Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Miałyśmy być już w zeszłym tygodniu, ale odłożyłam ten wyjazd, bo chciałam zobaczyć, jak kwitnie u niej dzika jabłoń. Więc pojedziemy w czwartek. W ten sposób cały piątek będziemy mogły poświęcić na przygotowanie obiadu. Kiedy hrabina przyjedzie, zaprowadzimy ją do pokoju Poety, bo w gościnnym popękał sufit, ale musimy pamiętać, żeby okryć łóżko tą wyhaftowaną przez mamę kapą. W piątek wieczorem Sid pojedzie po mamę. To głupio, że będzie musiała skrócić pobyt - pojechała do Glenwood po raz pierwszy od tylu lat - ale na pewno zechce być tego dnia w domu. - Tak, tak, i w ten sposób spotkają się dwie wielkie damy - oświadczyła Judysia. - Wasza matka wytrzyma konkurencję z każdą hrabiną. Pat już zupełnie ochłonęła. Tillytuck patrzył na nią, nie kryjąc podziwu. Wszystko zostało starannie zaplanowane i zabrano się do roboty, nie przestając dyskutować. Oczywiście Tillytuck też miał coś do powiedzenia. - Najważniejszy jest obiad - oznajmił. - Symbolicznie mówiąc, nikt nie kręci nosem na smaczny posiłek. Wszyscy się z nim zgodzili. Obiad musi być taki, żeby najprawdziwsza hrabina nie mogła na niego wybrzydzać. Pat bez przerwy szperała w starych przepisach kulinarnych, a Przylepka przestała nawet chodzić do szkoły, by pomagać w przygotowaniach. Łacina i perspektywa tatuażu zeszły na drugi plan. Zdecydowano podać na obiad pieczone kurczaki - była to specjalność Judysi. - Ze szparagami. Można powiedzieć, że to arystokratyczna jarzyna. Ty, Pat, zrobisz do nich sos, którego nauczyłaś się na kursie. Ale czy zdążysz obrębić mereżką nowe serwetki? - W razie czego zrobimy to z Przylepką w nocy. Myślę, że na deser podamy mrożone kulki melona z lodami i te kokosowe ciasteczka z cytryną. To chyba nie będzie zbyt wystawne. - Aby bez ostentacji - zgodziła się Judysia, która lubiła używać trudnych słów. - Podamy to wszystko, a potem się okaże, że ona jest na diecie - zaśmiała się Przylepka. Przylepka odzyskała już zwykłą beztroskę. O tym to już na pewno usłyszy Trysia Binnie i można sobie wyobrazić, jaka będzie wściekła. - Mam nadzieję, że hrabinie Medchester spodoba się Srebrny Gaj - westchnęła Pat. W gruncie rzeczy tylko na tym jej zależało. - Nie może się nie spodobać - zawyrokowała Judysia. - Oby tylko w sobotę była pogoda. Bo jeśli zacznie padać... - Musi być ładnie - kategorycznie oświadczyła Pat. - A może byśmy się pomodliły o pogodę? - spytała Przylepka. Judysia z dezaprobatą potrząsnęła głową. - Nie, dzieci, nie radzę. Nigdy nie wiadomo, co z takiej modlitwy wyniknie. Dobrze pamiętam tę niedzielę, kiedy stary pastor, pan McCary, modlił się o deszcz. I ledwie ludziska wyszli z kościoła, zerwała się burza i wszyscy przemokli do suchej nitki. Jakub Martin i Tomasz Urguhard wracali razem i Tomasz powiada: - "Nie mógł to on poczekać z tą modlitwą aż znajdziemy się w domu. Ci McCary'owie zawsze robią wszystko nie w porę". Więc lepiej dajcie przyrodzie spokój. I dziękujcie Najwyższemu, że nie ma w domu tego pieprzowca. Patsy, złotko, jak myślisz - ja oczywiście nie wyjdę do gości - ale może lepiej, żebym włożyła moją wyjściową suknię, bo mogę się gdzieś hrabinie nawinąć na oko. - Tak, tak, Judysiu. I czy nie mogłabyś namówić Tillytucka, żeby w sobotę nie wkładał tej swojej okropnej futrzanej czapy? Ona może go zobaczyć na podwórzu. - Tillytuckiem możesz się nie martwić. W sobotę odwozi do miasta te sprzedane przez twego ojca cielaki. Bardzo jest z tego nierad. Miał ochotę rzucić okiem na hrabinę! Ale zebrało mu się na ironię. Powiada do mnie: "Niech się Judysia dzielnie trzyma! Ostatecznie babka Judysi była czarownicą czyli, symbolicznie mówiąc, należała do arystokracji". A ja na to: - "Nie będę się musiała wysilać. Znam swoje miejsce". Tillytuck rozpuścił się ostatnio. Dziś bezczelnie palił fajkę na grobie Płaczliwego Willa. - Ciocia Edyta i ciocia Barbara bardzo się naszym gościem przejęły - powiedziała Pat. - Zapraszałam je na obiad, ale odmówiły. To ciocia Edyta nie zgodziła się. Zaproponowała jednak, że mi pożyczy srebrne łyżki do zupy. Mówi, że hrabina na pierwszy rzut oka odróżni srebro od platerów. Cieszę się, że nasze łyżeczki do herbaty są srebrne, chociaż takie już stare i cienkie. - No i dlatego właśnie wyglądają arystokratycznie - pocieszyła ją Judysia. - Hrabina od razu pomyśli sobie: - "Oto stara rodzina. Żadni tam dorobkiewicze". A jak już mówimy o Jaskółczym Gnieździe, to zauważyłyście, co się stało z brodą waszego stryja Toma? - Tak, niemal znikła - westchnęła Pat. - Zamieniła się w szpicbródkę. - Jak już całkiem zniknie, to zobaczycie! - tajemniczo oznajmiła Judysia. Ale Pat nie miała teraz głowy, żeby martwić się znikającym zarostem stryja Toma. W środę wieczór Srebrny Gaj był już gotów przyjąć hrabinę - albo nawet parę królewską. W czwartek Sid zawiózł Pat i Przylepkę do Wybrzeża Zatoki. I całe przedpołudnie dziewczęta szyły. Ale po obiedzie Winnie oświadczyła: - Wiecie co, dajmy sobie spokój. Rzadko mamy okazję pogadać. Chodźmy do ogrodu, tam świeci słońce i wieje wiatr. Spacerowały po ogrodzie zrywając kwiaty, wdychając zapach kwiatów jabłoni, wpatrując się w zatokę i układając zabawne wierszyki. Bawiły się wręcz cudownie, gdy nagle w domu rozległ się dzwonek telefonu. Xii Winnie trzymała w ramionach swoje bożonarodzeniowe dziecko i do telefonu pobiegła Pat. Kiedy usłyszała głos Judysi, od razu wiedziała, że musiało się wydarzyć coś okropnego. Judysia bowiem podchodziła do telefonu tylko wówczas, gdy naprawdę musiała. - Patsy, to ty? Mam dla ciebie wiadomość. Ona przyjechała. - Judysiu, kto? Przecież nie hrabina? - Ona we własnej osobie. Nie będę ci tłumaczyć przez telefon. Ale jak najszybciej wracaj. Sid i twój tata wybrali się do miasta. - Zaraz będziemy - jęknęła Pat. Nie było to wcale takie proste. Franek pojechał gdzieś autem, pozostawała tylko roztrzęsiona dwukółka i stara siwa kobyła