Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

.. historii Polski. Był w kadrze również sierżant, który przyjechał kiedyś do Tczewa z wykładem o gazach trujących. Sierżant wszedł do sali gimnastycznej, gdzie byliśmy zgromadzeni, wyprostowany, pewny siebie i swej znajomości przedmiotu. Widok ucznió*w ubranych w wyjściowe mundury, z naramiennikami ze złotymi kotwicami - zdumiał go nieco. Doszedł do przekonania, że wykład musi zacząć inaczej niż zwykle i podnieść znacznie jego poziom, bo audytorium nie jest takie, jakie miewał dotychczas. Po chwilowym namyśle założył palce prawej ręki na piersi, między guziki, tak jak to miał w zwyczaju Napoleon, prawą nogę wysunął naprzód, zrobił głęboki wdech i rozpoczął: - Nie jestem ani Mickiewiczem, ani Słowackim, ani żadnym innym fizolofem. Mówić będę wprost. Gazy dzielimy na... I potem posypały się już nazwy znanych nam i nie znanych gazów. W kadrze ci sami ludzie zachowują się nieco inaczej. Na olbrzymim placu odbywa się musztra - „rycerskie chodzenie”. Pierwsza czwórka, szczególnie ten prawo-skrzydłowy, idzie jakoś nie tak, jak to sobie wyobraża sierżant od gazów. - Oddział, stój! - ryczy sierżant i podchodzi do wybrańca: - Byku, nogi do góry więcej! Maaarsz! Musimy maszerować jak „Niemce w pikielhaubach”, to jest tak, by noga podniesiona tworzyła kąt prosty z nogą stojącą na ziemi. - Lewa! Lewa! Lewa! - Oddział, stój! - I znowu sierżant podchodzi do „byka”. - No! Co taka morda durna? Kim był w cywilu? - Inżynier - odpowiada „durna morda” ( w tym wypadku jeden z konstruktorów wspaniałych lokomotyw chrzanowskich, znanych na całym świecie). Stropiony nieco sierżant wyjaśnia pojednawczo: - Byk, durna morda, oferma, to takie techniczne wyrażenia wojskowe. Najwięcej trudności przysparza nam nauka historii Polski prowadzona przez bosmanmata. Nie możemy jej opanować tak, jak bosmat tego wymaga. - Co to jest ojczyzna? No? - pyta bosmat. Zapytany jest jednym z absolwentów „Wawelberga” w Warszawie, którzy razem z nami odbywali przeszkolenie rekruckie. Bezskutecznie usiłuje przypomnieć sobie definicję ojczyzny podaną przez bosmanmata. - No? - pogania bosmat. Wawelberczyk milczy, nie może sobie przypomnieć. - No?! Jest ojczyzną menażka z kawą? - Nie - odpowiada pytany (odpowiedź musi być dana). - No, co to jest ojczyzna? Jest nią repeta? - Nie - odpowiada „ciemny rekrut”. - Siadł i wstydził się! - ryczy bosmat. Jest to najstraszniejsza komenda w kadrze, plaga placu ćwiczeń, zwłaszcza po deszczu. Należy bowiem natychmiast po niej siąść w tym miejscu, w którym się stało, wyciągnąć nogi przed siebie, ręce położyć przed kolanami i obowiązkowo przyjąć zawstydzony wyraz twarzy. - Siadł i wstydził się! - ryczy inny mat przy wpajaniu sztuki zwrotów wojskowych naszemu absolwentowi, Staszkowi, znanemu z opanowania wielu języków oraz swoiście filozoficznego poglądu na sprawy życia codziennego i ludzkich słabości. Staszek posłusznie siada w miejscu wybranym przez mata, w samym środku kałuży. Wyciąga nogi i przybiera przepisowo zawstydzony wyraz twarzy. W tym momencie nadchodzi jeden z kolegów gimnazjalnych Staszka, który wolał marynarkę wojenną niż handlową i już jako oficer trafił do kadry w Świeciu. Widząc swego kolegę w postawie „siadł i wstydził się” w samym środku kałuży, rzuca się do sprężonego przed nim na baczność mata: - Jak śmiecie coś podobnego! Ale siedzący w wodzie Staszek wstawia się za matem, cedząc wolno przez nos wymawiane słowa: - Rysiu! Daj mu spokój. Przecież on i tak tego nie zrozumie, a ja wytrzymam. Staszek był w tym wypadku wyrazicielem naszego powszechnego stosunku do matów i bosmanmatów, usiłujących wpoić w nas „rycerskość” w taki sposób, w jaki ich samych nauczono. Okres rekrucki zakończył się utwierdzeniem naszych przełożonych w ich „wspaniałej” metodzie przez zaproszenie całej kadry podoficerskiej na pożegnalne przyjęcie. Na tym zorganizowanym przez nas przyjęciu główne czynności można było określić słowami „spirytus do gębuś a nieboszczykus do grobus”. Tak według Starca miał jakoby powiedzieć organista, zastępując księdza na pogrzebie. Trochę inaczej wyglądała sprawa z młodymi „pistoletami”, którzy tylko co się wykluli na oficerów i dostali w swe ręce to, co Rzymianie uważali za rzecz najbardziej boską: rządzenie ludźmi