Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Wczoraj przyszła mi nowa myśl. Należy działać zgodnie, wspólnymi siłami. - Ufundowałem im dziennik ultrakatolicki: Miłość Bliźniego. Z jego fanatycznej zajadłości będą sądzić, że jest organem Rzymu. - Starać się będę, aby utwierdzić w tym mniemaniu. Nienawiść wybuchnie z nową siłą. Jest to po mojej myśli. Wznowię kwestię o wolności nauczania, tutejsi liberałowie będą mnie wspierać. - Głupcy, przypuszczają nas do prawa powszechnego, kiedy tymczasem nasze przywileje, nasze swo- body, nasz wpływ, nasze posłuszeństwo dla Rzymu czyni nas niepodległymi ogólnemu prawu. - Głupcy, głupcy! Sądzą, że jesteśmy rozbrojeni, kiedy sami nie mają oręża przeciwko nam. Drażliwa kwestia; nowe krzyki; nowy niesmak dla słabego człowieka. - Kropla do kropli utworzą potok. To dobrze. Krótko mówiąc: - koniec, abdykacja. Środki: Tortury moralne. - Spadek Rennepont'ów opłaci elekcję. - Chcesz - wierz, chcesz - nie wierz". Przestał nagle pisać, sądząc, że słyszy pukanie do drzwi; nadstawił więc ucha; wszystko ucichło, uznał, że mu się tylko zdawało i pisał dalej: "Sprawę Rennepont'ów biorę na siebie - przedmiot, od którego zależą wszystkie doczesne kombinacje; trzeba je znowu rozpocząć: jako pośrednie dzieło postawić grę interesów - sprężynę namiętności, zamiast głupich, gwałtownych środków, jakich używał ksiądz d'Aigrigny; - takim sposobem omal wszystkiego nie zepsuł. - Ale on ma znajomość wyższego świata. W swojej sferze będzie pożyteczny. Wiadomości fałszywe. - Przeszło 200 milionów; być może będzie pewne, co było wątpliwe, niezmierne jest pole do działania. - Interes Rennepont'ów jest teraz podwójnie moim! - Żądałem władzy nieograniczonej; czas nagli, działam tak, jakbym ją miał w ręku. Działajcie i wy! - Jest to rzecz bardzo ważna. Jutro znowu napiszę. Przesyłam tę notę jak zwykle, przez małego kupca". W chwili, kiedy Rodin wkładał list w podwójną kopertę i pieczętował, znowu zdało mu się, że słyszy pukanie do drzwi. Zerwał się; pierwszy raz - prawie od roku, jak zajął to mieszkanie - pukano do jego drzwi. Schowawszy spiesznie do kieszeni surduta napisany list, pobiegł do starego kuferka pod łóżkiem, utworzył go, wyjął plik papierów, zawiniętych w podartą chustkę, włożył do niej dwa ostatnio otrzymane listy i starannie zamknął kuferek na kłódkę. Pukanie nie ustawało. Rodin wziął w rękę koszyk przekupki, wsunął pod pachę parasol i zaniepokojony poszedł sprawdzić, co to za gość natrętny. Otworzył drzwi i zobaczył Różę Pompon, natrętną śpiewaczkę, która uprzejmie powitawszy go, zapytała: - Czy pan Rodin? ROZDZIAŁ IV PRZYJACIELSKA PRZYSŁUGA Mimo że Rodin tak niespodziewanie został zaskoczony, nie rozgniewał się jednak ani nie zmieszał. - O kogo pytasz, panienko? - O pana Rodina - śmiało odpowiedziała Róża, wytrzeszczając niebieskie oczy. - To nie tu - odparł i postąpił ku schodom. - Nie znam. Trzeba pytać wyżej lub niżej. - A to mi grzecznie!... Takie żarty w pańskim wieku! - rzekła Róża, wzruszając ramionami. - Jak gdyby nikt nie wiedział, że to pan się nazywa Rodin. - Charlemagne - odrzekł były socjusz, kłaniając się. - Charlemagne, do pani usług. - Nie jesteś pan do nich zdolny - odpowiedziała filuternie Róża. - Więc mamy coś do ukrywania?... Kiedy zmieniamy nazwisko... - Moja panienko - rzeki Rodin po ojcowsku, uśmiechając się - trafiłaś jak kulą w płot... Pozwól mi odejść, gdyż mi się śpieszy... - Panie Rodin! - rzekła Róża uroczyście. - Mam panu bardzo ważne rzeczy do powiedzenia, chcę zasięgnąć pańskiej rady w sprawie... serca... - Więc nie masz się komu naprzykrzać, kiedy aż tu przychodzisz? - Wszak ja tu mieszkam, panie Rodin! - Nie wiedziałem o tak pięknym sąsiedztwie. - Od sześciu miesięcy, panie Rodin. - Więc to pani tak pięknie śpiewała? - Ja, panie. - Sprawiłaś mi wielką przyjemność. - Zbytek grzeczności. - I mieszka pani przy rodzinie? - Zdaje mi się, panie Rodin... - odrzekła Róża ze skromną minką - mieszkam z dziaduniem Filemonem i babusią Bachantką