Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Melanthos kiwnęła głową. Oczy jej błyszczały z podniecenia. - Widzę przez nie - powiedziała. - Dostrzegam różnicę między kamieniem a powietrzem. Ale nie mogę zrozumieć, jak ona może tworzyć coś z niczego. Rozszerzywszy mały las poza jego dotychczasowe granice, Sel zastosowała się do instrukcji Sidery i ściągnęła z nieba chmurę. Chmura opadła na las niczym mgła znad morza; znikneły niebo, morze i wioska. Tak przynajmniej wydało się Cyanowi. Melanthos, która przytuliła się do Anyona, patrzyła na to z innej perspektywy. - Ona ukrywa coś przed wieśniakami. - Co takiego? - spytał Anyon. - Jeszcze nie wiem. Patrz. Sel obróciła się w kamień. Jej oczy zrobiły się ciemne, matowe. Przemówiła. Słowo rozdarło powietrze ogniem gwałtownym i czystym jak błyskawica. Mgła wokół pojaśniała. Cyanowi wydało się przez chwilę, że jest z powrotem w smoczej wieży z Thayne’em Ysse, który wyciąga ogień ze złota. Anyon zniknął. Oślepiony Cyan, mrugając powiekami, zobaczył go po chwili, jak gramoli się z wnętrza kamiennego kręgu, gdzie spadł zaskoczony rozbłyskiem. Kiedy sadowił się z powrotem na swoim miejscu, Sel wypowiedziała następne słowo. To nadało chmurze złotego blasku i wykruszyło z kręgu kamień. Cyan poczuł w kościach jego siłę. Patrzył osłupiały na kobietę, która przed zaledwie kilkoma dniami stała przed nim w wieży milcząca, w śmiesznym, workowatym, haftowanym przebraniu. Teraz była obcą osobą z rozwianym włosem, przywołującą słowami do istnienia ogień, kamień i drzewa. Nawet Melanthos odebrało mowę. W końcu Sidera powiedziała coś i burza ucichła. Nieznajoma zmieniła się z powrotem w Sel, która z lekkim przestrachem na twarzy zaczęła splatać włosy w warkocz. - Tak potężnej magii nie potrzeba mi w kamiennym lesie. Nawet na całe Skye jej za wiele. - Nigdy nic nie wiadomo - powiedziała Sidera, obrzucając Sel lisim, niezgłębionym spojrzeniem. - Przypuśćmy - odezwał się z nagłym entuzjazmem Anyon - że jakaś łódź zagubi się na morzu. Będziesz mogła oświetlić jej drogę. - Prędzej ją podpalę - mruknęła z przekąsem Sel, schylając się po wstążkę do włosów, która upadła w trawę, i mrożąc Cyana swoim uśmiechem. Był to uśmiech syreny, ledwie zauważalny, a jednocześnie promienny. Dziwna mgła rozwiewała się, odsłaniając grupkę zdumionych wieśniaków za fałszywym lasem usiłujących przebić wzrokiem stworzone przez Sel iluzje. Sel spojrzała pytająco na Siderę. - Wiesz, co robić - powiedziała spokojnie Sidera. Labirynt kamiennych kikutów otaczający prawdziwy las zniknął. Wieśniacy - matki z dziećmi, karczmarze, starzy rybacy - zbliżyli się ostrożnie. - To ty, Sel? - niepewnie spytała wysoka, jasnowłosa kobieta tuląca do siebie dziecko. Dobre pytanie, pomyślał Cyan. - To ja, Brenno - odparła Sel wciąż z tym nieuchwytnym uśmieszkiem na twarzy. - Uczę się magii. Jeden ze starych rybaków przestąpił z nogi na nogę. - A po co? - spytał. - Bo ona tu jest. Bo może się nam kiedyś przydać. Nigdy nic nie wiadomo. - Tak, nie wiadomo - przyznała Brenna. - Ale po co nam własna burza z piorunami? - Cóż, nie wszystko to ma praktyczne zastosowanie. Ale przypuśćmy, że wystygną piece, w których wypiekam chleb. Przypuśćmy, że któreś z waszych dzieci zachoruje i będzie mu potrzeba więcej ciepła niż od kominka. Zresztą nie wszystko sprowadza się do wywoływania ognia. Potrafię też jednym chuchnięciem naprawiać porwane sieci, poskramiać przypływ podczas pełni księżyca, uspokajać wiatry. Zawsze to potrafiłam, tylko zapomniałam. Teraz sobie przypominam. Wieśniacy patrzyli na nią już bez obawy, za to z podziwem. Byli wdzięczni losowi, że mają między sobą morską wiedźmę. - Brakuje mi twoich wizyt w tawernie - powiedziała Brenna. - Czemu już nie przychodzisz? - Próbowałam sobie przypominać. Piwo w tym pomaga, ale nie sięga dostatecznie głęboko. - A co będzie z piekarnią? - Co ma być? - zdziwiła się Sel. - Nigdzie się nie wybieram. Chyba że do twojej tawerny. Łyk piwa dobrze mi robi. Melanthos zsunęła się z kamiennego kręgu, który pozostał po wieży, i podeszła do Sel; Anyon pośpieszył za nią. Sel objęła córkę ramieniem i spojrzała jej w oczy. Melanthos uśmiechnęła się. Cyan zauważył, że Sidera zniknęła, a na jej miejscu stoi ciemny, kamienny kikut. Westchnął bezgłośnie i ruszył za wieśniakami schodzącymi już do kamiennego lasu. Nazajutrz ubrał się, spakował bochenki chleba i soloną rybę, które dostał od Gentian, przytroczył torbę oraz miecz do siodła i miał już dosiąść wierzchowca, kiedy obok zjawiła się Sidera. - Dokąd zmierzasz? - zapytała. Wspiął się na siodło i spojrzał na nią z góry. - Nie mam pojęcia. Pokręcę się po Skye. Kiwnęła tylko głową. Potem uśmiechnęła się do niego i pogłaskała konia po łbie. - Zobaczymy się w Gloinmere - powiedziała. - Podobno nie lubisz dworów. - Zobaczymy się tam - powtórzyła, jakby odpowiadała na jakąś zagadkę, o zadaniu której nie pomyślał. Cofnęła się. - Bądź ostrożny. To najtrudniejsza wieża. Obrócił się w siodle i spojrzał na nią. - Trudniejsza od czego? - spytał. - Od umierania? - Najtrudniej ją dostrzec. Wypatruj jej sercem, Cyanie Dagu, a przeżyjesz. - A dama? - spytał. - Czy też przeżyje? Ale koń już ruszył i Sidera została z tyłu. Włosy zakrywały jej twarz i ręce, wyglądała jak osobliwa smuga cienia w świetle poranka. Jechał wybrzeżem na południe, oddalając się od trzech wzgórz, kamiennego lasu, wszystkich wież, jakie do tej pory znalazł. Po jakimś czasie droga skręciła w głąb lądu, by okrążyć stromy, niezdobyty szczyt górujący nad morzem. Dotarł nią do rzeki płynącej meandrami przez sady. Na jabłoniach i gruszach, wśród listowia, które utraciło już świeżą wiosenną zieleń, rumieniły się owoce. Rzeka, tocząc leniwie wody, wykręciła znowu na zachód. Jej dolina stawała się coraz szersza