Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Nie mógł zaświadczać o wydawaniu rozkazów zabójstwa na przełęczy alpejskiej i przekazywaniu informacji zawierających zwrot "nie-do-uratowania". Przesłuchanie dobiegało półmetka. Podsekretarz stanu Emory Bradford poruszał co bardziej istotne aspekty sprawy, podczas gdy ambasador Brooks i generał Halyard notowali coś w ostrym świetle lamp. - Chciałbym być precyzyjny - powiedział Bradford. Był pan tajnym oficerem operacyjnym i jako jedyny miał kontakt z Rzymem. Czy to ścisłe? - Tak, proszę pana. - I jest pan absolutnie pewny, że żaden inny członek zespołu nie był w kontakcie z ambasadą? - Jestem pewien. Używamy jednego kanału łączności. To standardowa procedura, stosowana nie tylko ze względu na zachowanie tajemnicy. W ten sposób uzyskuje się też pewność, że nie ma przekłamań. Jeden człowiek przekazuje rozkazy i jeden odbiera. - Twierdzi pan jednak, że Havelock uważał dwóch członków grupy za specjalistów od materiałów wybuchowych, o czym pan nie wiedział. - Nie wiedziałem. - Ale jako tajny oficer operacyjny... - Tajny agent, proszę pana. - Przepraszam. Jako tajny agent, czy nie powinien pan wiedzieć? - W normalnych warunkach, wiedziałbym. - Ale tak się nie stało i jedynym wyjaśnieniem, którego może nam pan dostarczyć jest fakt, że to nowy rekrut, Korsykanin o nazwisku Ricci, wynajął tych dwóch ludzi, niewiele o nich wiedząc. - To jedyne wytłumaczenie, które przychodzi mi do głowy. Jeżeli oczywiście Havelock miał rację, o ile nie kłamał. - Raporty z Col des Moulinets donoszą, że w pobliżu wjazdu na most doszło do licznych eksplozji. - Bradford uważnie przyjrzał się stronie maszynopisu. - Włączając w to potężną detonację, w wyniku której zginęło trzech włoskich żołnierzy i czterech cywili, a która nastąpiła mniej więcej dwanaście minut po konfrontacji. Havelock najwyraźniej wiedział o czym mówi, nie okłamał pana. - Byłem nieprzytomny, proszę pana, krwawiłem. Ten sukin... Havelock ciął mnie nożem. - Czy ma pan odpowiednią opiekę lekarską? - przerwał ambasador Brooks, podnosząc wzrok znad oświetlonego przez lampę, żółtego notesu. - Tak sądzę - odparł agent, prawą ręką dotykając lewego przegubu i pocierając palcami błyszczącą kopertę zegarka z nierdzewnej stali. - Choć lekarze nie są pewni, czy potrzebna będzie operacja plastyczna. Uważam, że powinni ją przeprowadzić. - To już jest ich decyzja - powiedział polityk. - Jestem... wiele wart, proszę pana. Bez operacji plastycznej będę naznaczony. - Nie wątpię, że podsekretarz Bradford przekaże pańskie odczucia do szpitala Waltera Reeda - powiedział generał, przeglądając notatki. - Powiedział pan, że po raz pierwszy zobaczył Ricciego ciągnął Bradford - podczas odprawy w Rzymie, tuż przed odlotem grupy na Col des Moulinets. Zgadza się? - Tak, proszę pana. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Był nowy. - I po wydarzeniach na moście, kiedy odzyskał już pan przytomność, jego tam nie było? - Nie. - I nie wie pan, dokąd odjechał? - Nie, proszę pana. - Rzym też nie wie - dodał cicho, znaczącym tonem, podsekretarz. - Dowiedziałem się, że jakaś ciężarówka bardzo pokiereszowała włoskiego żołnierza. Wrzeszczał jak opętany. Ktoś zauważył, że miał blond włosy, sądzę więc, że to był Ricci. - I co jeszcze? - Z lasu wyszedł jakiś człowiek z ciętą raną na głowie, wsadził żołnierza do samochodu i razem odjechali. - W jaki sposób dowiedział się pan tego? - Po otrzymaniu pierwszej pomocy zadawałem pytania, mnóstwo pytań. To należało do moich obowiązków, proszę pana. Włosi i Francuzi wrzeszczeli jak opętani istny dom wariatów! Ja jednak zostałem na miejscu, aż dowiedziałem się wszystkiego co możliwe, nie pozwalając, aby to mnie ktoś zadawał pytania. - Udzielam panu pochwały - powiedział ambasador. - Dziękuję. - Załóżmy, że ma pan rację. - Bradford pochylił się nad stołem. - Tym blondynem był Ricci, a wydostał go stamtąd człowiek z raną głowy. Czy przychodzi panu na myśl, kto to mógł być? - Chyba tak. Jeden z tych, których Ricci wziął ze sobą. Drugi zginął. - A więc Ricci odjechał wraz z jednym ze swoich ludzi