Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wchodzili do „Casina". W salle privee Maren nie mogła się zdecydować czy zagrać w ruletkę, czy chemin de fer. — Spróbuj obu — zaproponował Chesser. Potrząsnęła głową i zdecydowała się usiąść przy ruletce. Jakby o tym przesądzał jakiś ważny zabobon, minęła kilka czynnych stołów i podeszła do tego, który stał najdalej od wejścia. Chesser kupił dla niej sztonów za pięćdziesiąt tysięcy franków. Limit, który razem określili. Ułożyła je starannie w słupki, zgodnie z nominałami, na pokrytej rypsem powierzchni stołu, ale nie przystąpiła od razu do gry. Przyglądała się opadającej kuli przez chwilę. Jej z pozoru niekonsekwentna gra była jednakże metodyczna. Często nie brała udziału w jednej czy dwóch następujących po sobie kolejkach i zawsze rzucała spojrzeniem na prawo i na lewo przed wybraniem numeru. Wygrała swój pierwszy zakład i od tej pory wygrywała częściej niż przegrywała. Chesser stał z tyłu jej krzesła. Patrzył na zieleń z porozrzucanymi na niej opłatkami nadziei, niemal każdy numer był nimi przykryty, pomimo że wygrywającym był tylko jeden. Dookoła rozchodził się wysoki dźwięk obracającej się obręczy, finałowe stuk-stik-stok opadającej kuli i wskakującej na swoje miejsce. Krupierskie grabki z bezwzględną precyzją zbierały dla kasyna należną mu część. Udekorowane klejnotami palce bezmyślnie rozkładały to tu, to tam, wielkie sumy nadziei. Nie było wybuchów śmiechu, przyjemność czerpano z wyczerpującego podniecenia. 331 Chesser'owi wpadła do głowy myśl, że — w istocie — gracze stawiają przeciw sobie, a prawdziwą stawką są przywileje rozdawane przez boga hazardu. Cały czas towarzyszył Maren, głaskał ją zachęcająco po ramieniu, brał za rękę, kiedy podawała mu ją, zapalał jej papierosa i zamawiał dla niej szampana. Ze swej pozycji mógł zajrzeć za dekolt jej sukienki, widział jej idealnie jędrne, nagie piersi o sutkach, które wyglądały tak, jak zawsze — jakby była podniecona. Wkrótce zauważył, że mężczyzna naprzeciw niej, pulchny Arab, grający na stojąco także rozkoszuje się tym widokiem. Chesser popatrzył na niego z naganą. Arab nie zwrócił na to uwagi. Chesser przesunął się, aby swoim ciałem częściowo zasłonić mu ten widok. Ale Arab był graczem, uprawnionym do dokonywania zakładów, wcisnął się więc głębiej i dalej przyglądał się ukradkiem. Zdekoncentrowany grał źle, a ponieważ nie miał zamiaru zrezygnować z roztaczających się przed nim widoków, musiał kupować coraz więcej sztonów. Dopóki nie przegrał ponad stu pięćdziesięciu tysięcy franków. Być może, kierując się sobie tylko znanym kryterium uważał, że było warto. Chesser uważał to za prawie godziwą cenę. Dla Maren była to szczęśliwa noc. Nad ranem jej wygrana osiągnęła wysokość stu siedemdziesięciu pięciu tysięcy franków. Chesser zaproponował, aby zakończyła na tym. — Jeszcze jeden, ostatni raz — powiedziała. Przy stole siedziało jeszcze tylko dwóch innych graczy. Obaj przegrali mnóstwo pieniędzy, które próbowali odegrać. Maren wezwała głównego krupiera i porozmawiała z nim na osobności. Uprzejmie pokiwał głową do niej i do krupiera obsługującego stół, przy którym grała. Powróciła do gry. Przed następną kolejką spojrzała w prawo i w lewo, znieruchomiała niepewnie, ponownie rzuciła spojrzeniem w lewo i w prawo, wzruszyła ramionami i wypchnęła do gry wszystkie swoje sztony. — Numer 11 — oświadczyła. Chesser zamrugał oczami, ale milcząco zgodził się z nią. Po około pięćdziesięciu ąbrotach, siła odśrodkowa osłabła i poddała się grawitacji. Kula zatrzymała się przy numerze 13. — Wprost do następnych drzwi — ze znudzeniem powiedziała Ma- 332 ren. Odwróciła się do Chessera, który teraz siedział obok niej. Poprosiła go, aby kupił jej więcej sztonów. — Koniec — powiedział do niej. Pomyślał, że zaprotestuje, ale zamiast tego uśmiechnęła się do niego oczami i nagrodziła go pocałunkiem. Opuścili „Cassino". Maren była w szampańskim nastroju, nie miała ochoty na sen. Nie miała ochoty wracać jeszcze do hotelu. Udadzą się dokądś samochodem. Do Upper Corniche? Nie. Chciała pojechać do portu. Chesser poprowadził samochód jednokierunkowymi ulicami miasta nad brzeg morza tam, gdzie stały zacumowane prywatne łodzie i jachty. Wszyscy, oprócz nich, spali. Jedynym poruszeniem było leniwe kołysanie jednostek. Zatrzymał samochód i wysiedli, aby pójść dalej, objęci ramionami. — Wiesz dlaczego wygrywałam dzisiaj? — Mała Czarna Dziewica. — Nie, do licha. Ale istotnie korzystałam z pewnej pomocy. Billie Trzy Skały i Chińczyk mówili mi, na które numery stawiać. Całkowicie polegałam na nich. — Rzeczywiście zakończyli mocnym akcentem. — Nie mogli, po prostu, zdecydować się ten jedyny, ostatni raz — wyjaśniła. — Aha, to dlatego — powiedział Chesser, zgadzając się z nią. — Billie radził mi postawić na 11, a Chińczyk mi to odradzał. — Powinnaś pójść za radą Chińczyka. — To jasne. — Jeśli panowała między nimi aż taka różnica poglądów, dlaczego nie opuściłaś tej kolejki, zamiast rzucać się na oślep? — Musiałam grać. — Dlaczego? — Chciałam dowiedzieć się, który miał rację. Chesser nie mógł się oprzeć, musiał się roześmiać. Wyobraził sobie, ile ich przyszłych decyzji będzie podjętych pod wpływem dwóch niewidzialnych i, co zostało dowiedzione, bynajmniej nie nieomylnych mentorów. Wyszli na falochron. Olbrzymie bryły betonu, ułożone jeden za drugim, były przechylone na zmianę, raz na wschód to znów na zachód