Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Wszedł swobodnie do westybulu, jak "swój" człowiek, lecz naraz stanął zdumiony, że o tak późnej porze widoczny nieporządek w domu Na- baba. Odźwierny, zamiast w liberii, kręcił się w zwyczajnej kurtce, rozmawiając głośno ze swą żoną, a na schodach dzieci jego bawiły się spokojnie małym kotkiem. - Co to jest, Sebastianie? Czy książę śpi dziś tak długo, że o pierwszej godzinie jesteś jeszcze w zwykłym ubraniu? - zapytał wicehrabia tonem wymówki. Odźwierny, który nie zauważył wejścia wicehrabiego, obejrzał się i odrzekł z niskim ukłonem: - Ach, pan wicehrabia! Jego książęca mość wyjechał dziś o wpół do ósmej wraz z panem Tortozem, a o godzinie dziesiątej pojechał za nim jego sekretarz. - A dokąd wyjechał książę? Jak długo potrwa jego nieobecność? - zapytał niepewnym głosem wi- cehrabia. - Tego nikt nie wie. Przypuszczają, że musiało zajść coś bardzo ważnego, gdyż wczoraj już po pół- nocy przyjechał jakiś człowiek z listem. Kto był ten poseł i skąd przyjechał, nie mogliśmy się dowiedzieć, gdyż nic nie chciał mówić. Książę kazał mu wyznaczyć osobny pokój i dać dobrą kolację, a dziś zabrał go ze sobą. Sekretarz polecił rządcy pozamykać wszystkie pokoje, gdyż nieobecność księcia potrwa czas nieokreślony, a cały personel służbowy pozostał od czasu osobnego rozporządzenia. Wicehrabia zbladł; czuł, że nogi się pod nim uginają. - Czy książę nie zostawił dla mnie jakiegoś listu? - Nie, proszę pana, była tylko kartka do pani Rozalii Berken. Wicehrabia machnął gniewnie ręką i wsiadł do oczekującego na niego powozu. Coś go dusiło i czuł się cały w gorączce. Co za niegodziwość ze strony tego wstrętnego Hindusa - myślał - żeby się tak ukrywać, wyjeżdżać bez pożegnania, nawet nie zostawić kilku słów swemu najlepszemu przyjacielowi! Narajana nigdy by tak nie postąpił. Tamtemu można było, zupełnie otwarcie zwierzyć się ze swych kłopotów finansowych, zresztą tamten z półsłówka odgadywał wszystko i był nadzwyczaj hojny. A ten potwór... Naraz przyszło mu na myśl, że Supramati mógł napisać pani Berken, dokąd jedzie. Nie tracąc chwi- li czasu, kazał się do niej zawieźć. Pani Berken otrzymała kartę, ale książę pisał tyle tylko, że wyjeżdża na czas nieograniczony i że po- większył kwotę dzienną, wyznaczoną jej na cele dobroczynne. Jak pijany wicehrabia wrócił do powozu, klnąc w duchu, że usiadł wczoraj do gry. Za tę sumę, która H5 zniknęła z zielonego stolika, uregulowałby swoje interesy. Co teraz pocznie? Główny wierzyciel nie ze- chce dłużej czekać i sprzeda jego konie, powóz i meble; będzie wielki skandal! Przy całym swym strachu i niezależnie od wściekłości, która go rozsadzała, nie zapomniał udać się do kwiaciarki i restauracji, aby odwołać zamówienia na bukiet i kolację, następnie wrócił do domu i za- mknął się w gabinecie, chciał być sam, by obmyślić sposób wydostania się z kłopotów. Nigdy jeszcze nie znajdował się w tak krytycznym położeniu, gdyż licząc na pomoc Supramatiego, żył bardzo rozrzutnie. Chodził po gabinecie blady i w najwyższym stopniu zdenerwowany. Przychodziło mu na myśl udać się do głównego wierzyciela i prosić o zwłokę do czasu powrotu księcia, który wyjechał tylko na czas krótki i po powrocie zwróci wicehrabiemu większą sumę, dawniej mu pożyczoną. Po głębszej rozwadze zaniechał tego zamiaru, wiedząc, że przebiegły Żyd nie uwierzy, aby taki magnat pożyczał pieniądze od zrujnowanego człowieka. Usiadł przy biurku, by obliczyć całą sumę swych długów. Przeglądając w szufladzie różne papiery, natrafił na kartkę pisaną ręką Supramatiego. Przyjrzał się jej bacznie i rumieniec wystąpił mu na twarz. Może w niej znajdzie dla siebie ratunek ?... "Kochany wicehrabio - pisał Supramati - zechciej wybrać u Mercieux kilka przedmiotów dla Pierrety, rachunek przyślij do mnie. Będzie zapłacony zaraz po powro- cie mego sekretarza". Następował podpis, lecz brakowało daty, i to dało wicehrabiemu możność ułożenia planu, który nie- zwłocznie powstał w jego umyśle. Wprawdzie kartka ta była pisana dwa lata temu, podczas pierwszej bytności Supramatiego w Pary- żu, ale że była bez daty, nie mogła wzbudzić w nikim najmiejszego podejrzenia. Rozważywszy dokład- nie tę sprawę, Lormoeil udał się niezwłocznie do jubilera, u którego nabywał zwykłe rozdawane przez Supramatiego podarki