Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Około siódmej stąpaliśmy już po ławicy perlicowej, na której ostrygi perłowe odradzają się milionami. Mięczaki te przylegały do skał i były do nich silnie przywiązane owym bi- siorem brunatnego koloru, który im nie pozwala przenosić się z miejsca na miejsce - w czym ostrygi są niższe nawet od ślimaków, bo tym natura nie odmówiła możliwości chodzenia. Perliczka meleagrina, rodzicielka pereł, której dwie skorupy są prawic równe, ma kształt zaokrąglonej muszli, z szerokimi ścianami, chropowatymi na zewnątrz. Niektóre z tych muszli były przekładane zielonawymi paskami, jaśniejącymi z wierzchu. Należały one do młodych ostryg. Inne z powierzchnią szorstką i czarną, stare, liczące dziesięć lat i więcej miały do piętnastu centymetrów szerokości. Kapitan Nemo wskazał mi ręką na to obfite nagromadzenie perliczek i zaraz poznałem, że ta kopalnia była prawdziwie niewyczerpana, gdyż siła twórcza przyrody o wiele przewyższa niszczący instynkt człowieka. Ned, wierny temu instynktowi zniszczenia, skwapliwie zapełniał najpiękniejszymi mięczakami siatkę, którą miał u pasa. Grube skorupiaki patrzyły na nas nieruchomymi oczami, a pod naszymi nogami pełzały mariany, krwawniki i pierścieńce, wyciągające swoje różki i macki. W tej chwili otworzyła się przed nami obszerna jaskinia, wydrążona w malowniczej gromadzie skal ubarwionych najpiękniejszą florą podmorską. Początkowo jaskinia wydała mi się najzupełniej ciemna. Zdawało się, że promienie słoneczne stopniowo w niej gasły. Kapitan Nemo wszedł do jaskini, a my za nim. Oczy moje wkrótce przyzwyczaiły się do tego mroku. Przypatrywałem się kapryśnym zagięciom sklepienia, które się wspierało na naturalnych słupach, szeroko osadzonych na granitowej podstawie, niby ciężkie kolumny architektury toskańskiej. Dlaczego nasz niepojęty przewodnik zaprowadził nas w głąb tej podmorskiej katakumby? Niebawem miałem się o tym dowiedzieć. Zstępując po dość spadzistej pochyłości, zeszliśmy na dno pewnego rodzaju okrągłej studni. Tu kapitan Nemo zatrzymał się i ręką wskazał przedmiot, którego jeszcze nie spostrzegłem. Była to ostryga nadzwyczajnych rozmiarów, trydakna olbrzymia, chrzcielnica, w której zmieściłoby się jezioro wody święconej. Koncha, której szerokość przekraczała dwa metry, a więc większa od tej, jaka zdobiła się „Nautilusa". Zbliżyłem się do tego fenomenalnego mięczaka. Bisiorcm swoim przylegał do granitowej tablicy i na niej samotnie rozwijał się w cichych wodach jaskini Trydakna ta mogła ważyć trzysta kilogramów. Otóż taka ostryga ma piętna kilogramów mięśni i potrzeba by mieć żołądek bajecznego olbrzyma, żeby połknąć. Oczywiście, kapitan Nemo wiedział o istnieniu tej muszli dwuskorupnej. Nie po raz pierwszy ją odwiedzał - sądziłem, że prowadząc nas do tego miejsca, chciał nam tylko pokazać osobliwość natury. Pomyliłem się. Kapitan Nemo miał swój własny interes w poznaniu teraźniejszego stanu tej trydakny (dosłownie: starczającej na trzy kęsy). Dwie skorupy mięczaka były na wpół otwarte. Kapitan zbliżył się, wsuną swój sztylet między muszle, żeby się nie zamknęły, a potem ręką podniósł u brzegów tunikę błonkowatą, tworzącą osłonę zwierzęcia. Tu, między liściowatymi zwojami zobaczyłem wolną perlę, dochodzącą wielkości orzecha kokosowego. Jej kształt kulisty, doskonała przezroczystość i przedziwny blask tworzyły z niej klejnot nieocenionej wartości. Ciekawością zdjęty, wyciągnąłem rękę, żeby ją wyjąć, zważyć, obejrzeć. Kapitan jecnak zatrzymał mnie i wyciągnąwszy szybkim ruchem sztylet, nagle zamknął obie skorupy muszli. Zrozumiałem wówczas zamiar kapitana Nemo. Zostawiając tę perlę osłoniętą ciałem trydakny, pozwalał jej nieznacznie wzrastać. Z każdym rok wydzieliny mięczaka dodały do niej nowe pokłady współśrodkowe. Tylko kapitan znał jaskinię, gdzie dojrzewał ten przedziwny owoc natury, sam hodował go niejako, aby go kiedyś przenieść do swego muzeum. Może nawet, naśladując przykład Chińczyków i Hindusów, sam spowodował utworzenie tej perły kładąc pod zwoje mięczaka kawałek szkła lub metalu, który potem z wolna okrył się materią perłową. W każdym razie, porównując tę perłę z tą, którą już znałem - i z tymi, które jaśniały w zbiorze kapitana, oceniłem jej wartość co najmniej na dziesięć milionów franków. Pyszny okaz dziwów przyrody, a klejnot zbytku: bo nie wiem, jakie niewieście ucho mogłoby go udźwignąć. Skończyła się wizyta u bogatej trydakny