Nie wiem czy Bóg istnieje, ale byłoby z korzyścią dla Jego reputacji, gdyby nie istniał" - Renard
Podjechał do sklepu i zaparkował przed wejściem. Czekał cierpliwie, aż jego pasażerka włoży ciemne okulary i wygramoli się z auta. Wróciła po chwili z kilkoma paczkami wędlin, słoikiem musztardy i bochenkiem włoskiego chleba. Kierowca bez słowa obserwował w lusterku, jak sadowiła się na tylnym siedzeniu, po czym ruszył w dalszą drogę do portu lotniczego. Jacqueline pośpiesznie odrywała kawałki pieczywa, kładła na nie plastry szynki i salami, i wytrząsała na wierzch musztardę prosto ze słoika. Pakowała kanapki do ust, połykając je niemal bez przeżuwania. – Lubi pani dania włoskie, panno Ramsey? – Owszem... – odparła z pełnymi ustami. – Była pani kiedyś u Manganero? – Nie... – Niech się pani tam wybierze. U niego karmią najlepiej. Jadła dalej, nie przejmując się tym, że na nią patrzy. Kiedy skończyła, osunęła się wygodnie na oparcie. Niedługo potem limuzyna zatrzymała się przed terminalem Pan Am. Kierowca wyjął z bagażnika walizki i wręczył je portierowi. Uśmiechnął się na pożegnanie i przyłożył dłoń do daszka czapki, życząc swej pracodawczyni przyjemnego lotu. Nawet tego nie zauważyła. Wyminęła portiera i pierwsza pchnęła szklane drzwi poczekalni. Szybko podeszła do kasy biletowej i niecierpliwie zastukała paznokciami w kontuar. Jej walizka została oznakowana i przeszła przez kontrolę bagażu. Pracownik linii lotniczych wsunął bilet Jacqueline do papierowej okładki. – Proszę uprzejmie, panno Ramsey – powiedział, wręczając go jej z uśmiechem. – Pasażerowie pani samolotu już wchodzą na pokład. Rozejrzała się, jakby czegoś szukała. – Gdzie tu jest restauracja? – Podczas lotu dostanie pani posiłek, panno Ramsey. W pierwszej klasie dania są dość obfite. Spostrzegła strzałkę wskazującą drogę do baru i ruszyła w tamtym kierunku. Zdumiony urzędnik zawołał za nią: – Pani wyjście jest z drugiej strony, panno Ramsey! Panno Ramsey? Nie zareagowała. Długimi krokami przemierzała hall, gdy nagle jej uwagę przykuł sklep papierniczy. Zatrzymała się gwałtownie i natychmiast podjęła decyzję. Weszła do środka i zaczęła spacerować między półkami. W końcu przy kasie dostrzegła słodycze. Otworzyła torebkę i zdążyła wrzucić do niej tuzin różnych rzeczy, zanim zaskoczony sprzedawca spróbował jej przeszkodzić. – Jedną chwileczkę, droga pani... Cisnęła na ladę pięćdziesięciodolarowy banknot. Pokręcił głową. – Nie mam wydać. Może znajdzie pani jakieś drobne? – Reszta dla pana. Wyszła ze sklepu i zaczęła odwijać baton, gdy dogonił ją przedstawiciel linii lotniczych. Ujął ją delikatnie za ramię. – Panno Ramsey, spóźni się pani na samolot. Bardzo proszę, żeby zechciała pani wejść na pokład. Panno Ramsey? Powoli odwróciła głowę i przyjrzała się umundurowanemu mężczyźnie. Miał zatroskaną minę. – Co? – wymamrotała. – Pani lot. Proszę ze mną. Odprowadzę panią. Z głośnika dobiegło właśnie ostatnie wezwanie do zajmowania miejsc w samolocie i komunikat, że maszyna wkrótce startuje. Jacqueline dała się zaprowadzić do wyjścia. Urzędnik przeprowadził ją specjalnym rękawem obok ostatnich pasażerów pierwszej klasy wchodzących na pokład, posadził na miejscu i przypiął pasami. Obojętnie wyjrzała przez okno kabiny. Nie zdawała sobie sprawy z zainteresowania, jakie wzbudza wśród stewardes, pokazujących ją sobie dyskretnie i wymieniających ciche komentarze. Gdy obroty silników wzrosły i przez kadłub przebiegło lekkie drżenie, kątem oka coś zauważyła. Najpierw pomyślała, że to kłaczki materiału lub pyłki kurzu. Ale gdy zaczęła strzepywać je z płaszcza, zorientowała się, że to drobniutkie okruchy chleba. Nie miała pojęcia, skąd się wzięły i dlaczego przylgnęły do jej ubrania. Ten zanik pamięci sprawił, że wpadła w panikę. Trzęsącymi się palcami odpięła klamerkę torebki, by wyciągnąć lusterko i szminkę. Chciała się uspokoić poprawiając makijaż. Ale kiedy zajrzała do środka, zaparło jej dech w piersiach. Torebka była pełna batonów. Kolorowe papierki zdawały się krzyczeć do niej, że tylko czekają, żeby po nie sięgnęła. Przerażona cisnęła otwartą torebkę na puste siedzenie obok, jakby miała w rękach coś wstrętnego, wywołującego obrzydzenie. Okrągłe lusterko wypadło i potoczyło się w jej kierunku. Podniosła je, drżąc na całym ciele. Przyjrzała się swemu odbiciu