Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

On zawsze zachowywał przytomność umysłu, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Chciała też, żeby był z nią z innych powodów, ale nie miały one nic wspólnego z obecnym problemem. Parę sekund później przeklinała się za głupotę. Przecież mogła wypytać chłopaka, czy nie wie, gdzie jest jego pan i co porabia. Wytropienie Petraca nie powinno być trudne, ale, jeśli był łatwiejszy sposób, powinna z niego skorzystać. Tylko durnie przepełnieni dumą wyszukują sobie trudniejsze ścieżki. Po kilku minutach tropienia zaczęła na poważnie rozważać pomysł powrotu do miejsca... przetrzymywania - jak zadecydowała - i sprawdzenia, czy chłopiec nadal tam leży. Zapomniała o jednej rzeczy: że w tej okolicy dosłownie wszystko przesycone jest zapachem wielmożnego Petraca. Dawne wonie mieszały się z nowymi i nie można było odróżnić jednych od drugich. Jednak nie mogła się poddać. Stawka była zbyt wysoka. Musiała działać, nawet jeśli wiedziała, że występuje przeciwko Petracowi, swojemu mentorowi. Zdrajcy, który mógł poradzić sobie z nią z taką łatwością, z jaką kto inny strąca liść z ramienia. Usłyszała ruch za plecami. - Ho ho ho, ależ apetyczny kodak. Odwróciła się błyskawicznie i skoczyła w stronę źródła głosu. Dwie postacie w zbrojach zagrodziły jej drogę i... odbiła się od nich jak kamyk. Wylądowała, obolała i rozgoryczona, trzy stopy od nich. Ten, który wcześniej się odezwał, teraz wybuchnął śmiechem. - Głupia cizia! Patrz, na co skaczesz, chyba że chcesz połamać sobie kości. Przez łzy z przerażeniem ujrzała znajomą, czarną, obrzeżoną futrem zbroję. Wilczy najeźdźcy w Krainie Snów! To niemożliwe, chyba że przypadkowo opuściła rzeczywistość swojego świata i wkroczyła do imperium Aramitów. Nie... Musiałaby to zauważyć, prawda? Dwaj zbrojni chwycili ją za ręce. Spojrzała w ich twarze i stwierdziła, że wilcze hełmy skrywają pustkę. Zaczęła szamotać się gwałtowniej, choć nie przynosiło to zamierzonego efektu. Byli nadludzko silni. Przysunął się trzeci obcy. Nie był to D'Rak, wiedziała to już z brzmienia głosu. Poza starszym dozorcą tylko jeden wilczy najeźdźca poruszał się z taką pewnością siebie i energią. Złapał ją za podbródek i lodowato uprzejmym głosem powiedział: - Jestem D'Shay. Nie spotkaliśmy się wcześniej, ale ty musisz być Troią, wybranką Gryfa. Troia uznała, że jego uśmiech jest gorszy niż wyszczerzony pysk najgroźniejszego drapieżnika. Nie było w nim ani człowieczeństwa, ani niewinności prawdziwego zwierzęcia. D'Shay był istotą najgorszą w obu światach, prawdziwym apostołem Niszczyciela. - Kot odgryzł ci język? - Uśmiech zgasł. - Nie powinnaś tędy przechodzić. Mam... obsesję na punkcie wszystkiego, co wiąże się z Gryfem. I wszystkich. Chciałbym ugnieść ich na miazgę i urobić wedle swojej woli albo może tylko zobaczyć, jak on zareaguje, gdy zobaczy ich w moich rękach. Nie mogła dłużej ukrywać narastającego strachu, ale zmusiła się do hardej odpowiedzi. - Budzisz litość, Shaidarolu! Nic dziwnego, że ty i ten ścierwojad tak dobrze się dogadujecie! Puścił jej brodę i ze zdumiewającą prędkością uderzył ją w twarz. Krew pociekła jej z ust, ale odczuła pewną satysfakcję. - - Nie ma już Shaidarola! Jestem D'Shay, najwierniejszy sługa Wielkiego Niszczyciela! - - Puść ją. - Poznała ten głos, lecz już nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy żałować, że go słyszy. Wielmożny Petrac, z niedźwiedziem u jednego boku i wielkim górskim kotem po drugiej stronie, pojawił się na ścieżce. Przez chwilę wydawało się, że dwie grupy rzucą się na siebie, ale D'Shay cofnął się i z wcześniejszym, niepokojącym uśmiechem rozkazał dwóm zbrojnym pomóc jej wstać. Puścili ją, gdy tylko stało się jasne, że może stać o własnych siłach. Wola Lasu wyciągnął rękę. - - Chodź do mnie, dziecko. - - Do ciebie? - syknęła. D'Shay zaniósł się gromkim i długim śmiechem. - Wydaje się, żeś utracił szacunek i zaufanie swoich poddanych, Mistrzu Opiekunie! Petrac bardziej był zirytowany niż zmartwiony. - Jeśli nie chcesz iść z obecnym tu D'Shayem, Troio, proponuję, żebyś podeszła do mnie. Postawiona przed takim wyborem, niechętnie dołączyła do Mistrza Opiekuna. Wielmożny Petrac z pogardą i lekceważeniem popatrzył na D'Shay a. - Nie waż się jej tknąć. Nawet twój pan nie uratuje cię przed moim gniewem, jeśli to zrobisz. Z miną wskazującą, że nic sobie nie robi z pogróżki, Mistrz wilczy najeźdźca powoli pokiwał głową