Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Uciekinier upewnił się, że nikt za nim nie podąża ani nikt go nie zauważył, po czym przeszedł po cichu do pomieszczeń kontrolnych stanowisk dział laserowych, które były zainstalowane przy osłonie mostka. W miejscu tym aktualnie nie było obsługi, gdyż przeniesiono ich do tej części okrętu, która była odcięta od polowania. Jego plan był dość prosty; między stanowiskami a resztą pokładu były grodzie próżniowe, które miały z reguły chronić wnętrze okrętu przed dehermetyzacją podczas potyczki z innym statkiem wojennym. Równie dobrze jednak sprawdzały się, kiedy trzeba było uwięzić kogoś wewnątrz i kapitan Barron ochoczo z tej możliwości skorzystał. Uciekinier znał się jednak na krążownikach klasy Carrack i wiedział doskonale, w jaki sposób działa mechanizm blokujący. Ogólnie rzecz biorąc można było aktywować lub dezaktywować go przy końcówce panelu komputerowego, znajdującej się gdziekolwiek, chyba, że mostek ograniczy tę możliwość. W każdym przypadku jednak taka możliwość istniała. Śniadolicy więzień wiedział więc, gdzie ma zacząć wykonywanie swojego planu. Usiadł więc przy panelu komputerowym w jednym z bpocznych korytarza i, stosując kilka znanych sobie, dość prostych slicerskich technik, zamaskował jego aktywność przed centralnym komputerem. Jeżeli na mostku nie będą się przyglądać temu terminalowi, to nie zauważą, że przy nim grzebie. Następnie połączył się z głównym obwodem zarządzającym ustawianiem grodzi, i dotarł do jego technicznej strony, przebierając w plikach i komendach, aby dotrzeć do jednego, dość głęboko zagrzebanego menu. Menu, które było awaryjną alternatywą dla centralnego komputera, gdyby statek dostał się w niepowołane ręce. Po wpisaniu jednego, konkretnego hasła udałoby się włamać do sekcji, której dany plik dotyczył. Każdy resort miał inny kod dostępu, a wszystkie znał bądź powinien znać kapitan statku. Tylko, że uciekinier wiedział, iż Barron nie zna ich wszystkich, a może nawet nie do końca zdaje sobie sprawę z ich istnienia. Był kapitanem za krótko i, jak podejrzewał śniadolicy mężczyzna, w ramach jakiejś kary. Było jednak kilka uniwersalnych haseł, jakie otwierały przed slicerami odpowiednie sekcje. Były one tak zaprogramowane, że otwierały tylko pojedyncze pliki i nie można było już raz użytym kodem włamać się do innej sekcji. Tak się jednak składało, iż śniadolicy mężczyzna w pomalowanej zbroi szturmowca znał jedno takie hasło, i tylko ono było mu potrzebne. Dotarł on do odpowiedniego terminalu i wprowadził swój plan w czyn. Wtedy, mając dostęp do sekcji grodzi w tym fragmencie okrętu, sprzężył komendę otwarcia ich z niewielkim modułem konputerowym, który znalazł przy jednej ze swoich ofiar. Następnie użył cylindrycznego klucza, który zabrał wcześniej jednemu z oficerów, aby dyskretnie otworzyć wszystkie drzwi między stanowiskiem strzeleckim a pomieszczeniem przylegającym do korytarza obok mostka. Wszystko było praktycznuie gotowe; jeszcze tylko wyjął ze schowka nieopodal kilka lin i haków, trzymanych tam na wypadek, gdyby jakieś spoiwo puściło i trzeba było sztucznie podtrzymać metalowe dźwigary. Liny były na tyle mozne, że mogly służyć za prowizoryczny dźwig. Trochę przy nich pomajstrował, tworząc prowizoryczną uprząż, którą następnie założył sobie na plecy. Wreszcie otworzył grodzie i, wciąż trzymając w ręku komputerowy notes, podłączony do sieci, wszedł do stanowisk ogniowych. Teraz wszystko musiało być idealnie zgrane. Były więzień podbiegł szybko do jednego stanowiska i przyczepił do transpalistali jeden z dwóch detonatorów termicznych, jakie zebrał podczas swojej ucieczki. To samo zrobił przy drugim, wiedząc, że tego typu ładunek powinien okazać się dość silny, by zrobić wyrwę w poszyciu. Ustawił je więc na maksymalny czas i wybiegł z pomieszczenia, polecając komputerowi, by zamknął grodzie, następnie przeleciał jeszcze kawałek i kazał zamknąć drugą barierę w tej sekcji. Nie słyszał huku eksplozji, albowiem hermetyczne osłony były zbyt grube. Jedyną rzeczą, którą spowodował wybuch, było lekkie drżenie pokładu, które jednak nie powinno zwrócić niczyjej uwagi. I o to chodziło. Teraz była pora działania. Śniadolicy uciekinier w pomalowanym pancerzu wyskoczył do korytarza, prowadzącego na mostek, ostrzeliwując wściekle stanowiska przeciwników z dwóch karabinów BlasTech E-11, jakie miał przy sobie. Trafił tylko dwóch czy trzech i zaraz musiał przekoziołkować, by uniknąć ostrzału ze Strokera i blastera samopowtarzalnego E-Web. Następnie powtórzył to jeszcze trzy razy i, chociaż straty, jakie zadał przeciwnikom, były nikłe, realizowałswój plan co do joty. Przy kolejnym strzale ze Strokera ściana, która była naprzeciw stanowisk ogniowych, nie wytrzymała. Pojawiła się w niej wielka, ziejąca dziura, ujawniając wnętrze pomieszczenia za nią. Pomieszczenia, w którym były hermetyczne grodzie. Uciekinier nie tracił czasu. Szybko przypiął się do jednego z niskich dźwigarów przy suficie, korzystając ze swojej prowizorycznej uprzęży, jednocześnie chowając się za załomem korytarza. Szybko, zanim szturmowcy zorientują się, że coś jest nie tak, uruchomił otwieranie grodzi. Komputer z początku się sprzeciwiał, sygnalizując, że zdehermetyzuje to część statku, ale uciekinier zatwierdził rozkaz i hermetyczne osłony rozsunęły się z sykiem. Próżnia wdarła się do środka, wyciągając na zewnątrz wszystko z ogromną siłą. Zupełnie nieprzygotowani na to szturmowcy koncentrowali się bardziej na utrzymaniu równowagi, niż na trzymaniu się podłoża; nie mogli zresztą przewidzieć, że przeciwnik poważy się na coś takiego. Jeden szturmowiec po drugim zaczęli się chwiać i nie byli w stanie utrzymać się na nogach, a co dopiero poprowadzić zgraną obronę. Jedynie szturmowiec Zero-G, którego zbroja przyszpilała go do ziemi, trzymał się na nogach, ale w stosunkowo niewielkim korytarzu jego możliwości manewru były mocno ograniczone. W końcu wiatr stał się silniejszy, wysysając więcej i bardziej intensywnie. Jeden ze szturmowców zachwiał się i upadł, po czym natychmiast został pociągnięty w stronę wyrwy. Ledwo pojawił się za załomem korytarza, przyczepiony uprzężą uciekinier wypluł w niego całą serię z karabinu blasterowego. Podobny los spotkał następnych dwóch, którzy mimowolnie podzielili los nieszczęsnego towarzysza. I tak dalej, i tak dalej. Zero-G próbował łapać swoich towarzyszy, coś zdziałać, aby ich ocalić, ale był zbyt wolny i miał za małe możliwości, aby dać radę. Udało mu się tylko przytrzymać jednego z walczących z próżnią żołnierzy