Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Ja po prostu nie mogBam. Sob potrafiBam by tylko przy Tobie. Nikt nie byB winien, o wszystkim decydowaB los. W tym ci|kim dla mnie czasie MichaB bardzo mi pomógB, mimo |e byB wtedy pitnastoletnim chBopcem, a wic wchodziB w tak zwany trudny wiek. Ale my[my nigdy si wBa[ciwie od siebie nie oddalili, wystarczyBo jedno spojrzenie, aby wiedzie, co to drugie czuje. On czuB, |e jestem nieszcz[liwa i staraB si by ze mn. Którego[ dnia bez sBowa poBo|yB na stole dwa bilety do filharmonii. Odkd 111 stan Marysi si pogorszyB, przestali[my chodzi na koncerty.  Nie wiem, czy bd mogBa pój[  rzekBam  jestem troch zajta... A chodziBo o to, |e nie byBam w nastroju do sBuchania muzyki, ja nawet nie miaBam nastroju, |eby |y. Teraz to ja kBadBam si na tapczanie twarz do [ciany i to Ty ogldaBe[ moje plecy. Raz nawet spytaBe[, czy mam kBopoty. OdrzekBam, |e czuj si przemczona.  Przecie| niedawno miaBa[ urlop...  Ale nie wypoczBam  odpowiedziaBam niechtnie. Nie dr|yBe[ tego dalej, po prostu zgasiBe[ [wiatBo i po chwili usByszaBam Twój równy oddech. MichaB spojrzaB na mnie i rzekB:  Wiesz, |e w programie s Koncerty Brandenburskie? To byBo jak hasBo, nie mogBam udawa, |e go nie znam.  No to dobrze. I ten koncert byB jak powrót do samej siebie. Muzyka, która tak przygniotBa Marysi, mnie wyrzuciBa na brzeg, opu[ciBo mnie wra|enie, |e ton. Mocno uchwyciBam si gaBzi, któr byBo |ycie. Przecie| ja je kochaBam z caBych siB, kochaBam je niemal biologicznie, struchlaBa z zachwytu na widok kropli deszczu na li[ciach, na widok chmur, sBoDca. Najtrudniej byBo mi prze|y dzieD, kiedy niebo zasnuwaBa szaro[, ta szaro[ natychmiast miaBa we mnie odbicie. Nie mogBam by tak do koDca nieszcz[liwa, gdy wBa[nie kwitBy bzy. Bzy... ich zapach byB dla mnie zapachem miBo[ci, mo|e dlatego, |e poznaBam Ci w maju. Drzwi otworzyBam Ci wieczorem, a nastpnego dnia siedziaBam w parku pod krzakiem, który byB obsypany biaBymi kwiatuszkami zebranymi w ki[cie. Bo|e, jak one pachniaBy... Wic wróciBam do Was ze swojej du|o dalszej podró|y, ni| my[laBe[. I nasze |ycie toczyBo si dalej. WydarzyBo si kilka wa|nych rzeczy. MichaB otrzymaB zezwolenie z kuratorium i zdaB matur, zdaB te| egzamin na politechnik i zostaB przyjty. Bardzo mnie to zdziwiBo, bo zawsze sobie wyobra|aBam, |e wybierze wydziaB humanistyczny, do koDca si zreszt wahaB. Ale wreszcie stwierdziB, |e jego powoBaniem jest elektronika. I znowu byB najmBodszym studentem na uczelni, ale tym razem ju| go to nie martwiBo. 112 Tak troch po nowym roku tysic dziewiset pidziesitym pitym zadzwoniB telefon, podniosBam sBuchawk.  Tu Kosowicz  usByszaBam schrypnity, ju| nawet nie gBos, ale szept