Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Zaglą- dam, dobiega mnie: „Tandeta! Straszna tandeta!" Nudno, panowie... Może turińczycy mają rację? Przemieniliśmy wirtualny świat w karykaturę prawdziwego życia. A karykatury nigdy nie są lepsze od oryginału. Ich zadanie polega na wyśmianiu, pokazaniu głupoty i absurdu pierwowzoru. A ponieważ my nie możemy zmienić świata, karykatura pozba- wiona jest sensu. To nie skok do przodu, lecz krok w bok. -Vika... - Słucham, Lonia. - Wezwij mi taksówkę. - Dobrze. Może warto pojeździć trochę po mieście, wstąpić do centrum rozrywki... Samochód Deep Przewodnika hamuje obok mnie, otwieram drzwi, wsiadam. Kierowca jest jakiś dziwny, nigdy przedtem takie- go nie widziałem. Brodaty, w podartej koszulce, z tatuażami na ple- cach. Jakiś punk czy co? - Samochód zaraz przybędzie - oznajmia Windows Home. Wtedy dociera do mnie, że kierowca nie wygłosił tradycyjnego powitania. Że już jedziemy, chociaż nie podałem adresu. - Stąd jest tylko jedna droga - mówi kierowca z uśmieszkiem, odwracając się. Ma szramę na policzku i zepsute zęby. To nie pro- gram, to żywy człowiek. - Proszę się zatrzymać. -Nie wolno. - Kierowca szczerzy się, od niechcenia kręcąc kie- rownicą. Ładne kwiatki. - Vika, wyjście z rzeczywistości wirtualnej! - komenderuję. Bez odpowiedzi. - Twój program cię nie słyszy - oznajmia kierowca. - Siedź cicho, dobra? Tak będzie lepiej. Nigdy nie słyszałem o porwaniach w świecie wirtualnym. -Kim pan jest? Brodacz tylko się uśmiecha. Oczywiście, mam wyjście. Niedostępne zwykłemu obywatelo- wi Deeptown. Wyjść z Głębi samodzielnie i ręcznie przerwać połączenie. Tylko czy nie tego właśnie po mnie oczekują? Dowodu, że je- stem nurkiem. 1 przerwania połączenia, gdy jestem w „samocho- dzie", programie transportowym, który, to całkiem prawdopodobne, może wyśledzić Unię telefoniczną? ł dlaczego wszedłem dzisiaj z głównego adresu? Pierwszy lep- szy dyletant pozna moje dane! - Czego pan chce? Kierowca ignoruje mnie, ale nie spuszcza z oka - ciekawość myśliwego, który postrzelił złotego ptaka. - Sam się prosisz- mówię, starając się nie panikować, i wyjmu- ję rewolwer. Sześć kul - sześć różnych wirusów. Słaba broń, ale liczę na róż- norodność pocisków. Może obrona porywacza nie wytrzyma. Trzy kule przechodzą przez niego, nie widząc celu. Dobry anty- wirus, nie pozwolił zobaczyć swojego komputera. Jedna rozpłasz- cza się i spada na podłogę - wirus został zabity. Kolejne dwa pociski w ogóle nie opuszczają lufy - unieszkodliwiono je w bębenku. Nieźle. Bez szczególnej nadziei walę kierowcę rękojeścią-to też słaby wirus, skutecznie ogłuszający prościutkie programy typu Deep Prze- wodnik. Efektu, oczywiście, brak. - Nie rzucaj się - radzi kierowca, obserwując, jak szarpię klam- kę u drzwi. Wszystko zamknięte na głucho, poddaję się. W końcu każda zdobyta informacja jest cenna. Jedziemy dalej. Jeszcze raz próbuję połączyć się z Viką- bez- skutecznie. Zablokowano głosowy kanał połączenia. „Głębio, Głębio, nie jestem twój..." Na ekranach hełmu pojawia się wnętrze samochodu. A niech mnie, ale zrobione. To całkiem rozpoznawalna sportowa wersja lan- cii. Kładę palce na klawiaturze, wybieram kilka komend, naciskam enter. Działa. Deep Enter. Znowu jestem w samochodzie. Kierowca ogląda się na mnie zakłopotany. W zadumie obracam rewolwer w ręku - znowu nała- dowany. A w kieszeni ciąży granat. - Dostał pan przesyłkę? - pyta kierowca. Teraz ja milczę. - Ciekawe, w jaki sposób? - Przyjacielu, wystrzelenie wszystkich naboi jest równoznaczne z rozkazem uzupełnienia zapasów. W moim tonie pobrzmiewa zarozumiałość drobnego hakera. Wersja brzmi prawdopodobnie, a fakt, że komputer załadował re- wolwer porcją nowych wirusów, wcale nie ujawnia we mnie nurka. - Może poczekamy trochę ze strzelaniną? - rozmyśla głośno kierowca. Wzruszam ramionami. Brodacz mówi uspokajająco: - Jesteśmy na miejscu. Samochód rzeczywiście zahamował obok nieznajomego budyn- ku. Szary sześcian bez okien, jedyne drzwi, bardzo szerokie, jak w garażu, i pokazowo pancerne ostrzegają: wejść bez pytania bę- dzie trudno