Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Cała załoga życzy nam powodzenia w pracy, kapitan obiecuje odwiedzić. Miał naprawdę szczery zamiar uczynić to w maju 1933 roku, ale — jak się potem dowiedzieliśmy — lody Morza Białego zniszczyły mu śrubę, połamały burty i tylko pomocy innego łamacza lodów zawdzięczał ratunek przed niechybną zgubą. Wkrótce statek zadźwięczał łańcuchami kotwicy i powoli, powoli zaczął pogrążać się w żółtej zasłonie mgły, ciężko zalegającej morze. Tęsknym okiem chwytaliśmy ginącą sylwetkę. Po kilku chwilach Sverre znikł zupełnie w bryzgach szarych fal. Pocieszamy się, że jest nas pięciu i stanowimy bezwzględną większość na wyspie, żartujemy, że gdyby teraz doszło tutaj do plebiscytu, to na pewno „ludność” Wyspy Niedźwiedziej opowiedziałaby się za Polską... Sverre odpłynął, a nas życie codzienne wzięło od razu w mocne karby. W krótkim czasie poczuliśmy się tak „zadomowieni”, jakbyśmy na lata mieli liczyć pobyt na Wyspie Niedźwiedziej. Porządek dnia ułożyliśmy według pewnego systemu. Rano zwykle jeden z nas wstawał wcześniej od innych, szybko rozpalał ogień, grzał wodę do mycia i przygotowywał śniadanie. Przy posiłkach nie siedzieliśmy długo — natychmiast po skończeniu rozchodziliśmy się do swoich prac. Janek i ja mieliśmy przeprowadzić linię powietrzną do radiostacji. Przede wszystkim musiałem zająć się ustawianiem słupów; tak często przy tym widywano mnie na nich, że zyskałem sobie miano „Cześka-Słupnika”. Nazwa ta była szczególnie odpowiednia wtedy, gdy zmuszony byłem wiercić dziurę w wierzchołku dwunastometrowego słupa dla ustawienia na nim pionowo wiatromierza Wilda; wyglądałem podobno niezwykle komicznie, wystając połową korpusu ponad słup. W tydzień po naszym przyjeździe atmoradiografy zaczęły swą pracę, a stacja meteorologiczna była prawie całkowicie uruchomiona. Ale jak dostarczać energii elektrycznej do samopisów magnetycznych? Nastręczało to wiele trudności. Zbudowaliśmy sześcioprzewodową linię powietrzną długości stu metrów. Każdy przewód zawieszony był na dość dużych izolatorach, mimo to okazało się, że izolacja ta jest niedostateczna ze względu na dużą ilość soli morskiej w powietrzu. Poza tym pierwszy silny wiatr porozciągał druty powodując zbyt duże zwisy, plącząc, a co gorsza, zrywając przewody. W czasie nocy polarnej musiałem zdecydować się na zamianę linii powietrznej na kable telefoniczne, które położyliśmy bezpośrednio na śniegu. Kable te przetrwały do końca bez wypadku, nie licząc uszkodzeń spowodowanych przez naszego niepoprawnego konia — Blakkę. Bardzo dokładne obliczanie czasu było dla nas sprawą pierwszorzędnej wagi, gdyż sygnały czasowe na samopisach musiały być znaczone z dokładnością co najmniej do jednej sekundy. Mieliśmy dwa chronometry morskie zawieszone na kardanie; sprawdzaliśmy je dwa razy na dobę wedle sygnału radiowego z Nauen — w południe z dokładnością do jednej dziesiątej sekundy i o północy z dokładnością do jednej setnej sekundy. Obserwacje były zapisywane w specjalnej księdze. Do robienia znaczków na samopisach mieliśmy zegar wahadłowy z kontaktem elektrycznym. Co minuta zamykał on obwód przekaźnika, który z kolei załączał co pięć minut obwody sygnałowe. Zegar wahadłowy sprawdzany był również dwa razy na dobę. Baczną uwagę musieliśmy zwracać na nasze zegary, gdyż wahania temperatury w pokoju, gdzie się znajdowały, dochodziły do 30°C w ciągu paru godzin, powodując pewne zakłócenia w regularności ich funkcjonowania. Dla ułatwienia pracy wszystkie samopisy, prócz magnetografów, hydrografu i termografu, umieściliśmy w największym pokoju na parterze naszego domku. Tu znajdował się „mózg” naszej wyprawy. Pod lewą ścianą stały dwa komplety, czyli cztery pudła atmoradiografów z samopisem mechanicznym, tak zwanym cinemografem, falomierz i dwa przekaźniki o bardzo wielkiej czułości, poza tym bateria kondensatorów elektrolitycznych o olbrzymiej pojemności czterdziestu trzech tysięcy mikrofaradów. Pod stołami, na których umieściliśmy te aparaty, znajdowały się akumulatory. W sumie rozporządzaliśmy baterią anodową akumulatorów o napięciu sześciuset woltów i baterią do żarzenia lamp radiowych, żarówek magnetograf ów oraz wszystkich przekaźników elektrycznych, o napięciu dwudziestu ośmiu woltów. Z drugiej strony okna na tejże ścianie zawiesiliśmy dwa samopisy: jeden — miliamperomierz połączony z atmoradiografem, drugi — miliwoltomierz z anemografem systemu Papillona, zapisujący szybkość wiatru w metrach na sekundę. Pod nimi na stole ustawiliśmy chronometry: chronograf dający możność zapisywania i odczytywania czasu z dokładnością do jednej setnej sekundy, przyrząd potrzebny przy pomiarach pola magnetycznego ziemi, oraz jeszcze jeden miliamperomierz piszący, połączony z pyrheliometrem, to znaczy z przyrządem do mierzenia natężenia promieniowania słonecznego. Każdy z tych samopisów pracował bez przerwy przez cały czas trwania naszej wyprawy, poza pyrheliometrem zatrzymanym na okres nocy polarnej