Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. - Podał Rosjaninowi sig sauera. Kirow popatrzył na broń i pokręcił głową. Poszedł do pokoju i wrócił z czymś, co wyglądało jak zwykły czarny parasol. Podniósł go, ustawił pod kątem czterdziestu pięciu stopni, przesunął kciukiem po rączce i z czubka parasola wyskoczyło dwuipółcentymetrowej długości ostrze. - Przywiozłem z Moskwy - rzucił swobodnie. - W ostrzu jest szybko działający środek do obezwładniania zwierząt, acepromazyna. W kilka sekund powala stukilogramowego dzika. Poza tym, jeśli z jakichś powodów zatrzyma mnie policja, z parasola się wytłumaczę. Z pistoletu byłoby trudniej. Jon kiwnął głową. On był przynętą, ale to Kirow będzie musiał stanąć oko w oko z Berią. Cieszył się, że Rosjanin nie pójdzie na łowy nieuzbrojony. Wetknął sig sauera do kabury pod marynarką. - Dobrze. Wyjdę czterdzieści minut po panu. Sunąc ulicami jak zjawa, generał uważnie lustrował spojrzeniem twarze kłębiących się na chodniku ludzi. Podobnie jak inne centralne dzielnice Waszyngtonu, Dupont Circle została przebudowana i zmodernizowana. Ale między modnymi kawiarenkami i butikami wciąż można było znaleźć macedońskie piekarnie, tureckie sklepy z dywanami, serbskie warsztaty, w których rzemieślnicy ozdabiali rylcami mosiężne i miedziane talerze, greckie restauracje i jugosłowiańskie bary. Kirow wiedział, jak bardzo to, co znane i swojskie ciągnie człowieka wyalienowanego i w danym środowisku obcego, nawet jeśli człowiek ten jest brutalnym zabójcą. Wiedział, że etniczna mieszanka Dupont Circle prędzej czy później zwabi Berię. Tu mógł znaleźć bałkańskie potrawy, tu mógł posłuchać muzyki, przy której dorastał, tu mógł usłyszeć wiele znajomych języków. Jako Słowianin Kirow też czuł się w Dupont jak w domu. Wszedłszy na czworokątny skwer pełen sklepów i straganów, usiadł przy stoliku pod cienistym parasolem. U chorwackiej kelnerki, która mówiła łamaną angielszczyzną, zamówił kawę. Uśmiechnął się, gdy ta posłała wiązkę przekleństw pod adresem właściciela lokalu. Pijąc mocny słodki napar, nieustannie przyglądał się ludziom. Większość kobiet nosiła kolorowe bluzki i spódnice, większość mężczyzn luźne spodnie i skórzane kurtki. Jeśli Beria tu przyjdzie, będzie miał na sobie proste, praktyczne ubranie jugosłowiańskiego robotnika - i pewnie wystąpi w czapce z daszkiem, żeby choć trochę zasłonić sobie twarz. Ale generał nie miał wątpliwości, że go rozpozna. Z doświadczenia wiedział, że jedynym elementem wyglądu, którego żaden zabójca nie potrafi zmienić, jest wyraz oczu. Zdawał sobie sprawę, że Beria też może go rozpoznać. Ale Macedończyk nie miał powodu przypuszczać, że Kirow jest w Waszyngtonie. Będzie myślał przede wszystkim o tym, jak uniknąć rzadkich w tej okolicy policyjnych patroli. Nie spodziewa się zobaczyć tu twarzy z przeszłości - nie tak daleko od domu. Tak samo jak generał nie spodziewał się, żeby Beria wpadł nagle do pobliskiego sklepiku na kanapkę. Wiedział, gdzie zabójca może przebywać, ale nie miał pojęcia, gdzie jest teraz. Spod przymkniętych powiek obserwował stale zmieniającą się scenerię. Zerkał również na wychodzące na skwer uliczki, w których znikali i pojawiali się ludzie. Patrzył też na sklepowe szyldy i wywieszki z godzinami otwarcia; potem będzie musiał sprawdzić, czy są za nimi jakieś zaułki i drogi dostawcze. Jeśli Beria wyjdzie na mokrą robotę, tu będzie czuł się bezpiecznie. Czując się bezpiecznie, pomyśli, że ma przewagę, a człowiek zbyt pewny siebie to człowiek ślepy. Kilkaset metrów od miejsca, gdzie Kirow obserwował skwer, opracowując w myśli plan ewentualnego ataku, Iwan Beria otwierał właśnie drzwi mieszkania na ostatnim piętrze domu, w którym zatrzymywali się na noc odwiedzający Waszyngton urzędnicy. Stał przed nim kierowca lincolna, rosły milczący mężczyzna z wielokrotnie złamanym nosem i zdeformowanym lewym uchem, które przypominało maleńki kalafior. Beria widywał już takich ludzi. Nawykli do przemocy i niezwykle dyskretni, byli doskonałymi posłańcami tych, dla których pracowali. Zaprosił go gestem do środka, zamknął drzwi i wziął od niego kopertę. Rozerwał ją i szybko przeczytał napisany po serbsku list. Cofnął się o krok i uśmiechnął. Ach ci szefowie. Jak zwykle okazało się, że ludzi do wyeliminowania jest więcej, niż zakładali. Zapłacono mu już za rosyjskiego strażnika i amerykańskiego naukowca. No i proszę. Chcą, żeby usunął jeszcze jednego. Spojrzał na szofera. - Zdjęcie. Szofer bez słowa odebrał od niego list i podał mu zdjęcie Jona Smitha z kamery systemu bezpieczeństwa. Cel stał w pełnym świetle, twarzą do obiektywu. Ostrość i rozdzielczość były bardzo dobre. Beria uśmiechnął się w zadumie. - Kiedy? Kierowca wyciągnął rękę po zdjęcie. - Jak najszybciej. Musisz być gotowy, kiedy dadzą ci znać. - Uniósł brwi, jakby czekał na dalsze pytania. Ale Beria tylko pokręcił głową. Po wyjściu szofera wrócił do pokoju i wyjął z walizki telefon satelitarny. Chwilę później rozmawiał już z Herr Weizselem z Offenbach Bank w Zurychu. Jego rachunek wzbogacił się właśnie o dwieście tysięcy dolarów. Podziękował bankierowi i przerwał połączenie. Amerykanom wyraźnie się spieszyło. Doktor Karl Bauer wyszedł nago z komory odkażania. Na ławce w przebieralni leżała bielizna, skarpetki i koszula. Na drzwiach wisiał świeżo wyprasowany garnitur. Kilka minut później Bauer szedł już do przeszklonego pomieszczenia, gdzie czekał na niego Klaus Jaunich. Jaunich lekko skłonił głowę i wyciągnął do niego rękę. - To było wspaniałe, Herr Direktor. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Bauer uścisnął mu dłoń, przyjmując komplement. - I jest mało prawdopodobne, żebyśmy ponownie coś takiego zobaczyli. Odpocząwszy, Bauer wrócił do laboratorium. Chociaż pracował prawie całą noc, rozpierała go radość i energia. Z doświadczenia wiedział, że to tylko działanie adrenaliny, wkrótce dopadnie go zmęczenie. Niemniej Jaunich miał rację: to była wspaniała robota