Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Prefekt odczytywał głośno długie łacińskie zdania o rozmyślnie zawiłej budowie, malcy powtarzali je za nim półgłosem. Gwar panował jak w roju. Strudzonemu wędrowcowi, słuchającemu tych samych słów co przed laty, wydało się nagle, że lata przeżyte minęły, wrócił do dzieciństwa swego. Siedzi oto na ławie w piotrkowskim kolegium. Na szyi nosi tabliczkę z napisem "nota lingua"*, (*nota lingua [łac.] - nagana za język.) karę hańbiącą za odezwanie się w czasie rekreacji po polsku. Nosi ją tygodniami, gdyż aby się jej pozbyć, trzeba złapać na podobnej przewinie kolegę, a Konarski nie umie być delatorem*. (*delator [z łac.] - donosiciel.) Poruszył niecierpliwie szyją, jak gdyby teraz, po latach, czuł jeszcze ciężar tej uprzykrzonej tabliczki, jej kołatanie bezmyślne w biegu czy zabawie. W klasie zaległa cisza. Nosowym głosem prefekt odczytywał coś z grubych, tak dobrze znanych foliałów, które dziś jak wówczas trzeba było umieć, przeumieć na pamięć. Znać jak pacierz. Nie, nic, nic się nie zmieniło! Wśród niezdrowej zażartej emulacji*, (*emulacja [łac.] - rywalizacja.) w atmosferze szpiegostwa, bigoterii i niepotrzebnej srogości dojrzewała po dawnemu młodzież: Ukryty za katedrą, powtórzył sobie z mocą po raz setny, że nadal tak być nie może, że wyjątkowo dzielny, czynny umysł, nie zaprzepaści się w podobnej szkole, lecz tysiące przeciętnych giną. Pogładził ręką tkwiący w zanadrzu manuskrypt reformy szkolnictwa, najdroższy owoc ducha, przygotowany, przemyślany od tylu lat. Złożona w nim odmiana świata, rzeczywista, potężna, w skutkach nieobliczalna. Oczami duszy zobaczył nowe szkoły, jasne, wesołe, kształcące obywatela-człowieka, rozwijające umysł, miast go zabijać. Czego nie dokona świat, dokąd nie sięgnie ludzkość, gdy najlepsza jej młodzież od małego prowadzona będzie w kierunku rozwoju wszystkich sił. Ale czy mu dzieła dokonać pozwolą? Ciężkie zwątpienie opadło nań, aż skostniał wewnętrznie. Jakże mało danych, by go zechciał wysłuchać Ojciec Święty! Jedna na sto, nie, jedna na tysiąc... prawdopodobnie ani go do niego nie dopuszczą. Zawzięty, ciasny umysłem prowincjał Walenty Kamiński dobrze już oczernił śmiałego nowatora przed generałem zakonu Augustynem Delbeccio i kardynałami! Ledwo on, Konarski, zaczął myśleć o podróży, już pomknęły do Rzymu pilne listy, przedstawiające reformatora jako niebezpiecznego nowinkarza, ba, herezjarchę przyszłego, podważającego najświętsze zasady wychowania. A za nim nie stał nikt. Z bezsilną, butwiejącą Rzeczpospolitą nikt się nie liczył. Zresztą bodaj że tam miał najmniej popleczników. Z goryczą pomyślał, że na palcach jednej ręki zrachuje tych, co jak rektor Komorowski, brat słodkiego druha, ojca Cypriana, są mu oddani i wierzą w potrzebę reformy. Reszta - to gmin ciemny i ślepy, choć krzykliwy, lub rozdęte pychą magnaty. Jedyna nadzieja w Ojcu Świętym... O natchnijże go dobrą myślą, święty Józefie z Kalasancji, patronie i fundatorze nasz! Sercem strwożonym i duszą przylgnął do świętego założyciela pijarów, pokrewnego sobie duchem, co płakał widząc czytać nie umiejących. Przypadł mu do nóg w gorącej modlitwie o oświecenie i pomoc. - Zatem wasza świątobliwość raczy trwać w zamiarze przyjęcia rektora polskiego? - zapytał generał zakonu, ojciec Augustyn Delbeccio, nie tając niezadowolenia. - Trwam - odrzekł spokojnie papież Benedykt XIV gładząc szorstki podbródek. - Jakie jest zdanie waszej wielebności o tym człowieku? - Pospolity, zarozumiały mnich z przewróconą głową - zaopiniował krótko generał. - Wykształcony? - O, bardzo! Niegdyś luminarzem był zakonu. Mowy na funeraliach* (*funeralia [z łac.] - uroczystości pogrzebowe.) wygłaszał według wszelkich prawideł... Ozdoba polskiej prowincji... tak go nazywano... Niepojętą pychą wiedziony, umiejętność precz odrzucił, głosząc zuchwale, że jest nic nie warta i że aby coś umieć, trzeba się uczyć na nowo, jako samouk się kształcąc... - Reformę jakowąś szkolnictwa chce zaprowadzić? Gniew zapalił oczy generała zakonu Scholarum Piarum. - Reformę?! Wasza świątobliwość! On chce wszystko wywrócić do góry nogami! Znieść karę cielesną! Zbawienny strach w szkole! Pyszałek to, którego najskuteczniej należałoby ukarać, bez audiencji odsyłając do kraju z powrotem... - Rad bym jednak go widział - upierał się papież. Lubił czasem czynić na wspak swoim doradcom. - Wola waszej świątobliwości... Natychmiast go wprowadzę... - Wprowadź go, wasza wielebność, i zostaw nas samych. Ojciec Delbeccio wyszedł skłoniwszy się nisko. Papież patrzył za nim uważnie. Przenikliwych, mądrych oczu nie spuszczał z kotary wejściowej, gdy na jej tle pojawił się petent z Sarmacji, szczupły, o twarzy pociągłej, gorącej, upartej, "ardens et obstinatus"*, (*ardens et obstinatus [łac.] - płomienny i uparty.) jak go określano. Krytyk zuchwały, co "ośmielił się być mądrym", sapere auśo, i z tej maksymy hasło swe uczynił. Lecz pychy stwierdzonej przez ojca Delbeccio nie mógł się w nim Benedykt XIV dopatrzyć. Onieśmielenie i niepokój pijara-nowatora były tak wielkie, że Ojciec Święty ujrzał się zmuszonym zagaić rozmowę. - Słyszałem, że jakoweś zmiany w szkolnictwie chcesz zaprowadzić, mój synu? Uparte i gorące oczy zapłonęły. Pękły stawidła nieśmiałości. - Tak jest, wasza świątobliwość... Mam tu ze sobą manuskrypt... Jak o łaskę, którą na równi ze zbawieniem duszy stawiam, błagam, byś wasza świątobliwość zechciał się z jego treścią zapoznać... Nie z nagła lekkomyślnie poczęty... owoc pracy wieloletniej... Oto on... - Na czym opierasz, synu, potrzebę reformy? - Na tym, że szkoły są złe! - wybuchnął Konarski. - Racz przypomnieć sobie, wasza świątobliwość, swoje lata szkolne i powiedz, zali były one dobre? Jeżeli zaś wówczas były złe, to dzisiaj są stokroć gorsze, bo świat cały poszedł naprzód, a szkoły w miejscu ostały! Codziennie ludzkość o nową zdobycz jest bogatsza, lecz szkoły o tym nie wiedzą..