Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

- Bardzo jestem ci wdzięczny. - Tweed wstał, podali sobie ręce. Fieldway chciał wyjść zza biurka, lecz Tweed powstrzymał go. - Nie kłopocz się, nie musisz mnie odprowadzać. Po co te ceregiele. Otwierając drzwi, Tweed odwrócił się raptownie. Fieldway nadal stał i wyglądał na bardzo zakłopotanego. Ciekawe dlaczego? Wracając taksówką z Whitehall na Park Crescent, Tweed usiłował poskładać w głowie informacje, które dotąd zebrał. W taksówce mógł się czuć bezpieczny. Burgoyne, Willie i Helena Claybourne lecieli do Brukseli tym samym co on samolotem. Czyżby to był przypadek? Tweed nie wierzył w przypadki. Przypomniała mu się ta wioska koło Gandawy, którą odkryli Paula i Marler. Z ich opisu wynikało, że jest to belgijska replika Moors Landing. Tweedowi przyszedł na myśl pewien fragment z teczki Andovera, dotyczący inwazji Mongołów na Zachód. Przypomniało mu się makabryczne morderstwo Hilary Vane na londyńskim lotnisku. Morderstwa dokonała kobieta w kapeluszu o szerokim rondzie. Usiłował odtworzyć w myślach taśmę z nagraniem raportu Vane. Zgodnie z tym, co mówił Dillon, na Daleki Wschód uprowadzono trzech naukowców. Wszystkie wątki prowadzą na Daleki Wschód. Doktor Wand był właścicielem firmy Moonglow International import Export, zarejestrowanej w Hongkongu. Nikt nie wie, czym handluje. Nazwa sugerowała transakcje na skalę międzynarodową. Potem była słowna szermierka podczas spotkania Tweeda z Wandem w jego luksusowej willi w Waterloo. Tweed nigdy dotąd nie spotkał tak diabolicznej postaci. Butler pierwszy widział Wanda w jego londyńskiej rezydencji przy Boltons. Potem Wand pojawił się w Brukseli, w ekskluzywnym hotelu "Bellevue Palace", gdzie obserwował go Marler. Bardzo ruchliwy człowiek z tego tajemniczego doktora Wanda. No i jest też dyrektorem Moonglow International - Agencji Pomocy Uchodźcom. Uchodźcom? Hugo Westendorf, żelazny człowiek niemieckiej polityki, wypracował przed swoim odejściem twardy program powstrzymania napływu uchodźców do Europy Zachodniej. Tak przynajmniej twierdzi Gaston Delvaux. Andover. Delvaux. Westendorf. Najznakomitsze umysły w Europie, i wszyscy gnębieni straszliwym psychicznym naciskiem i obawą o los bliskich, mającymi całkiem załamać ich ducha. W umyśle Tweeda zaczynał się rysować jakiś obraz. Nadal jednak potrzebował więcej danych. Jeszcze przed wizytą w Ministerstwie Obrony Tweed spotkał się z Cordem Dillonem, amerykańskim zastępcą dyrektora CIA. Co ważniejsze, Dillon został tu oddelegowany jako osobisty wysłannik prezydenta Stanów Zjednoczonych. W czasie krótkiego spotkania Tweed dodał otuchy Amerykaninowi. - Siedzę tu cały czas na tyłku i czekam na ciebie, Tweed. - Dillon zaczął rozmowę w typowy dla siebie, bezpośredni sposób. - No to miałeś możliwość otrząsnąć się już z efektów różnicy czasu i wyleczyć z tej twojej grypy - odpowiedział wesoło Tweed. - Nie, czekaj, jeszcze nie skończyłem. Nieprzerwanie pracuję nad sprawą stealth... Opowiedział Dillonowi, niczego nie ukrywając, o swoim wyjeździe do Brukseli, o zamordowaniu Andovera, o rozmowach z Gastonem Delvaux. Uspokojony Dillon pokiwał głową, wstał i złapał swoją walizkę. - W takim razie może jeszcze zdążę złapać samolot do Waszyngtonu. Mogę już spokojnie powiedzieć prezydentowi, że działasz... Co za poczucie odpowiedzialności, pomyślał Tweed. Wzruszył ramionami. No cóż, to było jego powołanie. Powrócił myślami do rozmowy z Fieldwayem. Jeżeli będzie miał okazję, musi spróbować zadać kilka pytań Williemu Fanshaweowi i zapytać, co sądzi o poglądach Burgoynea na życie. KATAStROFA LOTNICZA NA DALEKIM WSCHODZIE. NIKT NIE OCAlAŁ Zobaczył ten plakat koło stoiska, gdzie sprzedawano gazetę "Evening Standard". Dlaczego zaraz pomyślał o Pauli? Ciekawe, jak tam sobie radzi? Paula wyszła z jednego z brukselskich sklepów z zawieszoną na lewym ramieniu foliową torbą z zakupami. Właśnie nabyła parę skórzanych kozaczków. Robiło się coraz zimniej. Idąc skrajem chodnika, oglądała okna wystawowe. Za nią sunął powoli zielony Lincoln Continental. Paula dostrzegła jego odbicie w szybie wystawowej. Dlaczego ci Amerykanie muszą mieć takie ogromniaste auta? Mówią o nich "pożeracze paliwa", bo rzeczywiście żłopią benzynę bez umiaru