Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
- Do tego trzeba zwracać się "Panie" w języku eańskim - szepnął Fle- re-Imsaho. - Co? - Gurgeh ledwo słyszał głos maszyny, przebijający się przez jej brzęczenie i trzaski. Buzowała, poskrzypywała, zagłuszała wszystko z wyjątkiem utworu powitalnego, a wytwarzane przez nią iskrzenie spra- wiało, że po jednej strony czaszki Gurgehowi włosy stawały dęba. - Mówiłem, że ma on tytuł "Pana" w eańskim - syknął Flere-Imsaho. - Nie dotykaj go, ale gdy on podniesie jedną rękę, ty podnieś dwie i po- wiedz, co masz od powiedzenia. Pamiętaj, nie dotykaj go. Apeks przystanął przed Gurgehem, uniósł jedną dłoń i rzekł. - Murat Gurgee, witam w Groasnachek, na Ea, w Imperium Azad. Gurgeh powstrzymał grymas twarzy i podniósł obie ręce (by pokazać, że nie ma broni - tak wyjaśniały stare księgi). - To zaszczyt dla mnie postawić stopę na świętej ziemi Ea - odparł w starannym eańskim. - Świetny początek - wymamrotał cicho drona. Pozostała część ceremonii powitalnej minęła w oszołomieniu. Gurge- howi kręciło się w głowie; pocił się w promieniach podwójnego słońca. Poprowadzono go na przegląd gwardii honorowej, choć nie wyjaśniono dokładnie, co właściwie ma przeglądać. Czuł nieznane zapachy stacji pro- mów kosmicznych, gdy szli na przyjęcie, co uświadomiło mu, jak obcy jest w tym środowisku. Przedstawiano go wielu osobom, przeważnie apeksom. Zauważył, że chyba są zadowoleni, iż zwraca się do nich cał- kiem znośnym eańskim. Flere-Imsaho podpowiadał mu w niektórych momentach i Gurgeh słyszał, jak sam wypowiada odpowiednie słowa i wykonuje stosowne gesty, jednak odnosił wrażenie, że wszystko odby- wa się chaotycznie, a ludzie są głośni i nieuważni. Ponadto cuchną - był jednak pewien, że oni to samo myślą o nim. Niejasno również podejrze- wał, że w głębi duszy naśmiewają się z niego. Poza oczywistymi różnicami fizycznymi, Azadianie wydali mu się so- lidniej zbudowani, bardziej twardzi i zdecydowani w porównaniu z ludź- mi Kultury. Przejawiali więcej energii i -jeśli już miał być krytyczny - za- chowywali się bardziej neurotycznie. Przynajmniej apeksowie. Osobnicy męscy wydali mu się nieco otępiali, mniej napięci, bardziej niewzruszeni i masywni, natomiast kobiety sprawiały wrażenie spokojniejszych, bar- dziej refleksyjnych i delikatnych. Zastanawiał się, jak oni go postrzegają. Patrzył na ich dziwną, obcą architekturę, rozglądał się po dezorientujących wnętrzach, przyglądał się ludziom, ale zauważył, że oni również go obserwują. W paru przypad- kach Flere-Imsaho musiał powtórzyć swe słowa, nim Gurgeh się zorien- tował, że drona w ogóle do niego mówi. Monotonne brzęczenie i trzaski elektrostatyczne drony, zawsze będącego w pobliżu, wzmacniały tylko wrażenie sennej nierzeczywistości. W niskim, długim budynku lądowiska, prostym z zewnątrz, lecz wy- stawnie urządzonym w środku, podano jedzenie i napoje. Fizjologia lu- dzi z Kultury i Azadian były na tyle bliskie, że niektóre potrawy i napo- je - w tym alkohol - były dla Gurgeha strawne. Wypił wszystko, czym go poczęstowano, ale przepuścił to bez trawienia. Siedzieli przy długim sto- le zastawionym potrawami. Obsługiwali ich umundurowani mężczyźni. Gurgeh pamiętał o tym, by się do nich nie odzywać. Ludzie, do których się zwracał, mówili albo za szybko, albo nazbyt powoli, jednak kilka- krotnie udało mu się nawiązać rozmowę. Wielu pytało go, dlaczego przy- był tu sam. Nie rozumieli, gdy informował, że towarzyszy mu drona, wy- jaśniał więc, że po prostu lubi samotne rejsy. Ktoś zapytał go, czy dobrze gra w Azad. Zgodnie z prawdą odparł, że nie wie; statek nigdy mu tego nie powiedział. Miał nadzieję - tak twier- dził - że potrafi zagrać na tyle dobrze, iż gospodarze nie pożałują swego zaproszenia. Zrobił wrażenie na paru osobach, ale raczej w sposób, w ja- ki na dorosłych robi wrażenie uprzejme dziecko. Jeden z apeksów, siedzący po jego prawej stronie, ubrany w ciasny, niewygodny uniform, podobny do munduru trzech oficerów, którzy weszli na pokład "Czynnika Ograniczającego", chciał wiedzieć więcej na temat przebiegu podróży i statku, na którym ją odbył. Gurgeh po- wtarzał uzgodnioną wcześniej opowieść. Apeks napełniał mu winem kryształowy kieliszek i Gurgeh ciągle musiał wznosić toasty. Przepusz- czanie alkoholu, by się nie upić, oznaczało dość częste wyprawy do to- alety - musiał tam pić wodę i oddawać mocz. Wiedział, że dla Azadian są to delikatne sprawy, ale za każdym razem poprawnie budował swe wypowiedzi; nikogo nie zaszokował, a Flere-Imsaho wydawał się spo- kojny