Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Przejrzał pozostałe szuflady biurka w poszukiwaniu magnetofonu przystosowanego do mikrokaset. Martie nie miała takiego. Kiedy na skraju biurka zobaczył automatyczną sekretarkę, uświadomił sobie, co trzyma w ręku. * * * Wibrująca na wietrze aluminiowa markiza wydawała gardłowy warkot żywego stworzenia, jakby w ciemnościach nocy coś wygłodniałego czekało, aż Dusty otworzy drzwi przyczepy. - Jeśli można wierzyć prognozom pogody, reszta tygodnia będzie paskudna - powiedział Fidze. - Nawet nie próbuj zaczynać pracy u Sorensonów. Po prostu opiekuj się Skeetem i Lokajem. - Do kiedy? - spytał Figa. - Nie wiem. To zależy, co tam znajdziemy. Prawdopodobnie wrócimy pojutrze, w piątek. A może w sobotę. - Będziemy się dobrze bawić - obiecał Figa. - Pogramy w karty - powiedział Skeet. - I będziemy śledzić krótkie częstotliwości w poszukiwaniu kodów obcych - dodał Figa, co dla niego równało się długiej przemowie. - Założę się, że posłuchamy radia - zawyrokował Skeet. - Hej - Figa odwrócił się do Skeeta - chcesz wysadzić w powietrze gmach sądu? Martie skrzywiła się. - Żart - powiedział Figa, mrużąc sowie oczy. - Kiepski - oświadczyła. Kiedy Dusty i Martie schodzili po stopniach i przecinali mały ganek, chłostał ich wiatr, a w drodze do samochodu wielkie, uschnięte liście magnolii uciekały jak szczury spod ich stóp. Z tyłu, z otwartych drzwi przyczepy, dobiegło ich przeszywające i poruszające skomlenie Lokaja, jakby psie przeczucie podpowiadało mu, że już nigdy ich nie zobaczy. * * * Wskaźnik automatycznej sekretarki pokazywał dwie nagrane wiadomości. Doktor Ahriman postanowił najpierw wysłuchać ich, a dopiero potem przewinąć kasetę podpisaną SUSAN. Pierwszy telefon był od matki Martie. Bardzo chciała się dowiedzieć, co się dzieje i dlaczego jej poprzednie telefony pozostały bez odpowiedzi. Drugi głos na taśmie należał do kobiety, która przedstawiła się jako kierowniczka działu rezerwacji linii lotniczych. "Panie Rhodes, zapomniałam zapytać o datę ważności pańskiej karty kredytowej. Jeśli odbierze pan tę wiadomość, czy zechciałby pan oddzwonić z tą informacją"? . Podała numer. "Jeśli pan nie zadzwoni, dwa bilety do Santa Fe będą czekały na pana rano". Doktor Ahriman zdumiał się, że tak szybko wpadli na ślad jego poczynań w Nowym Meksyku. Martie i Dusty wydali mu się niesamowitymi przeciwnikami, dopóki nie uświadomił sobie, iż o Santa Fe musiał im powiedzieć Closterman. Mimo to wolne i miarowe tętno doktora, które nawet w chwili, gdy zlecał morderstwo, rzadko podnosiło się bardziej niż o dziesięć uderzeń na minutę, przyspieszyło gwałtownie po odebraniu wiadomości o planach podróży państwa Rhodes. Ahriman, świadomy własnego ciała i zawsze wyczulony na punkcie dobrego stanu zdrowia, znowu usiadł, wziął kilka głębokich wdechów, a potem spojrzał na zegarek, by zmierzyć sobie puls. Zwykle, kiedy siedział, puls wahał się od sześćdziesięciu do sześćdziesięciu dwóch uderzeń na minutę, ponieważ doktor utrzymywał znakomitą kondycję. Teraz naliczył siedemdziesiąt, wzrost o całe osiem, i to bez martwej kobiety pod ręką, której można by to przypisać. * * *Kiedy Dusty wypatrywał hotelu w pobliżu lotniska, Martie zatelefonowała wreszcie do matki. Sabrina odchodziła od zmysłów ze zdenerwowania. Przez dobrych kilka minut nie chciała uwierzyć, że Martie nie jest ranna ani okaleczona, że nie padła ofiarą wypadku samochodowego, przypadkowego postrzału, pożaru, pioruna, niezadowolonego listonosza czy tej straszliwej, pożerającej tkanki bakterii, o której znów mówiło się w wiadomościach. Martie słuchała tej tyrady przepełniona szczególną czułością, którą tylko jej matka potrafiła wzbudzić. Sabrina kochała swoje jedyne dziecko bezgraniczną, szaloną miłością, która przemieniłaby Martie w nieuleczalną neurotyczkę w wieku jedenastu lat, gdyby nie była tak uparcie niezależna niemal od dnia, gdy postawiła pierwszy krok. Ale na tym świecie istniały gorsze rzeczy niż szalona miłość. Szalona nienawiść, mnóstwo szalonej nienawiści. I pod dostatkiem zwykłego, czystego szaleństwa. Sabrina kochała Uśmiechniętego Boba nie mniej niż córkę. Jego śmierć w wieku zaledwie pięćdziesięciu trzech lat sprawiła, że stała się dla Martie jeszcze bardziej opiekuńcza niż dotąd. Prawdopodobieństwo, iż zarówno jej mąż, jak i córka umrą młodo, z różnych przyczyn, mogło być tak niskie jak szansa, że przed świtem zniszczy Ziemię ogromna asteroida, ale zimna statystyka i tabele towarzystw ubezpieczeniowych nie przynosiły żadnej pociechy jej zranionemu i wylęknionemu sercu. Dlatego Martie nie zamierzała powiedzieć matce o kontroli umysłu, o haiku, o Liściastym Człowieku, o księdzu z hakiem w głowie, obciętych uszach i podróży do Santa Fe. Pod ciężarem tych niezwykłych wieści zdenerwowanie Sabriny przerodziłoby się w histerię. Nie zamierzała też mówić matce o Susan Jagger, po części dlatego, że nie była pewna, czy zdoła opowiedzieć o stracie przyjaciółki i nie załamać się, a po części również dlatego, że i Sabrina kochała Susan prawie jak córkę. Te wieści musiała przekazać matce osobiście, trzymając ją za rękę, zarówno po to, by zapewnić jej emocjonalne wsparcie, jak i po to, by je uzyskać. Aby wyjaśnić, dlaczego nie oddzwoniła do matki w zwykłym terminie, Martie opowiedziała jej o próbie samobójczej Skeeta i o dobrowolnym podjęciu przez niego kuracji w Klinice Nowego Życia. Oczywiście, wszystko to wydarzyło się poprzedniego ranka, we wtorek, i nie tłumaczyło zachowania Martie w środę, ale przedstawiła tę historię tak, jakby Skeet skoczył z dachu Sorensonów jednego dnia, a dopiero następnego zgłosił się do kliniki, co sugerowało dwa dni zamieszania. Reakcja Sabriny była tylko po części taka, jak oczekiwała Martie, i zaskakująco emocjonalna. Nie znała dobrze Skeeta i nigdy nie wyrażała ochoty, aby poznać go lepiej