Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard

Jej lewa rêka ukradkiem wysuwa siê spod szlafroka i dotyka oczu. Nastêpuje nieœmia³y, st³umiony wydech. On wstaje, znów podchodzi do ³ó¿ka, niezdecydowanie wyci¹ga rêkê w stronê jej ramienia, potem zmienia zamiar. Kolejny st³umiony wydech. On siada na krawêdzi ³ó¿ka, ty³em do niej. Nie dotyka jej; jego s³owa brzmi¹ bardziej neutralnie. - Nie jesteœmy za bardzo konsekwentni. Jej g³os jest prawie szeptem, brzmi, jakby mia³ siê zaraz za³amaæ. - To dlatego, ¿e nigdy nie chcesz przyznaæ, ¿e nie masz racji. Jesteœ dla mnie taki niemi³y. Nawet nie wiesz, jaka siê czujê samotna. - Obojgu nam siê to podoba³o. A¿ do chwili, gdy ty... - Nie mo¿e mi siê to podobaæ, kiedy nie wiem, na czym stojê. Kiedy nie wiem, kim naprawdê mam byæ. Kiedy wiem, ¿e to siê mo¿e skoñczyæ lada moment. - Wcale nie mia³em zamiaru tego koñczyæ. - Tak, ale sk¹d ja mia³am o tym wiedzieæ? - To by³o bardzo przyjemnie dra¿ni¹ce. - Nie, nie by³o. Ca³y czas wbija³eœ mi szpile. Wykorzystywa³eœ moj¹ bezbronnoœæ. - Obawiam siê, ¿e zaczynasz popadaæ w paranojê. - Wcale nie. - On czuje, jak ona siê obraca; rozgl¹da siê wko³o. Spogl¹da na niego spod szlafroka, oczy ma nadal wilgotne; jest uosobieniem twarzy ka¿dej kobiety skrzywdzonej i bezbronnej od pocz¹tku czasu. - Kilka godzin temu w ogóle jeszcze nie istnia³am. Jestem niewinna jak niemowlê. Nie zdajesz sobie z tego sprawy. £zy w oczach czyni¹ tê twarz jeszcze piêkniejsz¹ i bardziej poci¹gaj¹c¹. On odwraca siê gwa³townie. - Ja tego nie zacz¹³em. - Zacz¹³eœ. To ty najpierw w³o¿y³eœ mi w usta tê idiotyczn¹ gadkê o satyrze, a potem natychmiast oskar¿y³eœ mnie o to, ¿e k³amiê. ¯e jestem niewinna jak striptizerka. Jakby alfons oskar¿a³ jedn¹ ze swych dziewczyn o to, ¿e jest dziwk¹. - Cofam te s³owa. Wymazujê je. - Zaczê³am siê nagle zastanawiaæ, co ja tutaj robiê, dlaczego pozwalam temu zupe³nie obcemu facetowi tak mnie poni¿aæ i zniewa¿aæ, wypaczaæ mój prawdziwy obraz. To znaczy, wiem, ¿e technicznie jestem nikim. Ale wiem, kim bym mog³a byæ, gdybym nie by³a. Znam swoj¹ prawdziw¹, powa¿n¹ naturê. - Powiedzia³em ju¿, ¿e pomyli³em siê co do niej, Erato. - Ona mnie nie obchodzi. Myœlê o sobie. - W porz¹dku. - Ja nie jestem taka. Wiem, ¿e nie. - Powiedzia³em: "w porz¹dku". - Ale to by³o takie brutalne. Takie ra¿¹ce. - Godzê siê przyznaæ, ¿e uczynienie ciê tak piêkn¹ by³o z mej strony b³êdem. - Widzê, ¿e zupe³nie nie masz pojêcia, jakie s¹ kobiety mego pokroju. - Zdajê sobie sprawê, ¿e powinienem daæ ci ciê¿ki podbródek, t³uste nogi, zeza, tr¹dzik, nieœwie¿y oddech... nie wiem, co jeszcze. Cokolwiek, na tle czego twa prawdziwa, powa¿na natura b³yszcza³aby pe³nym blaskiem. Zapada cisza. - Teraz jest ju¿ na to za póŸno. - Niby dlaczego? Tak sobie myœlê. Ju¿ dwukrotnie zmienia³em twój wygl¹d. Tym razem, oczywiœcie, sta³oby siê to po konsultacji z tob¹. Mog³abyœ szczegó³owo okreœliæ, w jaki sposób chcesz staæ siê kompletnie nieatrakcyjna dla mê¿czyzn. - Zmieni³eœ mi tylko ubranie. A nie cia³o. To by³oby absurdem. - Zawsze móg³bym uciec siê do deux ex machina. Niech pomyœlê. Wychodzimy st¹d, odje¿d¿amy razem, mamy straszny wypadek samochodowy, jesteœ okaleczona i do koñca ¿ycia przeraŸliwie oszpecona, ja znów cierpiê na ca³kowity zanik pamiêci, dziesiêæ lat póŸniej przypadkiem znów siê spotykamy, ty jesteœ na wózku, a ja zakochujê siê w tobie. Rzecz jasna, jest to czysto duchowe uczucie. Ukradkiem zerka na jej twarz. Jest odwrócona, oparta na poduszce. £zy obesch³y, lecz widaæ na niej coœ, co przypomina nad¹san¹ minê dziecka po napadzie wœciek³oœci; te pierwsze smutne przeczucia doros³oœci. Kiedy siê odzywa, jej g³os brzmi cicho i opanowanie. - Wydawa³o mi siê, ¿e próbujesz zachowaæ klasyczne jednoœci. - Z Erato, tak. Ale teraz, kiedy ju¿ z niej zrezygnowaliœmy... - Wydaje mi siê to bardzo naci¹gane. Wypadek samochodowy. - A co byœ powiedzia³a na jedno z tych wspaniale nie rozstrzygniêtych zakoñczeñ? Ona odpowiada po chwili: - Nie bardzo wiem, co masz na myœli. - Znalaz³em! Nasz zwi¹zek nie wypali³. Okazujemy, jacy jesteœmy wspaniale dojrzali i wspó³czeœni, zgadzaj¹c siê, ¿e to by³a pomy³ka. Ubieramy siê, wychodzimy... widzê to, zaczyna mi siê to podobaæ. Wychodzimy, opuszczamy szpital, przechodzimy przez dziedziniec, zatrzymujemy siê na ulicy. Po prostu mê¿czyzna i kobieta w œwiecie, w którym i tak wszystko jest pomy³k¹. Nie mo¿emy nawet z³apaæ dwóch taksówek. Nie ma to zreszt¹ wiêkszego znaczenia; oboje poczujemy nies³ychan¹ ulgê na myœl, ¿e ju¿ nigdy siê nie spotkamy. Ty byœ powiedzia³a "hm...", a ja bym odpowiedzia³ jakimœ komuna³em, te¿ jakimœ "hm...". Skwitowalibyœmy nasz¹ banalnoœæ przelotnym i wymuszonym uœmiechem, a potem podalibyœmy sobie rêce. Nastêpnie odwrócilibyœmy siê do siebie plecami i odeszlibyœmy w przeciwnych kierunkach. Byæ mo¿e rzuci³bym ostatnie ukradkowe spojrzenie, ale ty zniknê³abyœ ju¿ po wsze czasy w przelewaj¹cym siê t³umie przechodniów i smrodzie samochodowych wyziewów. Nie musia³bym wyartyku³owaæ mora³u. Wkraczam w przysz³oœæ i zaczynam wszystko od nowa. Jak to brzmi? - Jednak zanim ona zd¹¿y odpowiedzieæ, on ci¹gnie dalej: - Krytycy byliby wniebowziêci. Oni uwielbiaj¹ zwyczajne zakoñczenia. Bo to œwiadczy o tym, jak dzielnie oni prowadz¹ niezwyczajne ¿ycie. Ona nie odzywa siê przez d³u¿sz¹ chwilê. Potem podnosi siê na ³okciu i dotyka ostatnich œladów wilgoci w k¹cikach oczu. - Czy nie móg³byœ wymyœliæ jakichœ papierosów, ognia i popielniczki? On wstaje opieszale jak gospodarz zaniedbuj¹cy swe obowi¹zki. - Oczywiœcie. Jakiœ konkretny gatunek? - Mam wra¿enie, ¿e smakowa³yby mi tureckie. - Mo¿e trawka? Ona zaprzecza szybkim ruchem g³owy. - Nie, nie. Jestem pewna, ¿e ten okres mam ju¿ za sob¹. - W porz¹dku. On trzykrotnie szybko strzela palcami. Natychmiast na ³ó¿ku obok niej pojawia siê popielniczka z onyksu, z³ota zapalniczka i srebrna papieroœnica. Pojawiaj¹ siê tak nagle, ¿e ona cofa siê zaskoczona. Wyjmuje z pude³ka papierosa o lekko sp³aszczonym kszta³cie. On przechyla siê, podnosi zapalniczkê i wyci¹ga rêkê z p³omieniem w jej kierunku. Ona wypuszcza dym, a nastêpnie trzyma papierosa w odchylonej d³oni. - Dziêki. Przyciskaj¹c szlafrok do piersi, unosi siê i siada; potem starannie przytrzymuje go pod pachami. On pochyla siê nad ni¹ z zatroskaniem. - Coœ jeszcze? Rzuca jego dociekliwej twarzy nieœmia³e, nieco smutne spojrzenie. - W³aœciwie... mam nadziejê, ¿e to nie bêdzie zbyt wielki k³opot. Zdaje siê, ¿e jestem odrobinê krótkowzroczna. - Moje drogie dziewczê. Trzeba by³o od razu powiedzieæ. Czy jakiœ konkretny rodzaj oprawek? Ona wpatruje siê w drzwi i zaci¹ga papierosem; potem wypuszcza dym. Kolejne nieœmia³e spojrzenie na niego. - Zwykle nosi³am te z du¿ymi, okr¹g³ymi, niebieskimi szk³ami. Cienka z³ota ramka. Zdaje siê, ¿e optycy nazywaj¹ je "Jane Austen". - Takie? - On wyci¹ga rêkê z okularami. - Wspania³e. To bardzo mi³o z twojej strony. - Ona zak³ada je, poprawia na uszach, a potem spogl¹da na niego z za¿enowanym uœmiechem. - To œmieszne. Te wszystkie drobiazgi