Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Towarzyskie zobowiązania i konwenanse robiły swoje, spychając ich na od dzielne ścieżki. Ale teraz to wszystko się zmieni, przyrzekł sobie. Gdy tylko do niej wróci, naprawią sytuację. Przekona ją, by nie przyjmowała tak wielu zaproszeń. By wybierała rozrywki, 219 które w naturalny sposób pozwolą im zachować bliższy kontakt i spędzać więcej wieczorów razem w domu. Obyczaj, każący mę żom i żonom pędzić życie osobno, był z gruntu zły. Adrian prag nął być z nią, i zamierzał tak czynić, nie bacząc na konwenanse. Planował jej też powiedzieć, że ją kocha. Przyszła już pora. Jaki sens miało dalsze ukrywanie praw dy, czy to przed sobą, czy przed Jeannette? Ona odkryła przed nim swe uczucia. On powinien mieć dość odwagi, by zrobić to samo. Uśmiechnął się szeroko, promieniując dobrym nastrojem, gdy powóz zajechał przed dom. March otworzył drzwi i uniósł brwi ze zdumienia. - Wasza Książęca Mość, nie spodziewaliśmy się pana przed piątkiem. - Postanowiłem wrócić wcześniej. Gdzie moja żona? Czy wyszła już na wieczór? - Księżna pani i lord Christopher odjechali jakiś czas temu. Na bal u Lymondhamów, zdaje się. - Powiedz Josephsowi, że za pół godziny będę znów potrze bował powozu. I przyślij na górę Wilcoksa, by przygotował ką piel i świeże ubranie. Dołączę do Jej Książęcej Mości i brata na balu. - Wbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. W połowie drogi przystanął. - Aha, March, czy umyślny przy niósł paczkę od Rundle'a i Bridge'a? - Tak, Wasza Książęca Mość. Paczka przyszła wczoraj i zosta ła umieszczona w sejfie w pańskim gabinecie. - Z łaski swojej, każ mi ją przynieść do pokoju. - Sam się tym zajmę. Za sprawą kompetentnego jak zawsze Wilcoksa wanna była napełniona, gdy Adrian się rozebrał, a kiedy skończył kąpiel, na łóżku leżał świeży strój wieczorowy. Czekał nań również niewiel ki talerz sera, krakersów i owoców, a do tego kieliszek burgunda, by mógł zaspokoić pierwszy głód po długiej podróży. 220 Odświeżony, pełen nowej energii, włożył elegancki ubiór. Pumpy, żakiet z rozcięciem i pantofle - wszystko czarne - kon trastowały ze śnieżnobiałą koszulą, kamizelką, pończochami, fu larem i rękawiczkami. Obite aksamitem pudełeczko leżało dyskretnie na toaletce, gdzie zostawił je March. Adrian otworzył wieczko i zapatrzył się w naszyjnik ze szmaragdów, ametystów i brylantów, który zamó wił dla Jeannette. Olśniewające klejnoty tworzyły wzór kępek kwiatów, wijących się listków i połyskujących kropelek rosy. Może powinien był wybrać projekt z rubinami lub różowy mi brylantami - kolorami bardziej kojarzącymi się z jej drugim imieniem, Rose. Ale kiedy zobaczył wzór tego naszyjnika, wie dział, że właśnie on jest dla niej. O dziwo, zdawał się bardziej do niej pasować. Wyobrażał sobie, jak zaskoczy ją podarkiem i jaka będzie jej reakcja. Ale kiedy i gdzie to zrobić? W nagłym natchnieniu przeszedł do jej sypialni. Ustawił ot warte pudełeczko na środku jej toaletki. Naszyjnik migotał w bla sku świec tak olśniewająco, że nie sposób było go przeoczyć. Dziś wieczór, gdy Jeannette wróci do domu, wejdzie tutaj i go znaj dzie. Uśmiechnął się, przeczuwając jej radosną, taką miał nadzieję, reakcję. Może nawet zdoła przekonać ją, by założyła naszyjnik i nic prócz niego - dziś wieczór, w łożu. Jego ciało natychmiast zareagowało na tę myśl. Gdy odwrócił się, by wyjść, dostrzegł kawałek papieru, który wypadł z paleniska na podłogę. W innych okolicznościach zig norowałby to, zalecając, by któraś z pokojówek posprzątała bała gan. Ale na wierzchniej części widniało imię Jeannette, wypisane śmiałym, ozdobnym charakterem. Jedna z krawędzi kartki była poczerniała od ognia. Zaciekawiony podniósł list z podłogi i otworzył go. Serce zamarło mu w piersi. 221 Moja najukochańsza... Odwrócił oczy. Fala krwi uderzyła mu do głowy, załomotała między uszami. Ze ściśniętym gardłem zmusił się, by spojrzeć na stroniczkę. Moja najukochańsza, nie zniosę tej męki ani chwili dłużej. Błagam, przynieś ulgę memu sercu, memu umy słowi, i spotkaj się ze mną dzisiaj w palmiarni Lymondha¬ mów. Bądź tam o północy i przyjdź sama. Dość gierek. Jeśli się nie zjawisz, będę zmuszony zadziałać w sposób, którego żadne z nas sobie nie życzy. Wiem, że Twe serce należy do mnie. Nie rozpaczaj, znajdziemy jakiś sposób. Do wieczora. Twój K. K.? Kto to, u diabła, jest K.? Mężczyzna, z którym jego żona ma romans, oto kto. Adrian zmiął list w dłoni, ściskając pięść tak mocno, że pobielały mu kostki. Zacisnął powieki, usiłując zwalczyć falę mdłości, która wezbrała w jego wnętrznościach jak kwas; usi łując opanować ból, który kazał mu szaleć, miotać się, ryczeć z wściekłości. Rzucił list w ogień i patrzył, jak pożerają go płomienie, aż spopielał -jak szczęście w jego sercu. Północ. W liście napisane było, że mają się spotkać o półno cy. Spojrzał na zegar na kominku, przekonał się, że jest już do brze po jedenastej. Jeśli się pospieszy, zdoła ich przyłapać. Od kryje tożsamość tajemniczego kochanka, może nawet złapie ich na gorącym uczynku. Czy tego pragnął? Czy naprawdę chciał się dowiedzieć? Wściekłość i ból pożerały go; zrozumiał, że musi poznać prawdę. Musi zobaczyć ją na własne oczy. Z ponurą miną przy gotował się na to, co miało nastąpić, i wyszedł z pokoju. 222 Violet odrzuciła dwa zaproszenia do tańca, starannie pilnując czasu na wspaniałym, stojącym zegarze. Już prawie północ. Opanowała zdenerwowanie