Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
.. - Wiedziałem, wiedziałem - skwapliwie powiedział Czarny - sprawiedliwie dostała w czapę. Sypała. - No, właśnie - niechętnie powiedział Andrzej. Milczeli przez chwilę, Andrzej widział w tym rozespaniu dwa obrazy przed sobą: czarne, niewidzące oczy Walerego leżącego na pylnym, jesiennym gościńcu z plamami żółtych liści naokoło głowy i inną czarną plamę podpływającą pod rozwalone plecy, a na to nakładał się obraz baru, zerwana firanka, o którą zaczepiła padając Marysia. - O takich rzeczach mówisz - zaprotestował szeptem Lilek - ja się pytałem tylko o Paryż. - O Paryż! - z ironią prychnął Andrzej. - Myślałem, że ty, taki bogaty, jeździłeś po świecie. A ty co? Nigdzie nie jeździłeś? - Jeździłem do Pustych Łąk. - Co to są Puste Łąki? - Taka wieś - powiedział Andrzej i pomyślał, że nie może wytłumaczyć Lilkowi, co to są Puste Łąki. Nikomu - o wiele wrażliwszym ludziom - nie może wytłumaczyć, co to są Puste Łąki. W ogóle on sam sobie nie może uświadomić, co to są Puste Łąki. Dom, park, las i zamknięte w tym całe jego życie. Niewinne jego życie - życie z tamtej zupełnie zapadłej w nicość epoki. Chodził tam. Był tam tatek, Walerek, Kasia. Co się dzieje z Kasią? Romek powiadał, że jest teraz w Warszawie, jej męża rozstrzelali. Ale Romka zabrali do Oświęcimia, już nikt mu nic o Kasi nie powie. - Puste Łąki - powtórzył - to tam miałem taką dziewczynę. - Fajna była? - Nie wiem. Ale była. I Puste Łąki były. Już ich nie ma. - Niemcy zabrali? - Nie. Ale już ich nie ma. Nic już nie ma. - Pleciesz - grubym głosem nagle powiedział czarny Lilek - Niemcy jeszcze są. - To prawda. Niemcy są. - Ale ich wkrótce nie będzie. - Nie będzie - u nas. Tak coś wygląda. Ale w ogóle będą. - Wykończą ich. Wybiją do ostatniego dzieciaka. Inaczej nie można. Trzeba wytłuc. - Jak oni Żydów - powiedział Andrzej. - Gorzej nawet. Wszystkich. Może to i dobrze, że już ich nie będzie? Andrzej obruszył się: - Milcz. Bo cię wygonię. - Nie mogę ich lubić! - Nie potrzebujesz ich lubić! - E, ty zaraz takie rzeczy - sennie powiedział Lilek. - Pewnie masz rację. Wiewiórski zawsze tak samo mówił. Co ja tam wiem... Ciemna masa. - No, tak nie można mówić. Kształcisz się. - Wiewiórski mnie wszystko rozjaśnił we łbie... - No, widzisz. - Ale ciemno w nim zostało. Widocznie za dużo mnie po łbie tłuczono. Pocięgłem dostawałem. - Twój ojciec był szewcem? - Nie tam, mularz był jak się patrzy. Dziadek był szewc. Ojciec matki. - I co? Bili cię? - Niedługo. Bo wszystko powymierało. Ojciec żyje, ale na robotach w Reichu. Pisał raz z Drezna. - A co ty mówisz, że dzisiaj wszystkich twoich zabrali. - Moi nie moi. U cioci mieszkałem. Ona to się wykręci, nie boję się o nią. Ale ma dwóch synów. Równe chłopaki, to ich zabrali. - A przez co? - Musi być zwąchali. My tam mamy taką drukarnię. - No wiesz. Ale to nie u was w domu? - A nie. Ale my wszyscy w tej drukarni. Znowu pomilczeli. Gdzieś bardzo daleko odezwała się jakaś detonacja. - Coś tam się dzieje - szepnął Andrzej. - A my tu śpimy - z żalem powiedział Lilek. - Właśnie że nie śpimy. - Jeden musi nie spać, żeby drugi mógł zasnąć. - Skąd ty to znasz? - ożywił się Andrzej. - No, tak mi przyszło do głowy. - To jest u Szekspira. To był taki autor. - Wiem, Wiewiórski też opowiadał. A może to mi Wiewiórski gadał: musi czuwać jeden, aby drugi spał. Musimy czuwać - powtórzył Lilek, ale już jakby zasypiał. Nagle ożywił się. - Słuchaj, a ty w Moskwie byłeś? Andrzej wzruszył ramionami. - Skądże, tam trudno się dostać. - To prawda. Ale to musi być piękne miasto. - Duże - powiedział bez przekonania Andrzej. - Wielkie, olbrzymie. Tam musi się świecić. - Oszalałeś. Teraz przecie wojna. - Oni się wojny nie boją. Kreml świeci na cały świat. Stalin tam siedzi. On wszystkich robociarzy kocha. Do kupy zebrał ich - i popędził Niemiaszków. - To wielka siła. - Żeby u nas taki Stalin był! - Właśnie - westchnął Andrzej - a u nas nie wiadomo komu wierzyć