Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Styliann przydzielił Kulę-Światła Cilowi, zsiadł z konia i rzucił na siebie Płaszcz-Ukrycia. Mógł wybrać któregoś z Protektorów i, ukrywszy go zaklęciem, posłać, aby sprawdził, co dzieje się u wyjścia z tunelu, ale subtelne niuanse Płaszcza czyniły jego podtrzymanie na kimś innym o wiele trudniejszym niż kontrola Kuli-Światła czy Skrzydeł-Cienia. – Zostańcie tu – rozkazał. – Nie zobaczą mnie. Styliann zniknął sprzed oczu Protektorów i z dłonią na ścianie tunelu ruszył do wyjścia, skąd dochodził słaby blask. Szedł szybko, przyzwyczajając wzrok do rosnącej ilości światła wpadającego z zewnątrz do tunelu. Do świtu, jak sądził, pozostało cztery godziny. Na zewnątrz panowała więc głęboka noc, ale w porównaniu do czarnego wnętrza przełęczy niebo było jasne. Było chłodno i wilgotno i Styliann cieszył się, że ma na sobie ciepłe okrycie. Przy wejściu nie było żadnych wyraźnych śladów mobilizacji, ale tuż przed nim, wokół ogniska, siedziało około ośmiu strażników. Styliann zaczął im współczuć. Xeteskiańska burza zapędzi ich do grobów, nim zauważą, że się rozpętała. Szedł wolno naprzód, zatrzymując się w odległości kilkunastu kroków od strażników, a potem kucnął za górą kamieni utworzoną w wyniku działania zaklęcia, które jego magowie, pod wodzą Dystrana zresztą, wykorzystali do zmasakrowania tak wielu Wesmenów. Zapach śmierci miał pozostać na przełęczy na zawsze. Żaden ze strażników nie był zwrócony ku tunelowi, co zaskoczyło Stylianna. Zbytnia pewność siebie prowadziła do nieostrożności. Spojrzał nad nimi w stronę tej części miasta, którą mógł dostrzec. Fortyfikacje Darricka zostały jeszcze wzmocnione, a ku niebu strzelały strażnice, w sumie osiem, jeśli dobrze liczył. Widok był częściowo zasłonięty przez stok biegnący aż do podstawy nowych bram zbudowanych przez Tessayę, ale blask wielu ognisk wskazywał na obecność większej ilości strażników poza miastem. W Kamiennych Wrotach panowała cisza. Wesmeni spali, niebo ponad nimi było bezchmurne, a powietrze chłodne i bez wiatru. Lepszej okazji mieć nie będzie. Styliann raz jeszcze okrył się zaklęciem i cicho wycofał w stronę Protektorów. * * * Noc w Kamiennych Wrotach nie była do końca spokojna. Tessaya krążył uliczkami miasta niezdecydowany co do dalszych działań. Kessarin był jednym z najlepszych, kapitan zapewnił go o tym. Znalazłby wysłany wcześniej oddział i przyniósł raport, ale jeśli musiał pokonać całą przełęcz, to powróci dopiero tuż przed świtem. Jednak wyraźnie coś było nie w porządku. Jak doszło do tak poważnego opóźnienia, że Styliann jeszcze tu nie dotarł? A jeśli nawet, to dlaczego nikt nie przysłał wiadomości? Tessaya rzadko miał problemy z podjęciem decyzji, ale teraz był rozdarty. Rozsądek podpowiadał mu, by obudzić wszystkich swoich ludzi i zniszczyć przeklętego maga w momencie, gdy tylko pojawi się przy wschodnim wejściu. Jednak zmysł taktyczny doradzał mu ostrożność i cierpliwość. Poczekać, a potem powitać Stylianna z otwartymi ramionami. Pozwolić mu znaleźć się dokładnie tam, gdzie Tessaya chciał go mieć. Wódz plemion Paleon spojrzał ku niebu w poszukiwaniu jakiegoś omenu, ale nie znalazł niczego. Powietrze było nieruchome i chłodne. Panowała cisza. Zatrzymał się tuż przy gospodzie, ale odrzucił pomysł poproszenia o radę Arnoana. Poza tym wiedział, co powie mu stary szaman. „Przyprowadź maga do mnie. Pozwól mi użyć na nim mojej magii.” Choć oczywiście nie władał żadną magią. Miał tylko swoje pieśni i mikstury, księgi i kości. Styliann mógłby go zniszczyć machnięciem ręki. Co powinien zrobić? Ruszył dalej główną ulicą do bram miasta i wspiął się na chroniącą je strażnicę. Ujrzawszy go, dwóch wartowników pochyliło głowy. – Wracajcie do obowiązków – powiedział. Strażnicy odwrócili się z powrotem ku ciemnemu gardłu przełęczy, rozświetlonemu jedynie ogniskiem rozpalonym przez patrol przed wejściem