytaknęła. - To prawda, Jerry. Widziałam ją na własne oczy. Ufam panu Erskine. On nie kłamie. Pani Tandy wyciągnęła rękę i ujęła dłoń męża. - Jerry, kochanie, jeśli to jedyny sposób... musimy to zrobić. Zapadła cisza. Śpiewająca Skała wyjął chusteczkę i głośno wytarł nos. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że indiańscy szamani używają chustek do nosa